Kiedy istnieje dużo pomysłów wartych realizacji, zawsze pojawiają się ludzie, gotowi do pracy, zasoby, pozwalające zaspokoić część potrzeb i miejsce, które albo się znajdzie, albo zostanie stworzone.
Chata-Majsternia to przestrzeń do kompleksowej nauki, gdzie przeprowadza się treningi, seminaria, obozy, rekolekcje. Tutaj każdy może pozostać sobą: wśród gór, w miejscu komfortowym i zacisznym.
Na początku 2014 roku kilkoro entuzjastów z różnych zakątków Ukrainy marzyło o tym samym — swoim miejscu w górach. Dzisiaj karpacka wieś Babyn tętni życiem: w starej huculskiej chacie z lat 30. XX wieku, która pełni rolę hotelu, jest 5 pokoi, sala do zajęć, łazienka i przytulny górski krajobraz dookoła. Tutaj można spróbować autentycznych potraw, przygotowanych przez miejscowych mieszkańców.
Nazwa „Chata-Majsternia” może wprowadzić w błąd (ukr. majsternia — warsztat, tłum.). Jedyne, co się tutaj naprawia, to umiejętności i kompetencje, a budynek służy jako miejsce do przeprowadzania treningów i różnych kursów: od wokalnych do moderatorskich. Nazwa pojawiła się dzięki budynkowi — chacie, która została przerobiona przez trenerów, absolwentów i uczestników programu „Warsztat aktywności społecznej”. Obecnie zespół Chaty-Majsterni składa się głównie z członków organizacji społecznej „Insza oswita” („Inne szkolnictwo” — tłum.), która zajmuje się niekonwencjonalną edukacją w Ukrainie.
Historia Chaty-Majsterni
Dla organizatorów chata jest nie tylko odrestaurowanym obiektem czy projektem służącym zdobyciu doświadczenia. Wśród gości często pojawia się myśl, że Chata „ma swoją duszę”. Nie jest to zaskakujące, gdyż miejsce, położone wśród lasów i otoczone stokami Karpat, ma ciekawą historię.
Budowniczy, który zaprojektował Chatę, nazywał się Wasyl Palijczuk. Był mistrzem drewna: produkował i ozdabiał rzeźbami skrzynie, belki. Pochodził z biednej rodziny, ale wybił się w życiu dzięki talentowi. We własnej wsi dobrze go znano i szanowano, z kolei „na całą Polskę” (w latach międzywojennych ta część Karpat należała do Polski) Palijczuk stał się znany po tym, jak wybudował obserwatorium na górze Pop Iwan (Czarnohorski) w latach 30. XX wieku.
Po powodzi rodzina opuściła to miejsce, a Chata wraz z budowlami gospodarczymi stała się własnością Ołesi Byczyniuk, prawnuczki Palijczuka. Jej pierwszy mąż, Bohdan Petryczuk, pokazał to miejsce zespołowi Chaty-Majsterni.
Porozumienie z miejscowymi
Budynek znajduje się na wysokości 650 metrów nad poziomem morza po drodze do Sokolskiego grzbietu. Tutaj zespół znalazł swoje miejsce, które wynajmuje na warunkach umowy partnerskiej. Była to trudna decyzja, bo zespół chciał mieć własny dom, żeby nie zależeć od wynajmującego. Z drugiej strony bardziej racjonalne było uzyskiwanie pomocy od miejscowych, a więc utrzymywanie z nimi kontaktu dzięki wynajmowi, mówi Wila (Witalij — red.) Czupak:
— Chodziło o partnerów na miejscu. Nie da się stworzyć obiektu samemu, a obiekt sam się nie zrobi. Potrzebni są przyjaciele, partnerzy, rodzina, która ma tutaj własny interes, fizycznie znajduje się na miejscu. Przewidywaliśmy również współpracę z Hucułami, jakkolwiek by ona nie wyglądała.
Po powodzi rodzina opuściła to miejsce, a Chata wraz z budowlami gospodarczymi stała się własnością Ołesi Byczyniuk, prawnuczki Palijczuka. Jej pierwszy mąż, Bohdan Petryczuk, pokazał to miejsce zespołowi Chaty-Majsterni.
Porozumienie z miejscowymi
Budynek znajduje się na wysokości 650 metrów nad poziomem morza po drodze do Sokolskiego grzbietu. Tutaj zespół znalazł swoje miejsce, które wynajmuje na warunkach umowy partnerskiej. Była to trudna decyzja, bo zespół chciał mieć własny dom, żeby nie zależeć od wynajmującego. Z drugiej strony bardziej racjonalne było uzyskiwanie pomocy od miejscowych, a więc utrzymywanie z nimi kontaktu dzięki wynajmowi, mówi Wila (Witalij — red.) Czupak:
— Chodziło o partnerów na miejscu. Nie da się stworzyć obiektu samemu, a obiekt sam się nie zrobi. Potrzebni są przyjaciele, partnerzy, rodzina, która ma tutaj własny interes, fizycznie znajduje się na miejscu. Przewidywaliśmy również współpracę z Hucułami, jakkolwiek by ona nie wyglądała.
Terytorium Chaty-Majsterni ma swoje własne, specyficzne tempo życia. Przyzwyczajeni do pośpiechu muszą tutaj zwolnić. Jedna z uczestniczek zespołu Chaty, Alona Karawaj, dawno zrozumiała, że tutaj można pracować przez cały dzień, a jeżeli chcesz robić kilka spraw naraz, muszą być one drobne:
— Dzień może minąć na kupowaniu chleba, mleka, przygotowaniu posiłków dla gości. Możesz spędzić na tym cały dzień. Wielozadaniowość nie istnieje. Jak się bierzesz za coś, to robisz do końca. Czasem zaczynasz tęsknić za takim tempem życia, kiedy przyjeżdżasz do miasta i znów zaczynasz biegać.
Alona, jak i inni uczestnicy zespołu, miała okazję zostać w Chacie sama:
— Tutaj jest spokojnie, nie strasznie. Mam poczucie całkowitego bezpieczeństwa. Jeżeli ktoś tutaj chodzi, to tylko mieszkańcy wsi, a oni nie zrobią krzywdy. Miejscowi mówią, że to jest wieś końcowa, tutaj kończy się droga, nikt tutaj nie przyjeżdża kraść. Wszyscy sobie ufają: można zostawić złoto i nikt nie ukradnie.
Miejscowi mieszkańcy
Stosunek miejscowych do powstania w Babynie miejsca, które odwiedzają przyjeżdżający, jest niejednoznaczne, chociaż chętnie wskazują przybyszom drogę do „Chaty Palijczuka”.
W rzeczywistości trzeba być przygotowanym do pokonania szlaku prowadzącego na miejsce. Budynek nie ma bezpośredniego podjazdu. Jest droga, po której można przejechać UAZem, ale taka atrakcja nie jest dostępna o każdej porze roku, gdyż gęsty las dookoła nie daje wyschnąć drodze, poza sezonem pokrytej błotem. Dlatego administracja Chaty-Majsterni poleca pieszą trasę górskimi ścieżkami. W tym celu we dwóch wsiach pojawiły się specjalne wskaźniki.
Droga od centrum Babyna do Chaty to ponad 900 metrów z różnicą wysokości około 300 metrów. Większość inwentarza, w tym przedmioty delikatne (okna, wyposażenie łazienki) wolontariusze nosili tą ścieżką. Inna droga prowadzi z trasy Kosiw-Werchowyna, ze wsi Sokoliwka. Wynosi nieco ponad 2 kilometry i jest mniej stroma. Idąc nią, można cieszyć się wspaniałymi widokami.
Na początku miejscowi mieli wobec nas obawy, później zaczęli się interesować tym, co robimy w Chacie-Majsterni. Niemniej jednak ludzie różnie odbierają i rozumieją to co widzą, to co się odbywa. Potrzebny jest dialog. Taras Kowalczuk opowiada, że życie w górskiej wsi ma swoje reguły:
— Trzeba zamykać furtkę. Kiedy idzie grupa 20 osób, to nikt jej nie zamyka. Wtedy zaczynają się problemy, bo krowa może wkroczyć do kogoś na działkę i coś tam zjeść. Śliwa może upaść, porąbiesz ją, a okazuje się, że jest cudza.
Podział na swoje i cudze jest bardzo odczuwalny na wsi. Rodzina, która wynajmuje zespołowi budynek — Olha i Wasyl Byczyniukowie, stała się głównym łącznikiem między zespołem Chaty a mieszkańcami wsi. Żyli już tutaj wcześniej, więc lepiej wiedzą, co warto robić i jak działać w różnych sytuacjach: od kogo pożyczyć konia, żeby wywieźć rzeczy na górę zimą, albo z kim się skontaktować w razie zerwania linii energetycznej. Rodzina Byczyniuków pomogła nazwiązać większość niezbędnych kontaktów z miejscowymi i stała się głównym źródłem informacji dla zespołu. Ma to oczywiście swoje minusy, bo pojawia się jednostronny przekaz.
We wsi mieszka wielu mistrzów rękodzieła, którzy ręcznie produkują autentyczne rzeczy, na przykład mieszkająca niedaleko pani Maria zajmuje się robieniem kapczurów (wełnianych skarpetek — red.), czapek, rękawiczek i innych rzeczy z owczej wełny. Alona Karawaj opowiada o ich współpracy:
— To jest sytuacja, kiedy rolę odgrywa wiejska mentalność. Pani Maria, jest przez rodzinę, która u nas gotuje (rodzinę Byczyniuków), niemile widziana. Kiedy Chata zgromadzi zapasy i oddaje je wsi, niektórzy ludzie chcą wziąć sobie wszystko. Widzimy to i martwi to nas. Staramy się rozmawiać z ludźmi o tym, że nie wolno tak robić, że to jest dla wszystkich, ale to jest trudny proces, bo ludzie boleśnie na to reagują. Bo ktoś komuś coś powiedział, niby nie wolno tu do nas przychodzić. Takie plotki krążą dookoła Chaty. Znajdujemy jednak rozwiązanie. Pani Maria przestała do nas chodzić, to teraz my do niej chodzimy.
Wila Czupak też często wraca do tematu porozumienia z miejscowymi:
— Na początku mieliśmy poczucie, że oni myśleli, że to jest oszustwo. Trzeba było podpisywać umowy, żeby rozpocząć pracę. Dziwne stosunki: nie rozumieliśmy do końca, co się dzieje, jak ludzie to odbierają. Teraz jest już łatwiej, bo widać, co zostało zrobione. Ale nie wiem, na ile oni rozumieją to, co tutaj robimy.
Jednak zdarzają się sytuacje, kiedy zespół Chaty sam angażuje miejscowych do współpracy. Podczas niektórych zjazdów działa tutaj obóz dla dzieci, jednym z elementów którego jest hodowanie zwierząt przez dzieciaki z miasta. Zespół Chaty-Majsterni czasami inicjuje taki kontakt. Jak mówi Alona Karawaj, wieś nie odmawia współpracy:
— Wypełniamy klub eventami. Proponujemy zespołom klub jako lokację. Klub jest otwarty, bo nasze wydarzenia są interesujące. Przeprowadzamy prezentacje w szkole, dajemy prezenty na Świętego Mikołaja. Niektórzy od czasu do czasu odwiedzają posiedzenia rady wiejskiej. Przede wszystkim Taras i Oleksandr opowiadają się za ekologią i sortowaniem śmieci. Tutaj śmieci zrzuca się do rzeki. Chłopaki chodzą na posiedzenia, żeby jakoś ten problem rozwiązać, zacząć wywozić, ustawić pojemnik. Są więc trzy kierunki: klub, szkoła, rada wiejska.
Na razie zespół nie widzi istotnych zmian we wsi, od kiedy pojawiła się tam Chata-Majsternia. Rozumie jednak, że ten proces trwa. Już rozpoczęły się prace, na przykład ze szkołą: nastolatkom pokazywano filmy dokumentalne, organizowano spotkania z reżyserami. Organizatorzy projektu dzielą się ze wsią tym, co mają już dziś. Wyniki tej współpracy jednak nie będą widoczne od razu.
Chata-Majsternia stała się polem do kontaktów, a ludzie, mieszkający w miastach, trafiając tutaj na trening czy rekolekcję, mają okazję zapoznać się z miejscowymi, którzy produkują coś: skarpetki, nalewki, sery oraz zobaczyć, jak to się robi.
Prawdziwe żywe relacje nawiązują się wtedy, gdy przyjeżdżasz tutaj na 2-3 miesiące, — mówi Alona Karawaj. Nie dziwi, że najmocniejsze kontakty zespół ma z rodziną właścicieli. Dlatego właśnie umowę z nimi podpisano nie tylko na wynajem pomieszczenia, ale również na zapewnienie wyżywienia dla grup. Olha dba o produkty domowe, część z których przynosi z własnej działki. Wasyl z kolei pilnuje, żeby wszyscy goście byli zadowoleni. Kuchnia w Chacie jest nowocześnie umeblowana i wygodna.
Nie zawsze tak było, wspomina Alona:
— Jak rano przychodziłam, talerze były sklejone od zimna, nie mogłam ich odkleić. Teraz jest tu fajnie, wtedy nie mogliśmy nawet marzyć o tym, że będzie aż tak dobrze.
Remont
W 2014 roku zespół dostał osuniętą 70-letnią chatę z dziurawym dachem i prawie zupełnym brakiem sieci elektrycznej i wod.-kan. Strych przypominał opuszczony magazyn-muzeum, jak to bywa w starych wiejskich budynkach. W niektórych miejscach w ogóle nie było dachu.
Na początku remontem zarządzał Wila Czupak:
— To był obraz rozpaczy: na strychu bałagan, dach przeciekał. Gazdowie (właściciele — tłum.) wyjechali po powodzi, chata stała niezagospodarowana i powoli upadała. My najpierw przez pół roku przyjeżdżaliśmy, patrzyliśmy, co się działo z obiektem, ściekami, czy budynek więcej się nie zsunie. Wtedy też było deszczowe lato: dużo wody, wszędzie woda, wszystko płynie, a chata stoi na miejscu. Przetrwała i jeszcze przetrwa.
Stworzenie elementarnych ulepszeń zajęło niejeden miesiąc. Teraz jest fundament, a wtedy budynek stał na kilku kamieniach. Zespół wspomina, że podczas przeprowadzania prac z fundamentem było strasznie, bo chata jakby wisiała w powietrzu. Taras Kowalczuk mówi, że chata na swój sposób przyjęła nowych gospodarzy:
— Ma swój charakter, jakby to był żywy organizm. Niby niedaleko od drogi, do cywilizacji jest 7 kilometrów, ale tutaj czujesz to, jak przyroda oddziałuje na człowieka, jak wyglądało życie 100-200 lat temu. Oprócz tego, że tutaj jest prąd i internet, wizualnie nic się nie zmieniło. Odczuwa się bliskość natury: gdzieś niedaleko pasie się krowa, tam ptaki śpiewają, tam drzewo spadło. Dzisiaj świeci słońce, jutro śniegu jest po kolana, tak też bywa. To jest interesujące, nie zobaczycie tego w mieście.
Tak burzliwy i zmienny charakter gór wpłynęła na proces rekonstrukcji, gdyż wszystkie zasoby miały zostać dostarczone i ktoś musiał o to zadbać. Wila Czupak opowiada, że było dużo sytuacji trudnych do przewidzenia na początku, kiedy projekt był zaplanowany jeszcze w mieście:
— Wszystkie procesy się przeciągnęły. Bo rzeczywiście lepiej poczekać, niż ściskać poślady, bo to są góry. Trudniej cokolwiek tutaj robić, niż w mieście. Opóźniają się dostawy, gromadzą się materiały, które zepsują się, jeżeli ich nie ukryjesz. Było duże ryzyko, bo nie wiedzieliśmy, jak będzie z prądem, włączyliśmy piłę — zniknął prąd. Pamiętam, jak wybieraliśmy lodówkę, taką, żeby w naszych warunkach działała. Znaleźliśmy. Żartowaliśmy, że wszystkie lodówki we wsi psują się, a nasza nie, bo jest białoruska.
Podejście do sprawy z humorem doprowadziło do tego, że dziurawy zabałaganiony strych stał się 5-pokojowym hostelem, stara stodoła — dużym pokojem seminaryjnym na 30 osób, piętro podziemne — wyposażoną kuchnią.
Resursy
W 2014 roku część zespołu, która współpracowała z międzynarodową organizacją MitOst, ogłosiła całej swojej sieci w Ukrainie i za granicą, że jest pomysł budowy budynku seminaryjnego i że są ludzie gotowi wziąć się za to, i wszyscy nieobojętni mogą dołączyć.
Kilkukrotnie zaistniała konieczność podwojenia początkowego budżetu. Przede wszystkim przez utrudnioną dostawę materiałów na miejsce. Ze względu na opóźnienia nie można było zaplanować dalszych prac. Konieczne było sporządzenie listy niezbędnych materiałów. Później zbierano pieniądze wśród znajomych, co kolejny raz zwiększyło wartość projektu.
Na początku projekt finansowało 17 osób. Każda osoba wpłacała od 50 do 5000 euro, w zależności od tego, kto ile w tym momencie miał. Ogólnie zebrano około 20000 euro. Później w projekt zainwestowano jeszcze około 30000 euro.
Na początku każdy z inwestorów Chaty automatycznie zostawał członkiem zespołu, później okazało się, że nie każdy tego potrzebował, gdyż niektórym wystarczyło po prostu przekazanie pienędzy. Decyzje o przynależności do zespołu podejmował każdy z inwestorów. Niektórzy członkowie odegrali ważną rolę poprzez swój wkład czasowy czy kompetencyjny, bez czego projekt by nie powstał.
Pomoc zespołu i wolontariuszy Taras Kowalczuk nazywa bezcenną:
— Obok pieniędzy bardzo ważne są zasoby ludzkie. Mieliśmy duże wsparcie finansowe z crowdfundingu od osób, których zainteresował nasz projekt. Ludzie przyjeżdżali tutaj, kopali ziemię, przerzucali glinę i kamienie, budowali drogę, betonowali podłogę, malowali, lakierowali.
Dokładne wyliczenie liczby inwestycji na dzień dzisiejszy jest trudne, ponieważ pojawiały się nowe środki, które zostawały reinwestowane, w razie potrzeby jakieś koszty dorzucano. Alona Karawaj podkreśla:
— To nie jest kwestia pieniędzy, tylko kwestia żywej ludzkiej energii, którą zainwestowano. Jednoczy nas to, że chcemy pracować. Nie tylko rozwijać pomysły, ale też pracować nad relacjami, ponieważ jest nam trudno, czasami się kłócimy. Trzeba mieć zespół, z którym można się kłócić. Kłócimy się, ponieważ chcemy dla tej chaty jak najlepiej, po prostu różnie to widzimy. Bywają trudne momenty. To jak kolejka górska: raz w górę, raz w dół. Każdy ma swój najtrudniejszy etap.
Ludzie
Podczas tworzenia “Chaty-Majsterni” wspólna idea zjednoczyła wielu różnych ludzi, z których każdy miał swoje potrzeby. Olha Diateł, na przykład, przyjechała na miejsce w 2014 roku, od razu po “referendum” w jej rodzinnym Krymie. Saszko Moskowczuk i Taras Hryciuk mieli wewnętrzną potrzebę pracy fizycznej dla korzystnej sprawy: wykopali jamę kompostową, podłączyli wodę i oczyścili cokół. Tak powstał główny zespół: Bohdan Welhan, Taras Hryciuk, Olha Diateł, Kateryna i Olha Zarko, Alona Karawaj, Julia Kniupa, Taras Kowalczuk, Magda Łapszyn, Anna Myhal, Saszko Moskowczuk, Swiat Popow, Tania Sklar, Natalia Trambowećka, Wila i Iwanka Czupak.
Bazą zespołu “Chaty-Majsterni” na początku projektu byli ludzie z całej Ukrainy i z zagranicy. Taka była geografia uczestników zespołu w 2014 roku.
Duży wkład zrobił również Bohdan Petryczuk: pokazał i poprowadził zespół na to miejsce, wypracował pierwsze kanały komunikacji i rozwijał projekt na samym początku. Szczególna jest zasługa wolontariuszy, którzy przyjeżdżali dosłownie z całego świata.
Wspólna sprawa stała się filtrem emocji i przyjaźni: w różnych procesach niektórzy oddalali się od projektu, na ich miejsce przychodzili inni. Taras Kowalczuk opowiada, że w pracy dużo było tego widać:
— Pytanie, czym jest przyjaźń. Bezinteresowna wzajemna pomoc, wsparcie, miłość. Na początku sami stworzyliśmy sobie problemy, żeby teraz je rozwiązać. Łączy nas to, że chcemy coś robić, tworzyć, nie bać się. Stworzyliśmy miejsce, do którego przyjeżdżają ludzie, dzielą się na grupy według interesów i coś robią. To jest dla mnie największym osiągnięciem.
Taras Kowalczuk
— Dla mnie to jest miejsce, w którym odpoczywam, ponieważ życie jest dynamiczne. Każdy z członków zespołu jest bardzo zajęty i raz na rok mamy okazję spotkać się wszyscy razem. To miejsce, do którego mogę przyjechać, wiedząc, że nigdzie się nie spieszę. Czas zwalnia. I bardzo fajni ludzie są dookoła. Jest tak, że przyjeżdżasz, a babcia tam na górze pamięta, jak masz na imię i czym się zajmujesz.
— To jest takie miejsce, w którym czujesz się tak, jakbyś przyjeżdżał do babci. Trzy razy smaczniej, trzy razy jaśniej świeci słońce i wszystko jest takie prawdziwe.
Zespół łączy pewien rodzaj szaleństwa. Projekt trudno nazwać komercyjnym, ponieważ nikt nie oczekuje, że się opłaci. Większą satysfakcję przynosi radość i opinie gości oraz współpraca z innymi projektami.
Alona Karawaj
— Dla mnie to jest jeszcze jeden dom. Kiedy oglądam zdjęcia stamtąd, czuję zapach. To jest chata dla ludzi. To jest takie miejsce, gdzie można zaprosić gości i mieć pewność, że będzie im dobrze, ciepło. Nie ma potrzeby luksusu.
Wila Czupak widzi siłę zespołu w jego wielkości:
— Ten zespół ma duży sens, bo jak jeden się zmęczy, drugi zajmie jego miejsce. Bo gdyby to były 1-2 osoby, to nie dałyby rady.
Dzisiaj Chata-Majsternia jest miejscem, gdzie stykają się bardzo różni ludzie, gdzie dużo zaczyna się i rodzi na poziomie idei, która później się w coś się przekształca. Dla każdego członka zespołu ta przestrzeń stała się czymś wyjątkowym.
Wila Czupak
— Mam takie specyficzne poczucie. Jak się mówi: “myślałem, że to miłość, a to było doświadczenie”. Ogromne doświadczenie. Przyroda to jedno, ale doświadczenie relacji z ludźmi, pracy w zespole. Najbardziej do tego dążyłem, przede wszystkim takiego doświadczenia potrzebowałem.
Plany
Możliwości projektu na dzień dzisiejszy są bardzo szerokie, dlatego uczestnicy zespołu Chaty-Majsterni omawiają nowe plany.
Administracja planuje stworzenie mapy tras spacerowych okolicy, ale najpierw trzeba dobrze poznać miejscowość. Wila Czupak opiera się na swoim poprzednim doświadczeniu, mówi, że trzeba mieć coś do zaoferowania temu, kto tutaj przychodzi:
— Trzeba rozwinąć maszyny interaktywne. Chcemy tutaj zrobić zipline; coś, żeby przychodzili turyści i mieli jakieś atrakcje związane z aktywnością fizyczną. Ale trzeba bazować na Huculszczyźnie, pójść w Jaworów, Pysanyj Kamiń, zimą na Ramychałkiw.
Zipline
Atrakcja turystyczna, napięta na wysokości lina, która pod wagą człowieka, zaczepionego na niej w uprzęży, powoduje swobodny ślizg.Taras Kowalczuk mówi, że goście przyjeżdżają tutaj, by doznać czegoś prawdziwego:
— W rzeczywistości dużo można zdziałać dla osób, chcących wszystko rzucić i coś tutaj robić. Jesteśmy gotowi do współpracy, w przyszłości może narodzić się dużo nowych rzeczy.
W zespole pojawiają się pomysły dotyczące rozwoju projektu. Alona Karawaj uważa, że projekt rozwija się bardzo organicznie:
— Zespół ma jeszcze dużo energii, wydaje mi się, że będzie moment, kiedy będziemy mogli powiedzieć: “tutaj wszystko jest ok” i iść dalej. Być może później będziemy zwiększać skalę działań. Nasza energia jest tutaj, chcemy ją tutaj rozwijać. Chłopaki chcą zrobić trasy spacerowe, ja i Natalia chcemy pracować ze szkołą. A co będzie dalej, zobaczymy.
Chata-Majsternia zabiera dużo energii zespołowi, ale tak samo dużo jej oddaje. Alona Karawaj mówi:
— To jest proces i w tym procesie były jak pozytywne, tak i negatywne kulminacje, kiedy myślałam “już więcej nie mogę”. Bo, jak powiedział Wila, to są relacje, a budowa relacji — to jest długi i trudny proces. Ale uważam, że przechodzimy z jednego etapu do drugiego, nie krążymy w kółko.
Taras Kowalczuk dodaje:
— Przynajmniej nie jesteśmy rozczarowani. Na 100%!