Marfa Kowałenko miała sześć lat, kiedy zaczął się Hołodomor. Pomimo swojego młodego wieku dobrze zapamiętała okrucieństwa, które miały miejsce w czasach ludobójstwa narodu ukraińskiego. Jej rodzinie odebrano krowę i obiecano ją zwrócić, lecz ojciec nie chciał brać żadnej innej niż swojej. Nie chciał by zabrano przez nich bydło innej rodzinie. Dzięki wzajemnej pomocy na wsi ich rodzinie udało się przeżyć.
Hołodomor z lat 1932-1933 to ludobójstwo narodu ukraińskiego. W taki sposób Stalin chciał poskromić ludność wsi ukraińskiej, która masowo stawiała opór kolektywizacji i organizowała powstania przeciwko reżimowi radzieckiemu. Głód we wsiach stworzono sztucznie przez nadmiernie wysoki plan tworzenia państwowych zapasów zboża, a także przez przymusową konfiskatę ziemi, dobytku czy jedzenia. Podczas Wielkiego Głodu zamordowano miliony Ukraińców.
W naszym państwie Hołodomor uznano za ludobójstwo narodu ukraińskiego w 2006 roku poprzez przyjęcie odpowiedniej ustawy. Podobnie postąpiły również Australia, Watykan, Gruzja, Ekwador, Estonia, Kanada, Kolumbia, Łotwa, Litwa, Meksyk, Paragwaj, Peru, Polska, Portugalia, Stany Zjednoczone czy Węgry.
Wielki Głód w Ukrainie był tematem bezwzględnie zakazanym w Związku Radzieckim. W Ukrainie badanie materiałów archiwalnych zaczęto dopiero po odzyskaniu niepodległości. Istotnym źródłem informacji o tych wydarzeniach pozostają również wspomnienia świadków tych zdarzeń. Jednak niestety z każdym rokiem jest ich coraz mniej.
Konstiantyniw. Rodzina Marfy.
Wieś Konstiantyniw położona jest nad prawym brzegiem rzeki Suły na Słobożańszczyznie. W XVII wieku było to bogate miasteczko handlowe, a w XIX w. przeszło w posiadanie hrabiów z rodu Hołowkinów, a z czasem — hrabiów Chwoszczyńskich. W majątku tych ostatnich pracował dziadek Marfy, Jakym Joachim Kowalenko, jako najemny pracownik (co później uratuje jego rodzinę od śmierci głodowej).
Marfa Kowalenko urodziła się w 1926 roku w rodzinie felczera. Ojciec Danyło pracował w szpitalu w sąsiedniej wsi Korowynci, którą kiedyś hrabia Hołowkin przeniósł z Kostiantynowa. W szpitalu, prócz felczera, byli też inni specjaliści. Mieli służbową furmankę by jeździć do chorych, a nawet przeprowadzali operacje. Obok znajdował się dom dla lekarzy i ich rodzin. Tam mieszkali również rodzice Marfy, ale prawie codziennie odwiedzali córkę, która lubiła zostawać z dziadkiem w Konstiantynowie.
Rodzice Marfy mieli jeszcze dwójkę dzieci: Ołeksija, który zmarł na szkarlatynę jeszcze przed jej urodzeniem, i Fedira. Na szkarlatynę zmarła również młodsza siostra ojca. Kiedy Marfa była całkiem mała, także zachorowała, ale przeżyła mimo wysokiej śmiertelności przy tej chorobie.
— Gdy braciszek przychodził, nie wpuszczano go do domu. Kiedy zaczęłam już zdrowieć, to rozmawialiśmy przez okno. On na podwórku, a ja w domu przy oknie. Wtedy albo szedł do wsi Korowynci, albo nocował u sąsiadów, a rano szedł z dziećmi do szkoły na na tą wieś.
w. Konstiantyniw, chata Jakyma Kowalenki — dziadka Marfy — w której mieszkała podczas Hołodomoru.
Kiedy w Ukrainie zaczęła się kolektywizacja i masowe rozkułaczanie chłopów, ucierpiała również rodzina Marfy. „Kułakami” nazywano zamożnych, pracowitych Ukraińców. W latach 30. XX wieku za „kułaków” uważano każdego, kto występował przeciwko kolektywizacji. W ten sposób bolszewicy próbowali zmienić system wartości i narzucali kolektywną formę zarządzania, a gospodarzom indywidualnym, tak jak i „kułakom” odbierano ziemię i majątek.
— Nie mieliśmy dużej działki, tak zabrali działkę ojca. Nie był przecież kołchoźnikiem — to zostawili piętnaście arów. To, co było w pobliżu. A ojciec powiedział: „Tę działkę, na której sadzimy, możecie zabrać, ale zostawcie nam ten ogród pod górą”. Mogłam chodzić do swojego ogrodu ścieżką, a tu blisko kołchoz wykorzystywał działkę naszego dziadka.
Brygady, szczupy i rozbite naczynia
Gdy zaczął się głód, Marfa Kowalenko miała tylko sześć lat. Najbardziej zapamiętała zimę z lat 1932–1933. Było ciężko, ale jedzenie jeszcze mieli:
— W piwnicy mieliśmy ziemniaki, buraki, kapustę w beczce, ogórki i tym podobne.
Przez wieś chodziły brygady z metalowymi bagnetami — szczupami (przyp. tł. ostre żelazne narzędzie za pomocą, którego bolszewicy poszukiwali przechowywanego w ziemi zboża), a tak naprawdę zabierały, a nawet niszczyły wszystko, co nadawało się do zjedzenia:
— Wchodzili, zaglądali do pieca, wynosili i wylewali. Celowo rzucali garnkami, żeby się stłukły. A naczynia wówczas były tylko gliniane.
Brygady holownicze
Specjalne brygady, stworzone z wiejskich aktywistów, kołchoźników czy komsomolców, które w czasie Hołodomoru prowadziły przeszukania podwórek, żeby wykonać plan zapasów zboża. Konfiskacji u chłopów zboża, jedzenia czy bydła często towarzyszyły pobicia, poniżenia i wyniszczanie majątków.Na podwórko Kowalenki także przychodziła taka brygada. Tego dnia malutka Marfa została w domu razem z dziadkiem:
— Zimą w 1932 lub 1933 roku przyszła do nas brygada. Pies szczekał, była już zima. Gdy dziadek mnie ubrał, wyszliśmy na dwór, a oni chodzili po podwórzu. Byli to miejscowi. Wszyscy z Konstiantynowa. Jednego z nich znałam: rude włosy, miał na imię Wasyl. „Przywiąż psa” — powiedzieli dziadkowi. Pies był koło stodoły, a krowa w stodole. Musieli przecież wejść do stodoły. Weszli do niej, odwiązali krowę i zabrali. A ten rudy Wasyl, niedaleki sąsiad, popchnął dziadka. Dziadek się przewrócił. A ja zaczęłam krzyczeć.
Felczerzy z rejonu nedryhajliwskiego, którzy przeszli atestację pracy w 1950 roku. Danyło Kowalenko — ojciec Marfy — pierwszy rząd, drugi od lewej.
Jako że ojciec Marfy był felczerem, a nie kołchoźnikiem, to pojechał do Nedryhajlowa do głównego lekarza i starał się odzyskać swoją krowę, pod warunkiem, że zwrócą mu jego krowę, cudzej nie chciał.
— Jeśli przyprowadzą tę krowę, która była nasza, to niech zostawią ją w stodole. Jeśli jednak przyprowadzą krowę zabraną komuś innemu, kobiecie z czworgiem czy pięciorgiem dzieci, to niech tej krowy nie przyprowadzają.
Obiecano mu, że przyprowadzą krowę z powrotem, ale tak się nie stało.
— Tak więc na wiosnę zostały nam buraki, ziemniaki, ogród i suszone owoce. W Ternach była cukrownia, więc były i nasiona buraków cukrowych.
Często na kolację gotowano sołoduchę — danie z buraka cukrowego o rzadkiej konsystencji oraz pieczono ciastka z liści:
— Gotowaliśmy buraki cukrowe. Obieraliśmy, kroiliśmy na kawałki — na cztery części albo na pół (zależało od wielkości buraka), a potem gotowaliśmy. Jak już ugotowaliśmy, to jeszcze kroiliśmy na takie kwadraciki i zalewaliśmy zaprawą ogórek albo kapustę. Chleba już nie było. Ludzie wypiekali herbyky (placki z liści). A ten, kto miał krowę, mógł je przyrządzić na bazie mleka. Moja mama robiła to w inny sposób, bo nie było mleka.
Wiosną nie mieliśmy co posadzić na działkach, więc ziemniaki uprawialiśmy z łupiny. Z głodu umierało wiele osób, zwłaszcza dzieci. Niektórzy byli na tyle osłabieni, że nie było komu chować zmarłych. W Radzie Wiejskiej (Urząd Gminy) wyznaczano furmankę, która jeździła po ulicach i zbierała zwłoki, które potem grzebano na cmentarzu we wspólnych grobach.
Latem 1932 roku uchwalono tzw. dekret „o pięciu kłosach”, który zabraniał chłopom zbioru kłosów dla siebie na polach kołchozu. Takie działania uważano za kradzież. Pola ochraniali „objiżdczycy” (miejscowi aktywiści: biedacy, komsomolcy, czasami pracownicy z miast, którym za wykonanie służby wydawano bochenek chleba. — przyp. red.). Nie pozwalali chłopom rozkradać państwowy majątek, kontrolowali, żeby głodni ludzie nie ścinali kłosów na polu i nie podbierali ich już po zbiorach. Jak wspomina Marfa, „objiżdczycy” bili dzieci batogiem. A ci, którym udało się uzbierać trochę kłosów, gotowali je albo ścierali kamieniami młyńskimi na mąkę.
Dekret „o pięciu kłosach”
To potoczna nazwa uchwały z dnia 7 sierpnia 1932 roku „O ochronie majątku przedsiębiorstw państwowych, kołchozów i spółdzielni oraz o umocnieniu społecznej (własności (socjalistycznej)”. Według tego prawa za rozkradanie majątku kołchozowego karano rozstrzelaniem albo pozbawieniem wolności na okres dłuższy niż 10 lat.Kamienie młyńskie, które zachowały się w domu Iwana Melnyka, ur. w 1926 r. i Ksenii Bondarczuk, ur. w 1926 r.
Wraz z początkiem kolektywizacji chłopom odbierano kamienie młyńskie i niszczono. We wsi Konstiantyniw posiadał je tylko kowal i nie każdemu pozwalał z nichkorzystać, bo bał się, że ktoś doniesie na niego do Rady Wiejskiej i żarna zostaną skonfiskowane:
— Mielił wyłącznie po znajomości. Nie wszystkim mógł mielić: rodzinie, znajomym, kolegom. To wyszło na jaw dopiero później.
Jesienią 1933 roku Marfa poszła do pierwszej klasy. Szkoła była tuż za chatą, w domu księdza. Klasa była duża, na ponad trzydzieścioro uczniów. Wtedy do pierwszej klasy poszły dzieci w różnym wieku: od siedmiu do dziesięciu lat. Jednak w szkole dzieciom jeść nie dawano. Rodzinie pomagał starszy brat Fedir, który uczył się w Romnach w technikum mechanizacji gospodarki rolnej:
— W czasach Wielkiego Głodu braciszek uczył się w Romnach, to było w 1933, i taki właśnie kawałek chleba przyniósł mamie w sobotę. Ja pierwsza go wyrwałam i chciałam zjeść, a on zaczął płakać: „Przecież niosłem to dla mamy!”. A wtedy mama podzieliła go między nami, ale większość i tak nam oddawała.
Gdy panował głód, ludzie często pomagali sobie nawzajem. Marfa pamięta, jak ze swoją przyjaciółką Sonią każdego dnia przyganiała krowę z pastwiska cioci Hannie z ich wsi, a ona dawała dziewczynom po kubku mleka:
— Opuchnięta nie byłam. Piłyśmy z nią po dwa kubki, nieważne jakie by nie były, сzy to 300 gramów mleka, czy 200.
Starsi bracia Soni — Iwan i Borys — nie przeżyli głodu:
— Chłopсy zmarli. Ojciec wyniósł ich ciała do piwnicy, która się już zawaliła. Jakoś dał radę je zasypać. Mój dziadek i jeszcze jakiś inny dziadek wykopali dołek po kolana koło tej piwnicy, gdzie były dzieci. A wtedy już tam nagrobki postawili.
Nieprzydatne srebro
Podczas rewolucji w 1918 roku rodzina hrabiego Chwoszczyńskiego była zmuszona opuścić swój rodzinny majątek. Uciekając przed władzą bolszewicką, zabrali ze sobą wszystko, co mogli załadować. A to, czego się nie udało wziąć, porozdawali ludziom, którzy u nich pracowali. W ten sposób dziadek Marfy — Jakym Kowalenko dostał część srebrnego serwisu oraz naczynia:
— Serwisy pozostały takie, jakie były, niektóre z jedną łyżką, inne z dwoma widelcami, tu coś dziecięcego. To właśnie przyniósł dziadek. Powiedziała (pani. — red.): „Proszę pana, oto prezent dla waszego chłopca”.
Te rzeczy zachowały się i w czasach Hołodomoru uratowały rodzinę Marfy przed śmiercią.
— Naszą rodzinę w czasie Wielkiego Głodu zdecydowanie ratowało to, co dała ta pani — „śmieci” ze srebra. Po dwie-trzy łyżki, do dziś mam łyżeczkę do herbaty, połamana już jest, noże nierdzewne ze srebrną obwódką, widelec, naczynie do śledzi.
W czasach Hołodomoru rzeczy z metali szlachetnych można było zdawać do sieci sklepów Torgsin (skrót od „Handel z cudzoziemcami”. — red.), która działała na terytorium Związku Radzieckiego na początku lat 30. Żeby nie umrzeć z głodu, ludzie gromadzili wszystkie cenne rzeczy, domowe srebro i złoto, wymieniając je po bardzo zaniżonych cenach na jedzenie. Czasem mogło to uratować życie:
— W Romnach był taki sklep, który nazywano Torgsin. Dziadek brał albo łyżkę, albo widelec i szedł. Przynosił garść czy ileś, a mama już przyrządzała nam jakieś zacierki. Dzięki temu przeżyliśmy, w naszej rodzinie nikt nie zmarł.
Majątek hrabiego Chwoszczyńskiego, zabudowania gospodarcze, traktor — wszystko to przekazano do komuny, która później połączyła się z miejscowym kołchozem. Władza radziecka zabrała również cerkiew i zamieniła ją na magazyn zbożowy. W latach 2007–2009 cerkiew we wsi Kostiantyniw odbudowano i teraz jest jednym z najbardziej znanych zabytków regionu.
Marfa wspomina, że w latach Hołodomoru we wsi Kostiantyniw zmarło wiele osób, ale równie dużo przetrwało dzięki wzajemnej pomocy. Chłopi nie stracili człowieczeństwa i dzielili się ostatnim kęsem, nawet kiedy sami nie mieli, co jeść.