Paweł Pieniążek, korespondent oraz fotoreporter wojenny, studiował ukrainistykę i już po pierwszym roku zaczął poznawać Ukrainę od środka. Podróżuje tam regularnie od 2010 roku. Wcześniej nie miał o tym kraju żadnych wyobrażeń, więc nie myślał stereotypami, przyjmował wszystko takim, jakie było, i czynił własne obserwacje. Mieszkał we Lwowie i Kijowie, spędził także dużo czasu w Charkowie. Podczas rezydencji twórczej we Lwowie pisał jedną ze swoich książek. Rozpoczął nawet studia magisterskie na Ukraińskim Uniwersytecie Katolickim, których jednak nie ukończył ze względu na inne zawodowe wyzwania.
Reporter przez jakiś czas mieszkał również w Szkocji, jednak to w Ukrainie odkrył, że ludzie mogą mówić nie tyle w dwóch językach, ile w przeróżnych wersjach jednej mowy. Było to zaskakującym, a zarazem ciekawym doświadczeniem dla osoby pochodzącej z kraju tak jednolitego pod względem językowym jak Polska.
Paweł nie dostrzega wielkich różnic między Ukrainą a Polską. Stolica tej pierwszej zrobiła na nim jednak ogromne wrażenie. Kijów przypomina mu rodzinną Warszawę, dlatego łatwo było mu się tam odnaleźć. Choć miasto bywa męczące, ma cechy, które reporter uwielbia. Podoba mu się to, że – w przeciwieństwie do Warszawy – w Kijowie trzeba czasem iść pod górę i że nie brakuje tam terenów zielonych, wręcz półdzikich. Jest dokąd pójść.
Kijów, Ukraina, 2022 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
— Jest tam taki duch, atmosfera chęci robienia czegoś. Ktoś nieustannie próbuje. Nie zawsze wszystko się udaje, nie zawsze jest tak, jakby się chciało, żeby było, albo jak miało być, ale próby nie ustają. Porównałbym to do punk rocka. Gdy pomyśli się o punk rocku, niekoniecznie będzie to najładniejszy głos, ale nadrobi on tekstem, chęciami i zaangażowaniem.
Kijów, Ukraina, 2022 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
Przykrym aspektem miasta jest duże rozwarstwienie społeczne – na bardzo bogatych i bardzo biednych. Reporter przyznaje, że widok starszych osób proszących o pieniądze bardzo go porusza.
Dziennikarz, czyli zawód zaufania publicznego
Paweł często odwołuje się do zasad, których przestrzega w pracy reportera wojennego. Są to między innymi nieangażowanie się w pomoc żadnej ze stron konfliktu, skupianie się na historiach ludzi oraz oddawanie głosu bohaterom, tak aby w opowieści nie dominował sam dziennikarz. Przyznaje, że nie jest pewien, czy już wie, jakim reporterem chce być. W jego podejściu do pracy nie nastąpił żaden przełom. Kształtowanie dziennikarskiego spojrzenia to proces, który cały czas trwa. Paweł chce dążyć do jak największej niezależności. Uważa, że gdy relacjonował wydarzenia na Majdanie i na początku wojny we wschodniej Ukrainie, był zbyt zaangażowany, wręcz kibicował stronie ukraińskiej. Dziś ma wrażenie, że jego materiały były z tego powodu zbyt jednostronne.
— Zrozumiałem, że im bardziej kibicuje się jednej ze stron, tym mniej zwraca się uwagę na szczegóły, kontrowersje, niejasności, problemy czy różnorodność spojrzeń. W pracy dziennikarza najważniejsze jest przedstawianie świata w sposób jak najbardziej zniuansowany. Czerń i biel mogą się przydać w walce propagandowej, ale są zaprzeczeniem dziennikarstwa.
Paweł wyjaśnia, że nie chodzi o to, by zrównywać ofiarę z oprawcą, a winę za 2022 rok przypisywać po równo obu stronom, ponieważ to nieprawda. W tym przypadku obiektywną kwestią jest to, kto zaatakował, a kto się broni. Rzetelność w pracy dziennikarza oznacza jednak wzięcie pod uwagę różnych punktów widzenia.
— Zawód dziennikarza to zawód zaufania publicznego. Jeżeli media nie przedstawiają sytuacji takiej, jaka jest, i stają się kibicami, niszczą zaufanie do siebie. Długofalowo jest to zgubne nie tylko dla samych mediów, lecz także dla demokracji.
Paweł nie jest zwolennikiem rozbudzania przez media w odbiorcach zbyt wysokich oczekiwań, ponieważ po nich następuje ogromne rozczarowanie, a to jest już destrukcyjne. Prawda, choć początkowo może być o wiele trudniejsza w odbiorze, nie ma tak szkodliwych społecznie skutków. Reporter uważa, że dziennikarze w Polsce wykreowali zbyt obiecujący obraz sytuacji w Ukrainie.
— Na początku wojny byłem głównie w Ukrainie. Gdy docierały do mnie relacje medialne z Polski, wydawały się dużo bardziej optymistyczne niż w samej Ukrainie. Czasami miałem wrażenie, że tam (w Polsce – przyp. red.) opisują jakąś inną wojnę. To było dość nieodpowiedzialne i niewiele z tego wynikało. Więcej niż prawdziwych opisów było w tym myślenia życzeniowego.
Istotną rolę w rozbudzaniu przez media zbyt wysokich oczekiwań odgrywa również mówienie tylko o pozytywnych wydarzeniach w Ukrainie, a pomijanie kwestii negatywnych. Reporter jest przekonany, że jeśli do odbiorców trafia tylko taki przekaz, mają prawo poczuć się oszukani, gdy ujawnione zostaną na przykład skandale korupcyjne lub informacje o sprzedaży otrzymywanej pomocy humanitarnej. Może to skutkować sceptycznym nastawieniem coraz większej liczby osób. Zmęczone tematem, będą się odwracać od narracji proukraińskiej albo wręcz ulegną tej prorosyjskiej.
— Nikt, kto doświadczył wojny, nie powie, że są tam wyłącznie dobrzy ludzie. W czasie wojny ludzie mają różne dylematy, mierzą się ze strasznymi problemami i o tym trzeba opowiadać.
W polskiej przestrzeni medialnej dominuje narracja dopingująca stronę ukraińską, dlatego ważne jest, aby niuansować przedstawiany obraz. Zdaniem reportera obecny przekaz jest niekorzystny i może mieć wręcz negatywny wpływ na poziom wsparcia dla Ukrainy. Należy rzetelnie opowiadać historię trwającej wojny. Można to robić na przykład dzięki podróżom do Ukrainy. Wciąż niewielu dziennikarzy tam jeździ, więc w Polsce jest stosunkowo mało materiałów z terenu. Dużo łatwiej jest widzieć wydarzenia w czerni i bieli, gdy opisuje się je z dystansu. Jak podkreśla reporter, na miejscu wszystko okazuje się znacznie bardziej złożone.
Obwód Mikołajowski, Ukraina, 2022 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
Trzeba też uważnie słuchać swoich rozmówców. Według Pawła częstym problemem dziennikarzy jest to, że skupiają się na sobie i opowiadają o swoich przemyśleniach. W którymś momencie wydarzenia, które opisują, stają się tylko tłem.
— Nie wystarczy być na miejscu, trzeba jeszcze mieć otwartą głowę. Jest wielu reporterów, którzy dużo jeżdżą, ale nie słuchają ludzi.
Mocny tył podstawą skutecznego oporu zbrojnego
W swoim najnowszym reportażu o wojnie w Ukrainie „Opór. Ukraińcy wobec rosyjskiej inwazji” Paweł Pieniążek skupia się na tytułowym zjawisku oporu. Przedstawia je za pomocą ludzkich historii, które – mimo różnic w doświadczeniach poszczególnych osób – tworzą spójną opowieść. Opór to skomplikowany mechanizm, mający wiele aspektów, z których reporter wybrał wymiar obywatelski. Chciał przedstawić inną formę oporu niż tę zbrojną. W książce pojawiają się wprawdzie pojedyncze osoby związane z wojskiem, jednak wywodzą się one z oddolnych ruchów społecznych. Jako ogromny sukces Ukrainy reporter postrzega to, że wraz z wybuchem wojny wielu ludzi zgłosiło się do walki, a jednocześnie ogromna grupa osób natychmiast zabrała się do innych działań. Stworzono zaplecze dla walczących na froncie. Ludność cywilna, niemal bez wyjątku, opowiedziała się po ich stronie. Wiele osób zaangażowało się w akcje wsparcia dla sił zbrojnych, obrony terytorialnej oraz ochotników. Paweł zauważa, że tego rodzaju opór nierzadko przyjmował formę zarówno drobnych gestów, takich jak przyniesienie jedzenia czy herbaty na posterunek, jak i większych przedsięwzięć, w tym układania worków z piaskiem, budowania betonowych konstrukcji obronnych, kopania rowów czy organizowania sieci wolontariackich.
— To działo się na tylu poziomach, że naprawdę trudno to opisać. Był to masowy zryw społeczny. Dzięki niemu armia, która tak nagle musiała się rozrosnąć, mimo wielu trudności miała zapewnione ogromne wsparcie. Przede wszystkim żołnierze czuli, że jest o co walczyć.
Reporter uważa, że wsparcie ludności cywilnej ma kluczowe znaczenie. Ludzie ze wschodu kraju, którzy pomagali wojskowym w namierzaniu wroga, często mieszkający w małych miejscowościach, niekoniecznie kojarzeni z nastawieniem proukraińskim, nagle gotowi byli zaryzykować życie, aby pomóc siłom ukraińskim jak najszybciej odbić terytoria, a jednocześnie zadać przeciwnikom jak największe straty. Najlepszym tego przykładem okazał się Chersoń. Wszyscy z zaskoczeniem obserwowali, ilu ludzi wyszło tam z flagami na ulice, aby świętować wyzwolenie miasta. Była to ogromna zmiana świadomościowa.
Chersoń, Ukraina, 12 listopada 2022 roku. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
— Tak zwany mocny tył pozwala na skuteczny opór zbrojny. Z pewnością jest to jednak zjawisko tymczasowe. Choć liczba osób zmotywowanych do działania wciąż jest duża, takiego zaangażowania nie da się utrzymać bardzo długo, ono w pewnym sensie już się wypala.
Opór obywatelski jako zaplecze armii ukraińskiej
W książce „Opór…” Paweł stawia na rozmowy z ludźmi oraz opis zaplecza wojny. Historie cywilów poruszają reportera najbardziej. Mimo że konflikt zbrojny jest dla nich szczególnie dotkliwy, mają niewielki wpływ na jego przebieg. Budzą się któregoś ranka, a w ich domu po prostu trwa już wojna. Ich relacje są więc bardziej emocjonalne. Oprócz tego – wbrew ogólnym wyobrażeniom o wojnie – biorą w niej udział nie tylko osoby, które chwyciły za broń i stanęły w obronie ojczyzny. Na swój sposób w walkę angażują się nieoczywiste postacie, takie jak nauczycielka tańca, dyrektorka teatru, zawodniczka brazylijskiego dżudżitsu czy informatyk, o których można by pomyśleć, że do niczego się teraz nie przydadzą. Paweł uważa, że takie przekonanie na temat realiów wojennych pokutuje między innymi w Polsce. Dlatego też w swoim reportażu postanowił pokazać, że każdy, niezależnie od profesji, może okazać gotowość do działania.
Kijów, Ukraina, 2022 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
Naród ukraiński stanął w obliczu zagrożenia egzystencjalnego, a Ukraińcy rozumieją, że walka toczy się o wysoką stawkę. Jednak reakcje poszczególnych osób na wybuch wojny różnią się od siebie. Jedni chcą po prostu przeżyć, inni – wyrazić swój sprzeciw. Są też tacy, którzy postanowili wyjechać, aby po jakimś czasie się przeorganizować i też zacząć działać. Właśnie to zjawisko zaciekawiło Pawła. Przyznaje, że nie było to dla niego żadnym zaskoczeniem, ponieważ podobny fenomen zaobserwował już w latach 2013–2014 na Majdanie. Był pod wrażeniem koordynacji w centrum Kijowa i nie tylko tam. Majdany rozsiały się po całym kraju, a ludzie się zjednoczyli i działali razem.
Integracja społeczna postępowała po rozpętaniu przez Rosję w 2014 roku wojny we wschodniej Ukrainie. Ludzie zaczęli wtedy tworzyć sieci wolontariuszy, aby wspierać osoby dotknięte konfliktem. Zwykli obywatele pomogli wyposażyć armię, która w tamtym czasie była w złym stanie – brakowało nawet mundurów.
Majdan oraz pierwsza faza konfliktu rosyjsko-ukraińskiego na wschodzie Ukrainy po 2014 roku stanowiły według Pawła podstawę zaangażowania obywatelskiego w momencie wybuchu pełnowymiarowej wojny. Z każdym zrywem przybywało aktywnych osób. W 2022 roku wielu ludzi wiedziało już, co robić, do kogo się odezwać. Po latach odtworzono sieci kontaktów, a dzięki temu podjęte działania były sprawne i skuteczne.
— Wszystko, co wydarzyło się w latach 2013–2014, przyczyniło się do tego, że opór może być obecnie tak skuteczny. Ponieważ w 2022 roku Ukraińcy stanęli w obliczu zagrożenia egzystencjalnego, liczba chętnych do działania jest większa niż w roku 2014, kiedy zaangażowanie nie było aż tak silne. Tamta wojna nie była powszechnym doświadczeniem.
Obwód doniecki, Ukraina, 2015 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
Reporter uważa, że gdyby konflikt eskalował już w 2014 roku, sytuacja Ukrainy byłaby dużo gorsza.
— Tamto doświadczenie spowodowało, że ludzie stali się gotowi do działania. Wiedzieli już, jak reagować i co robić. Trudno powiedzieć, czy gdyby opór w 2014 roku był większy, nie doszłoby (już wtedy – przyp. red.) do wojny na pełną skalę. Armia ukraińska była w fatalnym stanie. Nie było wsparcia z zewnątrz. Dziś dużo broni przyjeżdża z zagranicy, a w 2014 roku możliwości były ograniczone. Z drugiej strony nie wiemy, czy gdyby działania (Ukrainy – przyp. red.) były skuteczniejsze, Rosja nie zaangażowałaby się w konflikt jeszcze bardziej. Największa grupa armii rosyjskiej weszła (do Ukrainy – przyp. red.), gdy wojska ukraińskie zbliżały się już do Ługańska i Doniecka, właściwie gdy rozdzieliły te dwie republiki. Właśnie wtedy armia rosyjska ruszyła pod Iłowajsk i Ługańsk, co spowodowało, że wojna się nie skończyła. Pytanie, czy można było tę nacierającą armię powstrzymać, pozostaje bez odpowiedzi.
Zmiana dynamiki oporu
W ostatnich latach Paweł zaobserwował, że w Ukrainie wyrosło pokolenie niemające doświadczenia bliskiego kontaktu z Rosją. Reporter wspomina Charków z 2014 roku i podkreśla, że jeszcze przed pełnowymiarową inwazją w mieście zauważalnie wzrosła liczba osób dobrowolnie mówiących po ukraińsku. W życiu młodych ludzi Ukraina odgrywa już inną rolę. To ogromna zmiana, do której doprowadziły długotrwałe procesy, a wojna tylko je przyspieszyła.
Charków, Ukraina, sierpień 2022 roku. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
Reporter zauważa również, że wprowadzenie ruchu bezwizowego wpłynęło na kierunek emigracji. Z terenów wschodniej Ukrainy więcej osób zaczęło wyjeżdżać do Unii Europejskiej niż do Rosji.
— Było to widać w ogłoszeniach o pracę. Ofert z Polski i innych państw Unii było więcej niż z Rosji. Zmieniał się układ sił, a wpływy rosyjskie słabły. Rosja zdecydowała się na atak między innymi dlatego, że zależało jej na czasie. Oni (Rosjanie – przyp. red.) rozumieli, że po prostu tracą Ukrainę. Współczesne społeczeństwo ukraińskie nie darzy Rosji sentymentem, takim jak pokolenie pamiętające Związek Radziecki.
Paweł dostrzega, że opór ma dziś mniejsze natężenie niż na początku wojny oraz że zmieniła się jego dynamika. Wynika to między innymi z ewoluującego zapotrzebowania na wsparcie. Na początku 2022 roku zagrożonych było kilka dużych miast, w tym stolica. Pojawiło się ogromne zapotrzebowanie na pomoc humanitarną: mieszkańcom brakowało żywności i pieniędzy na nią. Nie wszyscy mieli środki na codzienne produkty czy wręcz dostęp do nich. Wolontariusze koncentrowali się więc na miastach. Z czasem, gdy wojna przeniosła się na wschód i południe kraju, potrzeby się zmieniły. Dziś pomoc dotyczy przede wszystkim armii. Na samym początku Ukraińcy zorganizowali się oddolnie, aby pomagać sobie nawzajem. W najbardziej krytycznym momencie wypełnili pewną lukę. Obecnie ludność cywilną wspierają w Ukrainie duże międzynarodowe organizacje. Nie pomagają one jednak wojskowym, dlatego też akcje społeczne musiały zmienić kierunek.
Wowczańsk, Ukraina, 2023 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
— Gdy zaglądam do grup (w mediach społecznościowych – przyp. red.), które śledzę od początku pełnowymiarowej inwazji, widzę, że w większości przestawiły się one na pomoc wojskowym. Zaczęło wracać życie codzienne, a ludzie znów mają zwykłe sprawy, takie jak zarabianie pieniędzy na życie. Osoby, które zajmują się pomocą bezpłatnie, oprócz wolontariatu muszą też robić coś innego. Część organizacji się sprofesjonalizowała, szuka grantów i łączy pomoc cywilom ze wsparciem dla wojskowych. Początek zawsze jest najbardziej chaotyczny. Z czasem ruch przyjmuje postać organizacji.
Kijów, Ukraina, 2022 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
Ponieważ wielu ludzi wróciło do swoich domów, może się wydawać, że wojna już ich nie interesuje. Reporter jest jednak przekonany, że takich osób jest mało.
— Są to być może najbogatsi, ale oni mało czym się interesują. Mogą się pozamykać w swoich kryształowych pałacach i udawać, że to wszystko ich nie dotyczy. Jeśli jednak mowa o zwykłych ludziach, myślę, że każdego jakoś to dotyka, mniej lub bardziej. Ktoś siedzi w kawiarni, rozmawia, a jego czy jej bliscy służą na froncie. Być może ta osoba angażuje się w pomoc. Takich rzeczy nie widać na pierwszy rzut oka.
Co może złamać opór
Według Pawła Pieniążka oporowi – oraz całej Ukrainie – zagraża to, że wojna może utknąć w martwym punkcie, tak jak konflikt z 2014 roku.
— Większość współczesnych wojen ma tendencję do niekończenia się. Nie mają one ani wyraźnego początku, ani wyraźnego końca. Ciągną się przez dziesięciolecia. Jeżeli nie nastąpi przełom, ta kwestia (rozstrzygnięcia pełnowymiarowej wojny w Ukrainie – przyp. red.) może zostać odroczona o wiele lat, a w międzyczasie będą miały miejsce mniejsze lub większe eskalacje. Dlatego ważne jest, aby przeanalizować 2014 rok i nie traktować go jako zamierzchłej historii lub niezależnego zdarzenia, bo mamy do czynienia z dalszym ciągiem tamtego procesu.
Od utrzymania niezmiennego oporu obywatelskiego w samej Ukrainie trudniejsze jest niedopuszczenie do wyczerpania wsparcia zewnętrznego. W 2022 roku wydarzyło się coś wyjątkowego: świat euroatlantycki stał się tak zgodny, jak nigdy wcześniej. Ta jedność – podobnie do oporu wewnątrz Ukrainy – może się jednak wypalić. Są kraje, którym zależy na tym, by jak najszybciej wygasić trwający konflikt. Wpływa na to wiele czynników, na przykład tarcia wewnętrzne w tych państwach, zbliżające się wybory, dochodzenie do głosu frakcji, które są przeciwne wspieraniu Ukrainy lub wysyłce broni, a także zmiany społeczne.
Obwód doniecki, Ukraina, 2022 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
— Jedyne, co może podtrzymać międzynarodową solidarność, to nadzieja. Jeżeli pojawi się jakaś obietnica, a za nią pójdą konkretne działania, pokażą one, że ten konflikt można rozwiązać. Jeżeli jednak utknie on w martwym punkcie, a czynności militarne nie przyniosą rozwiązania, przybędzie głosów nawołujących do negocjacji.
Relacjonowanie konfliktów zbrojnych
Paweł Pieniążek rozpoczął karierę reporterską w Ukrainie, ale poza wojną w tym kraju relacjonował również inne konflikty. Pracował jako dziennikarz w Syrii, Afganistanie, Górskim Karabachu oraz Iraku. Wspomina, że ogromne zaangażowanie społeczeństwa i opór obywatelski obserwował także w Górskim Karabachu, na terenach kontrolowanych przez Armenię. Specyficzna dla Armenii jest bardzo duża i aktywna zagraniczna diaspora, mająca wpływ na sytuację w kraju. Do Armenii docierało więc mnóstwo pomocy humanitarnej, udzielano tam wsparcia na wielu płaszczyznach, lobbowano. Tamten konflikt nie wzbudzał jednak zainteresowania na świecie, więc działania w Armenii nie były tak skuteczne jak te podjęte w Ukrainie.
Sytuacja w Afganistanie, Syrii czy Iraku wyglądała inaczej. Konflikty w tych krajach trudno porównać do wojny w Ukrainie. Karabach jest w tym sensie Ukrainie najbliższy, ponieważ tamtejsze tarcia mają charakter międzypaństwowy. W Iraku, Syrii oraz Afganistanie toczą się natomiast wojny domowe czy tak zwane wojny zastępcze, w które angażują się państwa trzecie. Powstają różne frakcje, a z perspektywy ludności cywilnej nie ma oczywistego wyboru do dokonania ani strony, po której można by bez zastanowienia stanąć. W rozumieniu społeczeństwa sytuacja nie jest czarno-biała.
— W Ukrainie jest to konflikt egzystencjalny, a Ukraińcy rozumieją, że do stracenia mają wszystko. Trzeba więc wszystko rzucić na szalę. W przypadku innych konfliktów to „wszystko” jest dużo bardziej złożone. W Syrii, w momencie największej defragmentacji, sama opozycja syryjska walcząca z armią prezydenta Asada liczyła około tysiąca bojówek. Gros z nich nawet nie wiedziało o sobie nawzajem. Bardzo często były to swego rodzaju formacje obrony terytorialnej, które funkcjonowały na określonych terenach. Było tam wiele różnych grup, nierzadko o niechlubnej reputacji. Do tego wypierano bardziej świecką część opozycji. Niszczyły ją siły Asada, a zastępowali dżihadyści. To wszystko powodowało, że zaangażowanie obywatelskie nie było duże.
Wojna zastępcza
Rodzaj wojny, w której dwa lub więcej skonfliktowanych państw rozstrzyga spór nie za pomocą starć militarnych bezpośrednio na własnych terytoriach, ale za pomocą działań na terytorium państwa trzeciego. Tego typu działania określa się jako zastępcze.Raqqa, Syria, 2017 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
W Afganistanie, po 40 latach konfliktu, sytuacja jest trudna. W kraju panuje skrajna bieda. Wielu mieszkańców zmaga się z niedożywieniem lub nałogiem narkotykowym. Afgański rząd jest nieudolny i skorumpowany, a państwo zostało uzależnione od pomocy zagranicznej. Większość Afgańczyków nie pokłada w przyszłości żadnej nadziei, a więc nie ma czego bronić.
Kabul, Afghanistan 2020 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
— Tamtych wojen nie da się porównać z sytuacją w Ukrainie. Po 2014 roku miała ona doświadczenie wojny, która nie obejmowała całego kraju, ale niewielkie terytorium. Oprócz tego w innych miejscach zaangażowane (w wojnę – przyp. red.) są też różne strony trzecie, co dodatkowo utrudnia rozwiązanie konfliktu.
Kabul, Afghanistan, 2020 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
Reporter zaobserwował jednak pewne uniwersalne postawy, niezależne od położenia geograficznego. Gdy ludzie opuszczają swoje domy, myślą, że wyjeżdżają na nie więcej niż dwa tygodnie. Nie pakują się, biorą ze sobą bardzo mało rzeczy. Liczą na to, że wszystko wkrótce się skończy. Zamiast tego przez lata nie mogą wrócić w swoje strony. Paweł był tego świadkiem nie tylko w Ukrainie w 2014 roku, lecz także w Syrii i wielu innych miejscach.
— Wspólnym mianownikiem są: cierpienie, ofiary, chaos, niepewność jutra, niemożność planowania czy normalnego funkcjonowania i życie w warunkach, do których nie sposób przywyknąć.
Reporter zauważył znacznie mniejsze poczucie sprawczości u cywilów w przypadku długotrwałych wojen.
— To objaw załamania się, poddania. Bywały jednak osoby, które próbowały coś zmienić. W Kabulu i innych dużych miastach poznałem całe grupy, które starały się doprowadzić do zmian. Ludzie nie pozostawali bierni. Działali, ale na mniejszą skalę. Było im dużo trudniej, bo wybór, przed którym stawali, nie był tak oczywisty jak w przypadku Ukrainy.
Zmyślone różnice i podziały
Paweł podróżuje do Ukrainy od 13 lat. Relacjonował wydarzenia na Majdanie i przebywał w różnych częściach kraju, a więc poznał jego różnorodność. Warto zaznaczyć, że tę cechę wykorzystywano w Ukrainie nie tylko w dobrych celach, lecz także do tworzenia sztucznych podziałów. Służyły one zarówno miejscowym politykom, na przykład w kampaniach wyborczych, jak i Rosji, która na tej podstawie zbudowała strategię zniszczenia Ukrainy oraz mity o „Noworosji” i ludności „Donbasu”, chcącej oddzielić się od Ukrainy, by stać się częścią Rosji.
„Noworosja”
Koncept sztucznie utworzony przez rosyjską propagandę i używany przez nią w odniesieniu do południowo-wschodnich terenów suwerennej Ukrainy, z których miałoby powstać oddzielne państwo.Chersoń, Ukraina, 12 listopada 2022 roku. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
Te sztuczne podziały to skutek rosyjskiego kolonializmu, polegającego na polityce przymusowej rusyfikacji i asymilacji. Przez lata celowo niszczono warstwy ukraińskiego społeczeństwa, które miały silne poczucie tożsamości narodowej. Wiele osób rosyjskojęzycznych nie wie albo nie zastanawia się nad tym, że dla ich przodków rosyjski wcale nie był pierwszym językiem, a używanie go wynikało z przymusu stworzonego przez władze radzieckie. Język to jedno z wielu narzędzi wykorzystywanych przez Rosję do tworzenia sztucznych podziałów wśród Ukraińców i rozwijania narracji o rosyjskojęzycznej większości, która pragnie połączyć się z Rosją. Osoby ukraińskojęzyczne są tej grupie przeciwstawiane i przedstawiane jako mniejszość, do tego niezbyt przyjaźnie nastawiona do mieszkańców wschodu oraz południa kraju.
Paweł Pieniążek uważa, że różnice w społeczeństwie ukraińskim zostały zmyślone. Stały się jednak prawdą, ponieważ w nie uwierzono. Pokutowały stereotypy i uprzedzenia, a ludzie nie rozumieli się nawzajem. Reporter twierdzi jednak, że rozbieżności tak naprawdę nie są ogromne. Mieszkańcy poszczególnych regionów mają odrębne dziedzictwo historyczne i własny światopogląd, ale nie są to kwestie, których w skali kraju nie dałoby się pogodzić.
Nazwa „Donbas”
Mimo że powszechna w mediach i języku potocznym, nie jest właściwym określeniem tego regionu na wschodzie Ukrainy. W tym znaczeniu termin ma swoje korzenie w rosyjskiej propagandzie, której celem było sztuczne oddzielenie obwodów donieckiego i ługańskiego oraz historycznego regionu Doniecczyzny od reszty Ukrainy. Nazwa pojawia się choćby w manipulacyjnych opowieściach o „wojnie domowej w Donbasie”. W rzeczywistości określa ona obszar geologiczny i powinna być używana wyłącznie w odniesieniu do Donieckiego Zagłębia Węglowego.— Im gorzej kogoś znasz, tym łatwiej o zniekształcone wyobrażenie na temat tej osoby. Prościej myśleć o niej jako o kimś strasznym, złym, obcym. Wojna, mimo swojego okrucieństwa, sprawiła, że ludzie zaczęli się przemieszczać, a dzięki temu lepiej się poznali.
Przełom w relacjach polsko-ukraińskich
Zdaniem Pawła podobne długofalowe rezultaty zaobserwujemy w przypadku relacji ukraińsko-polskich. W obliczu wojny Ukraińcy i Polacy stali się dla siebie nawzajem bardziej namacalni. W wielu przypadkach zamieszkali pod jednym dachem, rozmawiali o swoich przeżyciach. Prawdopodobnie nie każde takie doświadczenie było pozytywne, jednak w ogólnym rozrachunku bliższy kontakt będzie miał dobre skutki.
— Problemem są Polacy. Widać to w wynikach badań socjologicznych. Znakomita większość Ukraińców niemal bezkrytycznie darzy Polaków sympatią. Nie działa to jednak w drugą stronę. Na pewno duże znaczenie mają tu kwestie historyczne, które dla wielu Polaków są ważne. Spekulują nimi także niektóre ugrupowania polityczne.
Uczestniczka akcji na rzecz Ukrainy w Polsce. Źródło zdjęcia: strona Natalki Panczenko na Facebooku.
Paweł przewiduje, że swego rodzaju miesiąc miodowy w relacjach polsko-ukraińskich nie będzie trwać wiecznie. Z czasem może pojawić się zniechęcenie, jednak jego poziom nie wróci do tego sprzed 2022 roku.
— Jeżeli chcemy zrobić coś dobrego, musimy po prostu zidentyfikować wszystkie problemy po jednej i po drugiej stronie. Wydaje się, że to właśnie jest największa przeszkoda w dialogu polsko-ukraińskim: obie strony mają swoje wyobrażenia, których nie można ze sobą pogodzić. Dlatego też pojawiały się konflikty, których nie udawało się rozwiązać. W relacjach międzypaństwowych, zupełnie jak w dziennikarstwie, nie należy rozbudzać zbyt wysokich oczekiwań, żeby się nie rozczarować. Dzięki trzeźwej ocenie sytuacji zawsze łatwiej stawić czoła wyzwaniom.
Polacy również stawiają opór
Paweł Pieniążek zgadza się ze stwierdzeniem, że to, co działo się w Polsce już w pierwszych godzinach wojny, także można nazwać oporem obywatelskim. Były to szeroko zakrojone działania oddolne. Reporter zauważa, że nie wszyscy Ukraińcy to rozumieją i zakładają, że za całym wsparciem stało państwo. Tym można wytłumaczyć wdzięczność polskim władzom, podczas gdy w rzeczywistości lukę w działaniu rządzących wypełnili obywatele. Zdaniem Pawła, gdyby nie zaangażowanie społeczne, wszystko wyglądałoby inaczej, a państwo by sobie nie poradziło. To właśnie zwykli ludzie przyjmowali Ukrainki i Ukraińców w domach, przyjeżdżali na granicę, przywozili potrzebne rzeczy, pomagali w udzielaniu pomocy medycznej. Wsparcie systemowe pojawiło się później, ale wciąż opierało się na współpracy z obywatelami.
Baner na granicy ukraińsko-polskiej. Zdjęcie z archiwum osobistego Julii Ivanochko.
— Muszę przyznać, że z perspektywy Ukrainy, gdzie głównie z mediów i relacji innych osób dowiadywałem się o tym, co się działo (w Polsce – przyp. red.), było to naprawdę zaskakujące. Nie spodziewałem aż takiej skali.
Opór obywatelski, czyli jeden z najważniejszych składników zwycięstwa
Z książki „Opór…” Pawła Pieniążka można wywnioskować, że opór obywatelski stanowi jeden z najważniejszych składników zwycięstwa w trwającej wojnie. Nie jest to jednak jedyny decydujący czynnik. Bez wątpienia na pierwszym miejscu znajduje się siła militarna. Niezbędni są również odpowiedzialni politycy i sprawne instytucje państwowe. Wraz z niesłabnącym zaangażowaniem społeczeństwa – w opinii reportera – są to składniki zwycięstwa w każdej wojnie.
Książka „Opór…” Pawła Pieniążka.
— Aby działać skutecznie, wojsko musi być zmotywowane. Przykład Rosji pokazuje, że można mieć wielką armię, ale jeśli nie rozumie ona, o co walczy, dużo trudniej odnosić sukcesy. Długo myślano o Rosji i w ogóle o krajach niedemokratycznych, że mimo słabości państwa, korupcji i niedziałających instytucji potrafią one zbudować silną armię. Okazuje się jednak, że aby państwo było skuteczne militarnie, potrzebuje mocnych instytucji. Taki wniosek można wyciągnąć z 24 lutego. Trzeba budować silne i sprawne państwo.
Kijów, Ukraina, 2022 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
Na początku inwazji podobnie myślano o Ukrainie w państwach zachodnich. Przesądzano, że zacznie się chaos. Obserwowano sytuację i zastanawiano się, czy państwo wkrótce nie upadnie. Na takie nastawienie wpłynęły doświadczenia z Afganistanu. Zachodnie założenia okazały się tam przeszacowane, a rząd afgański rozpadł się jak domek z kart natychmiast po opuszczeniu kraju przez Amerykanów. Sytuacja Ukrainy jest jednak inna. Mimo wielu słabych stron państwo funkcjonuje nawet w warunkach pełnowymiarowej wojny, trwającej już ponad półtora roku.
— Myślę, że w przypadku Ukrainy nie doceniano czynnika społecznego, pomijano go w analizach. Uważam, że ten czynnik okazał się decydujący.
Reporter wojenny z przypadku
W wywiadach czy podczas spotkań autorskich Paweł często powtarza, że reporterem wojennym został poniekąd niechcący. Gdy pojechał na wschód Ukrainy relacjonować protesty, nagle wybuchła tam wojna. Mimo zmiany okoliczności nie zrezygnował z pracy, a Ukraina stała się pierwszym z kilku państw, z których relacjonował konflikty zbrojne.
Zajął się tym rodzajem dziennikarstwa z kilku powodów. Po pierwsze, odkrył dla siebie społeczny wymiar wojny. Zainteresowały go tematy adaptacji, przetrwania, zmian w człowieku, wyborów, które mogą się wydawać nieoczywiste, ale wymusza je sytuacja. Po drugie, poczuł potrzebę odbrązowienia wojny w Ukrainie, ponieważ w Polsce jest ona – zdaniem reportera – zmitologizowana. Z podobnych przyczyn jeździł w rejony innych konfliktów zbrojnych: chciał mieć porównanie i zrozumieć, co tak naprawdę się tam działo.
Obwód doniecki, Ukraina, 2015 rok. Autor zdjęcia: Paweł Pieniążek.
Paweł Pieniążek jest przekonany, że jeśli ma się tylko jedną perspektywę, dana sytuacja może się wydawać wyjątkowa. Gdy jednak zobaczy się więcej, zaczyna się rozumieć zarówno pewne zależności, schematy, jak i różnice między zdarzeniami. Obraz staje się pełniejszy.
Przyznaje, że tym, co najbardziej przyciąga go do tematu konfliktów zbrojnych, jest kondycja człowieka. W pracy korespondenta wojennego dostrzegł też dla siebie niszę. Zauważa, że w Polsce coraz mniej mówi się o świecie, a opowiadanie o tym, co dzieje się wokół nas, jest bardzo ważne. Zdaniem Pawła ludzie nie powinni mieć poczucia wyjątkowości i postrzegać Polski jako centrum wszechświata. Reporter podkreśla, że w różnych miejscach dzieją się podobne rzeczy i warto na to kierować uwagę odbiorców. Można w ten sposób zaobserwować pewną powtarzalną dynamikę oraz zidentyfikować powody, dla których wybuchają konflikty zbrojne. Wśród takich przyczyn jest gwałtowna polaryzacja, która staje się problemem również w Polsce, a może doprowadzić do kolejnych niepożądanych zjawisk.
— Przede wszystkim chcę pokazać, że pokój nie jest dany raz na zawsze. W każdej chwili może się skończyć. Doskonale obrazują to doświadczenia osób, z którymi rozmawiałem. Ludzie zwykle się nie spodziewają, że (wojna – przyp. red.) przytrafi się właśnie im. Mają poczucie, że uda im się tego wszystkiego uniknąć, że wszystko jakoś się ułoży.
Autor zdjęcia: Maciej Stanik. Zdjęcie z otwartych źródeł.
Początek pełnowymiarowej wojny w Ukrainie oderwał Pawła od pisania kolejnej książki. Ma ona być swego rodzaju podsumowaniem jego dotychczasowej działalności reporterskiej. Na stronach tomu spotkają się postacie, które korespondent poznał w trzech różnych krajach objętych wojną. Wraz z autorem opowiedzą o tym, jak ludzie radzą sobie z wojenną rzeczywistością, o różnicach między konfliktami oraz o niejednorodnych strategiach przetrwania.