Żółty, zielony, brązowy i trochę niebieskiego. To paleta kolorów rysowanej ceramiki huculskiej, którą od wieków wytwarzają rzemieślnicy w Kosowie. Rodzina Trociów od prawie 20 lat nie tylko zajmuje się garncarstwem i ozdabianiem ceramiki kosowskiej, ale także bada jej pochodzenie i opowiada o niej światu.
W karpackim mieście Kosów od 1997 roku działa pracownia garncarska rodziny Trociów. Rzemieślnicy rozwijają tradycję huculskiej ceramiki rysowanej, szukając śladów tej technologii w kulturach dawnych ludów.
Ceramika kosowska od dawna jest jednym z turystycznych symboli Huculszczyzny. Naczynia, ozdoby, elementy wnętrza (robione według specjalnej metody., różnią się charakterystycznymi motywami i kolorami: żółtym, zielonym i brązowym (czasem dodaje się też niebieski). Do wykonania każdego modelu używane są dwa rodzaje gliny: brązowoczerwonawa jako podstawę oraz biała, która służy jako tło dla rysunków. Cechą ceramiki kosowskiej jest „wydrapywanie” rysunków w technice sgraffito.
Sgraffito
Technika dekoracji wyrobów ceramicznych polegająca na zeskrobywaniu w niektórych miejscach kolorowej warstwy.Proces wytwarzania ceramiki przebiega w kilku etapach: stworzenie formy, suszenie, rysowanie, pierwsze wypalanie, pokrycie szkliwem, drugie wypalanie. Każdy z tych etapów wymaga uwagi i umiejętności, w wyniku czego powstaje wyjątkowe dzieło sztuki.
W grudniu 2019 roku ceramika kosowska została wpisana na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO.
Huculi i statki. Narodziny tradycji
Pierwsze znane historykom wyroby ceramiczne, podobne do współczesnych wyrobów kosowskich, pochodzą z VII-wiecznych Chin. Z czasem analogiczne technologie pojawiają się na terenie Egiptu, Iranu, Grecji, Bizancjum. Prawdopodobnie ten rodzaj ceramiki przywędrował na ziemie ukraińskie z Cesarstwa Bizantyjskiego.
— Póki co nie wiadomo, w jaki sposób tu trafiła, ale ewidentnie nie powstała w danym miejscu — ktoś po prostu przywiózł tę technologię produkowania ceramiki. Tak naprawdę, to ona nie ma 200 lat, a prawdopodobnie około tysiąca.
Ihor Troć opowiada o tym, jak z rodziną pokazywał swoje wyroby w Grecji i odwiedził prywatne muzeum, w którym zobaczył podobną ceramikę.
— Zorganizowaliśmy wystawę, na której opowiadaliśmy o ceramice kosowskiej. Weszliśmy i zobaczyliśmy naszą ceramikę. Kreta, XV wiek. Daty były takie, że aż mam ciarki, jak sobie o tym przypominam. Cała sala była wypełniona taką ceramiką.
Okazuje się, że oni ją tam mieli, tylko my rysowaliśmy hucułów, a oni – statki, bo mieszkali na wyspach. Rysujesz i myślisz, że jesteś geniuszem, a okazuje się, że 300-500 lat temu rysowano już coś podobnego.
Tereza (córka Ihora i Chrystyny) uważa, że technologia wytwarzania ceramiki, której używają w Kosowie, pochodzi z Iranu, a stamtąd przywędrowała do Turcji (wtedy — Bizancjum), rozpowszechniła się po Śródziemnomorzu, a w XV wieku trafiła do Europy. Najpierw wyroby były robione przez włoskich ceramików (wł. sgraffito). Potem ta technologia trafiła do Niemiec, Francji, Polski, a już prawdopodobnie w XVIII stuleciu do Ukrainy. Rzemieślniczka wyjaśnia:
— Technika zawsze była taka sama, lecz rysunki się różniły. Ludzie rysowali to, co widzieli, rysowali swoją kulturę, to, co było dla nich codzienne, zwłaszcza jakieś motywy obrzędowe. Muzułmańscy rzemieślnicy, na przykład, rysowali sylwetki mężczyzn i kobiet. Mieli także wiele talerzy z napisami.
pokaz slajdów
Technika różni się nawet pomiędzy mistrzami. Znawcy mogą określić autorstwo wyrobu po odcieniach w rysunkach, ponieważ farby każdy garncarz robi własnoręcznie. Bazę farb stanowią tlenki różnych metali: tlenek żelaza daje żółty kolor, tlenek miedzi — zielony. Do rysowania elementów, którym należy nadać brązowy odcień, korzysta się z angoby (farby na bazie płynnej glinki).
Ihor Troć wspomina, że kiedyś w Kosowie było blisko 80 garncarzy, lecz teraz tych dwoje mistrzów, u których on się uczył, jest już w wieku emerytalnym.
Oprócz nich w swoich warsztatach pracuje jeszcze do 10 osób, a samych garncarzy jest sześcioro czy siedmioro. Jeszcze kilku rzemieślników jest w innych wioskach, ale oni mają już inną ceramikę. Są jednak tacy, którzy nadal aktywnie promują i podkreślają wyjątkowość ceramiki kosowskiej.
Tradycyjnymi motywami ceramiki kosowskiej są sceny z życia codziennego Hucułów, symbole religijne i obrzędowe (krzyże, gwiazdki bożonarodzeniowe itp.), rośliny i zwierzęta. Chrystyna Troć opowiada, że czasem ludzie proszą o narysowanie czegoś egzotycznego, np. pawii. Jednak wolą nie brać się za takie zamówienia, ponieważ jest to już odejście od tradycji. Jak mówią mistrzowie:
— Po co rysowali baranka? Bo to było mleko, sierść, mięso, to było piękne. To był żywiciel. Krowa — tak samo. Kogut, kurka dawały to jajeczka, to mięsko. Ale pawie nie były u nas spotykane.
Glina, która się poddała
W rodzinie Trociów każdy indywidualnie przechodził swoją drogę do ceramiki. Chrystyna wcześniej uczyła się tkactwa, ale przyznaje, że nie chciałaby iść na ceramikę. Zgadza się z Terezą, że nie jest to coś, czego nauczysz się w ciągu kilku lat na studiach.
— Nie można powiedzieć, że idąc na studia, masz gwarancję, że nauczysz się garncarstwa czy czegoś innego. Musisz to czuć. Może nie musi to być talent, ale chociaż jakaś skłonność do tego. Tereza Troć próbowała lepić już w wieku trzech lat, a będąc nastolatką, zaczęła rysować różne ornamenty i skandynawskie sploty. Potem już wzięła glinę w ręce i, jak to się mówi, „poddała jej się”.
— Było to niesamowite uczucie. Zaczęłam się rozwijać, więcej rysować, próbować coś nowego. W ogóle, to zaczynałam od tego, że elementy huculskie łączyłam ze skandynawskimi i celtyckimi splotami. Robiłam to, co najbardziej mnie fascynowało. Potem zaczęłam dodawać elementy bizantyjskie. Podoba mi się łączenie różnych kultur.
pokaz slajdów
Dziewczynę inspiruje odkrywanie i stosowanie w twórczości elementów różnych kultur oraz znajdowanie punktów wspólnych w rzeczach niepołączonych.
— Tereza, kończąc szkołę, zapytała: „Mamo, tato, czy na pewno wam zależy na tym, żebym miała złoty medal czy jakiś dyplom?” Mówię: „Nie, nie zależy mi”. „Mogę nie iść na studia?” — „Twoja decyzja — twoje życie. Rób, co chcesz”. „To będę z wami w warsztacie”. To była najlepsza decyzja dla nas wszystkich.
Ihor — były wojskowy, po ślubie ukończył studia w instytucie wychowania fizycznego i pracował jako instruktor oddziału przygotowania wojskowego w jednostce przygranicznej. Potem postanowił zmienić zawód i wziąć się za garncarstwo. Uczył się u lokalnych garncarzy, a z czasem założył pracownię. Zamówił u tokarza koło garncarskie dostosowane pod siebie i w ciągu pół roku otrzymał pierwsze pieniądze ze sprzedaży wyrobów.
— Zaczynaliśmy od jeżdżenia na targi do Kijowa, Wielkich Soroczyńcow, byliśmy wszędzie. Przy tworzeniu pierwszych wyrobów wynajmowaliśmy garncarza, a żona rysowała ceramikę, ale to były jakieś prymitywne dzwoneczki. Ładnie to się sprzedawało. Lecz kiedy widziałem TO, co sprzedawali kosowscy garncarze — jakieś wspaniałe rzeczy, to po prostu rozumiałem, jaki był popyt na ten rodzaj ceramiki.
Obecnie Ihor nie chce zmieniać swojego koła garncarskiego na współczesne. Mówi, że przyzwyczaił się do niego i może na nim pracować z zamkniętymi oczami.
Rodzina Trociów zawsze pracuje tylko we trójkę. Żartują, że przyjmowanie uczniów oznacza wychowanie własnej konkurencji. Chrystyna mówi, że nigdy nie zdecyduje się na uczniów, ponieważ sama nadal się uczy.
Rysować i słuchać jazzu
Ihor robi, jak sam mówi, brudną robotę: miesza, rozbija glinę, pracuje na kole garncarskim, suszy i wypala wyroby. Rzemieślnik tłumaczy, że wypaloną ceramikę trzeba sprawdzać za pomocą dźwięku: cała wyda pełny dźwięk, a pęknięta — głuchy. Czasami na wystawach zarzucają mistrzom, że farba na wyrobach jest wadliwa, bo „pociekła”. Obecnie stara się zwracać uwagę na to, że te zacieki są cechą charakterystyczną ceramiki kosowskiej.
— Te zacieki czynią ceramikę niepowtarzalną. Załóżmy, że rysunek jest trudny do powtórzenia, lecz na wypalanie nie mamy żadnego wpływu.
Garncarz tłumaczy, że nie ma pojęcia, gdzie dokładnie pocieknie farba. Można to porównać do znamion na ludzkim ciele: każdy je ma, ale w różnych miejscach. I po raz kolejny podkreśla wyjątkowość każdego wyrobu.
— Każda praca będzie wykonana wyłącznie dla jednej osoby. Czy tego chcemy, czy nie. Zazwyczaj podstawa wyrobu jest z czerwonej gliny i pokryta białą. Na jasnym tle nanosi się szkic oraz linie podstawowe (podobne do rysowania ołówkiem). Po naszkicowaniu należy zeskrobać białą warstwę z rysunkiem tak, by dotrzeć do czerwonej. To jest właśnie wyżej wspomniana technika „sgraffito”
pokaz slajdów
Kobiety rysują albo w ciszy, albo przy muzyce, którą włącza Tereza w zależności od nastroju: rock, blues, jazz i rock and roll. Mówi, że jej rodzina lubi taką muzykę. Zazwyczaj rzemieślniczki pracują jednocześnie, ale gdy zaczyna się proces twórczy — „uciekaj, jest mało miejsca”!
— Pewnego dnia Ihor wyrzeźbił dużego kota, a Tereza zaczęła go szkliwić. Kiedy rysowała, z pracowni na cały regulator rozbrzmiewał jazz. Tereza była w swoim żywiole, nawet tam nie zaglądaliśmy.
Rysowanie może trwać dłużej lub krócej. W ciągu jednego dnia Chrystyna może pokolorować jeden, dwa czy nawet i 10 albo 15 kafelków.
— Wydaje się, że to te same motywy i rysunki, ale wychodzi to różnie. Nie da się tutaj czegoś zaplanować, wszystko zależy od humoru. Teraz nakładam czerweń. Na ten kolor bierze się glinę ze zwiększoną zawartością żelaza. Nazywa się czerweń. Dzięki temu kolor na ceramice robi się brązowy. Używamy trzy rodzaje gliny: ciemną, do tła i trzeci rodzaj — glinę w kolorze brązowym.
Tereza dodaje, że żaden garncarz nie powie, skąd bierze glinę, bo każdy etap garncarstwa ma swoje tajemnice.
Po pierwszym wypale wyrób z przodu jest biały, a z tyłu pomarańczowy jak cegła. Wtedy farby już są w ruchu. Kiedy praca wysycha, na wierzch idzie glazura, a potem drugie wypalanie.
— Każdy mistrz robi tę farbę sam. Nawiasem mówiąc, to jedyna farba, której nie można kupić. Teraz jest wiele farb, mnóstwo tekstur i faktur, ale nigdy nie ma tej naszej huculskiej — przezroczystej, zielonej i z tym odcieniem, który jest ci potrzebny. Rzemieślnika można rozpoznać nawet po piśmie, kolorze. Oznacza to że nas już znają: aha, jaśniejszy kolor — to ten rzemieślnik, ciemniejszy kolor — to ten. Za każdym razem trzeba umieć zrobić swój własny kolor. U nas tym się zajmuje nasz ojciec Ihor.
pokaz slajdów
Na każdym etapie wypalania, niezależnie od tego, czy człowiek pracuje z ceramiką 20 lat czy 40, rzemieślnik nie może przewidzieć, w jakim miejscu wyrób może pęknąć. Tereza tłumaczy: w tej technice nie da się uniknąć wielu prób i błędów.
Kiedy rzemieślnicy wyrabiają płytki, to zawsze robią kilka zapasowych, ponieważ mogą się zepsuć zarówno podczas suszenia, jak i po pierwszym czy nawet drugim wypalaniu. Po drugim, jak zaznacza Chrystyna, jest wyjątkowo nieprzyjemnie, bo to miesiąc lub półtora pracy. Jest to ostatnie wypalanie, niedługo trzeba oddać towar klientowi, a tu bum — i od nowa trzeba pracować półtora miesiąca.
Zamówienia różnią się wielkością: mogą to być dwa lub trzy kafelki do kuchni czy nawet 200 — do całej łazienki. Rzemieślnicy również wykonują płytki narożne, gzymsy, kolumny, a ich cena zależy od złożoności pracy.
— Gdyby spytać jakiegoś emeryta, to każdy powie: z ceramiki kosowskiej cieknie. Wszystko przecieka, nie da się jej używać. Nasza nie cieknie. Odeszliśmy trochę od dawnej technologii. Zachowaliśmy elementy wizualne, ale szkliwo i pewne materiały robimy inaczej, żeby można było używać tych naczyń. Wszystko odpowiednio wlicza się w koszty.
To, czym obecnie zajmuje się rodzina nie jest po prostu kopiowaniem tradycji, a poszukiwaniem sposobów jej rozwoju, przystosowaniem do współczesnych warunków.
Chrystyna opowiada, że jej rodzina zajmuje się garncarstwem od 20 lat, a mimo to nadal zdarzają się sytuacje, kiedy nie udaje się „dostosować” farby: na przykład, kupiło się zły utleniacz, który dał zupełnie inny efekt po wypalaniu. Farbę robiło się długo, potem pierwsze wypalenie, a praca stanęła w miejscu. Mogliśmy przez trzy tygodnie robić po jednym talerzu. Ze szkliwem też jest wiele haczyków: źle rozcieńczone będzie zbyt rzadkie lub za gęste.
Garncarze sprzedają swoje wyroby przeważnie przez internet czy z polecenia. Mówią, że w ciągu 20 lat pracy ludzie już ich znają, mają też stałych klientów. Sprzedają na swojej stronie internetowej oraz na Facebooku i Instagramie. Mają też własny sklep w Kosowie.
— Mamy sklepik, w którym oferujemy wyłącznie swoje wyroby. Mamy, jak to się mówi, „stałą wystawę-sprzedaż”. Na przykład, ludzie przychodzą i mówią: wiecie co, byliśmy w muzeum, ale u was jest o wiele lepiej, po prostu super! Miło to słyszeć. Tylko my w nim sprzedajemy. Rzeczywiście, można by zatrudnić osobę, która zajmowałaby się sprzedażą, ale to nie ten klimat. Ludzie wiedzą o naszym sklepiku, przyjeżdżają tam od lat, żeby porozmawiać.
Oprócz sklepu na stronie internetowej rodziny Trociów można znaleźć wiele publikacji na temat ceramiki ludowej. Opowiadają tam również o tradycjach garncarskich różnych narodów i sekretach wytwarzania ceramiki kosowskiej. Chrystyna podkreśla, że jest to zajęcie wynikające przede wszystkim z pasji; nie robi tego dla pieniędzy:
— Wymyśliłeś coś dla siebie i nie robisz tego na czyjeś zlecenie. Robisz to, co lubisz. To, co cię inspiruje.