Share this...
Facebook
Twitter

Jaworiw, wieś na Huculszczyźnie, od dawna jest znana z prac swoich rzemieślników ludowych. Rozpowszechnione jest tam pisankarstwo, wyszywka (haft) oraz rzeźba w drzewie. Jednak w Jaworowie jest również coś wyjątkowego – są to liżnyki, tkane z owczej wełny, najczęściej we wzory, puszyste z jednej lub z obu stron. Nazywane są również huculskimi kołdrami. Liżnyki są bardzo popularne w życiu codziennym – służą do nakrywania łóżek i ław oraz do okrywania się zimą. Są ciepłe, ładne i przydatne, a co więcej – wykonane są z naturalnej wełny, co sprawia, że mogą trochę gryźć. Nie jest to jednak powód do strachu – taki naturalny masaż stymuluje krwiobieg i poprawia samopoczucie.

Żaden miejscowy nie umie powiedzieć, kiedy dokładnie zaczęto robić liżnyki. Mieszkańcy wsi mówią jedynie, że robią to, od kiedy sięga ich pamięć. Okazuje się, że tradycja ta jest ściśle powiązana z owczarstwem – niegdyś ta miejscowość miała doskonałe warunki do hodowli owiec, których wełna jest podstawowym materiałem do tworzenia liżnyka.

Teraz wełna przywożona jest z Zakarpacia, lecz rzemiosło praktykuje się w Jaworowie. Dziś liżnyki tkane są w różnych rozmiarach, kolorach, ze skomplikowanymi wzorami.

Pierwsze liżnyki różniły się od tych, które możemy zobaczyć obecnie. Były przeważnie jednobarwne – szare, białe, czarne lub w paski. Do stworzenia szerokiego liżnyka konieczne było zszycie kilku mniejszych, ponieważ warsztaty tkackie były kiedyś dwa razy węższe od współczesnych. Dzisiejszy warsztat tkacki ma ponad metr szerokości i może być użytkowany 40-50 lat.

Zmiany w tworzeniu liżnyków zaczęły się w latach 20. XX wieku, gdy pewien wiejski nauczyciel ożenił się z miejscową dziewczyną. Małżeństwo wspólnie stworzyło projekt produkcji, który wykorzystywany jest do dziś. Udoskonalili w ten sposób warsztat oraz technikę tkania, co dało możliwość tworzenia kolorowych liżnyków. Najpopularniejszymi kolorami w tamtych czasach był zielony, czerwony i wiśniowy. W ten sposób zaczęto je produkować na większą skalę, a świat dowiedział się o sztuce tworzenia huculskich kocy – w latach 30-ch były pokazywane na wystawach za granicą – między innymi w Ameryce i Polsce.

Liżnyki, które tkano za czasów Związku Radzieckiego w fabrykach, miały skomplikowane wzory. Każdego roku kobiety tworzyły projekty, z których wybierano od 4 do 5 najlepszych, żeby później rozdać je rzemieślnikom.

Dziś największą popularnością cieszą się liżnyki z prostymi wzorami, na przykład trzykolorowe w równoległe paski. Stworzenie takiego liżnyka jest prostsze i szybsze, a koszty odpowiednio niższe, co zwiększa na nie popyt.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

Karpackie koce nie tracą na popularności, lecz coraz mniej osób zajmuje się ich produkowaniem. Najczęściej tkania podejmują się starsze kobiety. Mała liczba rzemieślników spowodowana jest kilkoma czynnikami. Po pierwsze, młodzież nie za bardzo ma ochotę na pracę fizyczną, bo nie przynosi im to oczekiwanego dochodu. Po drugie, po powodzi w 2008 roku zmniejszyła się ilość “wałył” (duża) na rzece, które są wykorzystywane do robienia liżnyków. Cały proces spowalniały ogromne kolejki, a niektórzy rzemieślnicy w międzyczasie rzucali swoją pracę. W Jaworowie pracuje ok. 60 rzemieślniczek, które cały czas produkują liżnyki na sprzedaż na bazarze lub przez internet.

Hanna Kopylczuk, która tka liżnyki, mówi, że konieczne jest zachowanie tradycji ich tworzenia:

— Dopóki jest tradycja, dopóki mamy te umiejętności, dopóty będziemy istnieć. Gdybyśmy stracili to wszystko, nasze życie stałoby się nieciekaw.

Rodz

Sposób tworzenia liżnyków nie zmieniał się od czasów jej babci. Jedyną zmianą było wprowadzenie gręplowania (rozczesywania — aut.) wełny przed przędzeniem nici.

Tworzenie liżnyków stało się rodzinnym biznesem nie tylko dlatego, że przekazywane jest z pokolenia do pokolenia, ale też z tego powodu, że jest to zajęcie dla każdego członka rodziny. Hannie pomaga w tym mąż – pracuje ciężko fizycznie myjąc wełnę, wyczesując już utkane liżnyki, oraz pomaga w przędzeniu nici i chodzi do wałyła. Dzieci Hanny też potrafią robić liżnyki i choć nie jest to ich główna praca, pomagają tkać, gdy mają na to ochotę.

inny biznes

Wielu mieszkańców Jaworowa posiada krosna do tkania liżnyków w domu, dlatego miejscowi od maleńkiego są zapoznawani z rzemiosłem. Od czasu do czasu dzieci dostają małe zadania, które później przeradzają się w poważniejsze obowiązki, dopóki nie uświadomią sobie, że nie mają jak uciec od tego rzemiosła.

Liżnykarka Hanna mówi, że sama tak dorastała. Matka uczyła ją pracy nad liżnykami:

— Moi dziadkowie robili liżnyki. A mama robiła tak samo, bo nie miała wyboru, a potem ja. I tak zajmuję się tym już od 40 lat.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

Sposób tworzenia liżnyków nie zmieniał się od czasów jej babci. Jedyną zmianą było wprowadzenie gręplowania (rozczesywania — aut.) wełny przed przędzeniem nici.

Tworzenie liżnyków stało się rodzinnym biznesem nie tylko dlatego, że przekazywane jest z pokolenia do pokolenia, ale też z tego powodu, że jest to zajęcie dla każdego członka rodziny. Hannie pomaga w tym mąż – pracuje ciężko fizycznie myjąc wełnę, wyczesując już utkane liżnyki, oraz pomaga w przędzeniu nici i chodzi do wałyła. Dzieci Hanny też potrafią robić liżnyki i choć nie jest to ich główna praca, pomagają tkać, gdy mają na to ochotę.

Hanna Kopylczuk

Liżnykarka Hanna Kopylczuk, członkini Stowarzyszenia rzemieślników ludowych, tworzy liżnyki od dzieciństwa. Pomagała swojej mamie w tkaniu już od 5. roku życia, a swój pierwszy liżnyk stworzyła będąc w 9-10 klasie. Gdy miała 18 lat, wykonywała już wszystkie etapy procesu samodzielnie.

Na początku Hanna nie była zachwycona tą odmianą rzemiosła, ale z czasem doszło do niej, że lubi to robić. Spojrzała na to z innej strony i zrozumiała, że tkactwo jest twórczym procesem, podczas którego za każdym razem istnieje możliwość stworzenia czegoś nowego i udoskonalenia swoich umiejętności. Hanna pracowała kiedyś w lokalnym kombinacie, a teraz produkuje liżnyki na zamówienie. Gdy zaproponowano jej pracę w zakładzie żywienia, która polegała na gotowaniu tradycyjnych huculskich potraw, odmówiła, ponieważ nie chciała porzucić czegoś, co stało się częścią jej życia:

— Najbardziej podoba nam się to, że jest to wyjątkowa forma sztuki – taka, której nie znajdziesz nigdzie indziej na świecie. Jesteśmy prostymi ludźmi, ale tworzymy coś, czego nie potrafią inni.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

O Hannie mówią, że jest profesjonalistką w swoim fachu, na co ona odpowiada, że nie wie dlaczego, po prostu robi dobrą osnowę: cienko przędzie, długo tka, nabija. Podchodzi do swojej pracy kreatywnie – wybiera różne kolory, za każdym razem dodając coś innego. Twórczyni liżnyków ma całą teczkę rysunków, na podstawie których kiedyś tkała. A niedawno miała nawet indywidualną wystawę w Iwano-Frankowsku, gdzie pokazywała swoje współczesne i odnowione wytwory pracy. Hanna Kopylczuk pokazywała swoją twórczość również za granicą, między innymi w Polsce, Łotwie i innych krajach Bałtyckich.

Natalia Kiszczuk

Natalia, jak większość liżnykarek, umie tkać od dzieciństwa. To rzemiosło przyciągało ją niczym magnes:

— Nie uczyłam się tkactwa specjalnie, to była dziecięca zabawka, zainteresowanie. Teraz mieszkamy przy drodze, bliżej cywilizacji. A wcześniej mieszkałam dalej, na wzgórzu. Było więcej kontaktu z przyrodą, i z tym, czym zajmowaliśmy się rodzinnie. Kiedy babcia nie zwracała na mnie uwagi, albo szła robić obiad, biegłam do krosna i tkałam co umiałam. I w ten właśnie sposób się nauczyłam i, można powiedzieć, pochłonęło mnie to. Teraz nie umiem żyć bez tej pracy, jest jak uzależnienie. Cieszę się, że mam ulubione zajęcie. Mówią mi, żebym jechała do Kijowa albo do Polski, ale nie chcę tego. Cieszę się, że mam zajęcie, które pozwala mi zostać na wsi i być tu użyteczną.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

Wytkanie liżnyka zajmuje Natalii 6-7 godzin. Wspomina, że pierwszy zrobiła jak miała 8 lat w ciągu trzech czy dziesięciu dni. Zawsze siadała do tkania po szkole, dopiero później brała się za odrabianie pracy domowej. Gdy była w VIII klasie i trzeba było kupić ubrania do szkoły, Natalia miała własny budżet, co dodawało jej pewności siebie, ponieważ zarobiła te pieniądze sama.

Dla Natalii liżnykarstwo jest nie tylko rzemiosłem, ale prawdziwą sztuką. Jest w pełni zaangażowana w cały proces. Zdarzy się czasem, że wychodzą naprawdę skomplikowane i ciekawe wzory, których nie da się stworzyć drugi raz bez takiej inspiracji.

Twórczyni liżnyków często zwraca się po radę do męża czy mamy w sprawie kolorów lub ornamentów, ponieważ pragnie, żeby wszystko było perfekcyjne. Ściany w jej pracowni są przyozdobione niesamowitymi górskimi pejzażami, które Natalia wytkała. Jest to miejsce, w którym możesz zapoznać się z huculską kulturą i gdzie rodzina Kiszczuków tworzy gunie, wełniane czapki, bezrękawniki. Można znaleźć tam również warsztat tkacki, unikalny kołowrotek, z którego korzystała babcia Natalii:

— Ludzie zaczęli się tym interesować. Jest to bardzo przyjemne, ponieważ nie robimy tego tylko, żeby zarobić, ale również, by pokazać jak to wygląda. Tak się ciekawiej żyje i może dzięki temu będzie się to rozwijać.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

Jarosław, mąż Natalii, również potrafi tkać. Swój pierwszy liżnyk zrobił w VIII klasie, dlatego zainteresowanie ich dzieci rodzinnym rzemiosłem nie jest niczym niezwyczajnym. Sławko w wieku 13 lat miał już wprawę w przędzeniu podstawy nici, a Jula zarabiała swoje pierwsze pieniądze na niewielkich narzutach.

Jula na razie uczy się prząść i ćwiczy wyczuwanie rytmu kołowrotka. Ważne w przędzeniu jest to, żeby nić była podawana w tym samym tempie, w którym kręci się koło. To sprawi, że nić będzie mocna i nierozrywalna. Jarosław porównuje przędzenie do gry na bajanie: na początku uczysz się gry na basach, a potem dopiero na obu klawiaturach jednocześnie.

— Śpiewanie jest konieczne przy przędzeniu – w ten sposób napełniasz tę rzecz pozytywną energią. I tym właśnie różnią się nasze rzeczy od tych z fabryki.

Proces tworzenia liżnyka

Proces tworzenia liżnyka składa się z kilku etapów. Wszystko zaczyna się od przygotowania wełny, która jest najpierw myta, później suszona i wyczesywana. Dopiero potem tworzy się z niej przędzę:

— Jeśli miałabym robić to sama, zajęłoby mi to 6 dni, więc robimy to tak: myjemy dużą ilość wełny za jednym razem, suszymy ją, a później, w międzyczasie, rano albo wieczorami przędziemy. Dzięki temu możemy zrobić jej więcej, co daje nam zarobek, inaczej się nie da.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

Hanna pokazuje, jak się prawidłowo przędzie i mówi, że nauczenie się tego zajmuje jeden dzień. Jedną ręką trzeba zgarniać włókna wełny i przepuszczać trochę mniej, trochę więcej na wrzeciono, które kręci się od małego palca do kciuka. W rękach Hanny wrzeciono obraca się z taką prędkością, że ledwo udaje nam się zaobserwować, jak worek wełny przekształca się w grube nici. Przędza, która już została nawinięta, nazywa się “motaszką”, ponieważ nawijana jest na specjalne urządzenie – motowidło. Motaszki mogą być, zależnie od potrzeby, zanurzane we wrzątku, rozmaczane czy farbowane na różne kolory.

Hanna robi osnowę z cienkich wełnianych nici, które przędzie miejscowa 86-letnia babcia. Od tego zaczyna się cały proces – liżnykarka zaczyna tkać:

— Osnowa, która została nawinięta, również jest wełniana. Każda nić ma swoje gniazdo i te nici są zbierane po kolei w określonym porządku: jedna, druga, jedna, druga, i tak od jednego końca do drugiego. Nici są przymocowane do dźwigni nożnych. Są to deski, na które trzeba naciskać nogą. Regulują stan osnowy – jedna ją opuszcza, druga podnosi. Jest tu taki duży rowek, gdzie kładziemy grube nici, motaszki. Ułożyłam je, przeciągnęłam przez osnowę. Teraz puszczam jedną dźwignię – część osnowy podniosła się, nici się skrzyżowały. Wtedy zbijam ją mocno, żeby usłyszeć głośne stuknięcie. Zbijać trzeba mocno, żeby liżnyk był trwały, bo wszystko zależy od gęstości osnowy.

Hanna tworzy palety barw – uwielbia tkać bez planu, tworzyć kolorowe wzory. Do stworzenia osnowy trzeba wyliczyć ilość nici osnowy, przez które przepuszcza się później grubą nić:

— Muszę dokładnie wyliczyć każdy element liżnyka, żeby gdzieś stworzyć kwadrat, a gdzieś prostokąt.

Kiedy ma się już wprawę, utkanie liżnyka zajmuje cały dzień spędzony przy krośnie tkackim. Hanna mówi, że nauczenie się tych umiejętności nie zajmuje dużo czasu. Młode dziewczyny często uczą się tego i później zajmują się rzemiosłem przez brak innych zajęć.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

Liżnyk prosto z krosna jest nazywany “łysym”. Nie nadaje się jeszcze do użytku, ponieważ jego osnowa jest zbyt cienka i mogą jeszcze z niej wyłazić nici. Żeby liżnyk był zbity, mocny i długo służył swoim nabywcom, musi przejść przez wałyło. Wytkany koc jest umieszczany w dzieży, gdzie leży od trzech do ośmiu godzin. W tym czasie, silny strumień wody spadający z góry zbija do kupy włókna, przez co szerokość liżnyka zmniejsza się o 40 cm i staje się on włochaty, a kanina wzmacnia się i twardnieje.

Później liżnyk jest wyczesywany, co jest wyjątkowo ciężkim i monotonnym zajęciem. Potrzeba do tego kilku godzin i specjalnego dużego grzebienia. Liżnyk staje się po wyczesaniu puszysty i miękki w dotyku. Można również wybrać stronę, z której koc będzie włochaty.

Plener

W ciągu ostatnich 15 lat Jaworiw stał się twórczym laboratorium pleneru, organizowanym przez katedrę Rzemiosła Tekstylnego Lwowskiej Narodowej Akademii Sztuki. Co roku wybierany jest temat przewodni, nad którym będą pracowali uczestnicy. W ramach pleneru odbywa się między innymi konferencja naukowa, etap praktyczny oraz wystawa prac, które zostały stworzone na drugim etapie. Każdy etap ma inną lokalizację.

Głównym celem pleneru jest zapoznanie uczestników ze sztuką tradycyjną, pokazanie im, że twórczość ludowa może być modna i współczesna. Artyści dzielą się swoimi pracami i dorobkiem, miksują techniki oraz materiały, odkrywając w ten sposób coś nowego.

Share this...
Facebook
Twitter
Share this...
Facebook
Twitter

Choć z roku na rok więcej uwagi poświęca się nowym rodzajom sztuki, zawsze znajdą się ci, których interesuje tradycyjny sposób tworzenia liżnyków.

Hanna Kopylczuk jest współorganizatorką części pleneru odbywającego się w Jaworowie. Gościła w swoim domu jego uczestników, przeprowadzała również warsztaty, podczas których dzieliła się swoją wiedzą i doświadczeniem. W 2007 roku jej prace zostały wystawione w Pałacu Sztuki. Każdy, kto miał ochotę, mógł własnoręcznie utkać liżnyk, malować na nim wzory i po prostu zapoznawać się z kulturą Huculszczyzny:

— Byli tacy utalentowani – komuś wychodziło, komuś nie, ale malowali takie skomplikowane rysunki. Niektóre z nich tkaliśmy, niektórych nie – jak wychodziło.

Sztuka tkania liżnyków przyciąga nie tylko Ukraińców – na plenery zjeżdżają się również uczestnicy zza granicy. Goszczono tam już Szwajcarów, Austriaków, Niemców. Raz przyjechał nawet uczestnik z Indii, który nie znał ani ukraińskiego, ani angielskiego. Wynajął zatem tłumacza, żeby móc wziąć udział w plenerze.

Turyści

Turystów do Jaworowa przyciągają pamiątki historyczne oraz przyroda. Często kupują liżnyki na pamiątkę. Popularne wśród turystów są też chodniki — wąskie dywaniki na ścianę lub podłogę, które również tkane są z wełny na krośnie. Miejscowi rzadko kiedy zamawiają chodniki, dlatego sprzedają je jako suweniry dla obcokrajowców.

Do Jaworowa często przyjeżdżają wycieczki:

— Były różne wycieczki. Byli Chińczycy, którzy mówili: “Nie opowiadajcie tak, nie pokazujcie tego, bo Chińczycy będą to robić, Chińczycy robią teraz wszystko”, a drudzy mówili: “Worek waszej wełny jest większy od nas, nie damy rady”.

Jak kręciliśmy

Obejrzyjcie, jak zespół Ukraїner przyjechał do Jaworowa, jak dołączyli do niego nowi członkowie i jak przyjęto nas i ugoszczono w Karpatach. Ale uwaga! Uprzedzamy osoby z ograniczonym poczuciem humoru – vlog zawiera żarty i sarkazm na temat muzeum Jakubowicza oraz rider!

Nad materiałem pracowali

Autor projektu:

Bohdan Łohwynenko

Autorka:

Anna Ostrowercha

Redaktorka:

Tania Rodionowa

Fotografka:

Alina Kondratenko

Fotograf:

Mykyta Zawilinskyj

Fotograf,

Redaktor zdjęć:

Ołeksandr Chomenko

Producentka:

Olha Szor

Operator,

Reżyser dźwięku:

Pawło Paszko

Operator:

Ołeh Sołohub

Reżyserka montażu:

Liza Łytwynenko

Reżyser,

Reżyser montażu:

Mykoła Nosok

Scenarzystka:

Karyna Piluhina

Transkryptorka:

Wiktoria Wolańska

Olha Szewczenko

Tłumaczka:

Małanka Junko

Redaktorka tłumaczenia:

Natalia Steć

Śledź ekspedycję