Wokół historii i propagandy historycznej z dr. Łukaszem Adamskim

23 stycznia 2025
Share this...
Facebook
Twitter

Wpływ historii na współczesne stosunki międzynarodowe pozostaje niezaprzeczalny. Narody kształtują swoją tożsamość na podstawie doświadczeń z przeszłości, a historia jest integralną częścią nie tylko polityki wewnętrznej, ale także polityki zagranicznej wielu państw. O tym rozmawiamy dzisiaj z Łukaszem Adamskim, wicedyrektorem Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego, który jest doktorem historii i politologii, specjalizującym się w historii Europy Wschodniej, zwłaszcza w dziejach stosunków polsko-ukraińskich, polsko-rosyjskich oraz polityce zagranicznej i wewnętrznej państw Europy Wschodniej. 

Polityka historyczna a propaganda

Na początek warto, żebyśmy wyjaśnili kilka kluczowych pojęć, które będą istotne dla naszej rozmowy. Czy mógłby Pan wytłumaczyć, czym jest polityka historyczna, propaganda i „propaganda historyczna”?

Ł. A.: Polityka historyczna to działania podejmowane przez państwo lub władze publiczne, a czasem przez wpływowe organizacje i grupy społeczne, mające na celu wypromowanie pewnej określonej wizji historii, żeby przy pomocy historii cementować wspólnotę narodową i realizować określone cele polityczne. Spójrzmy na przykład na lata 90. w Polsce – spór o PRL bardzo dzielił Polaków. Padło pytanie: jak oceniać historię Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej? Oczywiście dla partii, która wywodziła się z PZPR-u, czyli dla Sojuszu Lewicy Demokratycznej, wizja historii, którą promowały rządy postsolidarnościowe, nie była korzystna, a promowano ją nie tylko dlatego, że wydawała się właściwa, ale też dlatego, że w ten sposób można było uzyskać pewnego rodzaju moralną przewagę nad konkurentem. Innymi słowy, polityka historyczna to działania podejmowane zwłaszcza przez państwo, mające na celu promowanie określonej wizji historii. Propaganda natomiast jest pewnym przejawem polityki historycznej, który czasem może występować, ale na pewno nie musi być jej obowiązkowym komponentem. To również promowanie pewnej wizji historii, ale nie na podstawie rzetelnych badań czy dążenia do obiektywizmu, do badania źródeł, do krytyki tych źródeł. Ma ono na celu używanie manipulacji historycznych, a czasem wręcz kłamstw po to, żeby wypromować pewną wizję historii i realizować konkretne cele polityczne.

Badacze polityki historycznej nie są zgodni co do tego, czy polityka historyczna jest nowym zjawiskiem, czy istniała zawsze, lecz nie była wówczas tak nazywana. Jest mi znacznie bliżej do tych, którzy mówią, że to zjawisko stare jak świat. Tu przykładem mogą być faraonowie, którzy budowali sobie pomniki, Rzymianie, którzy w II wieku przed naszą erą de facto uniemożliwili wspominanie o historii Kartaginy, czy Katarzyna II, która płaciła Wolterowi pieniądze, żeby pisał pracę na temat historii Rosji i w ten sposób ocieplał jej wizerunek w oczach zachodnioeuropejskiej opinii publicznej. To wszystko to przykładowe emanacje polityki historycznej, więc, według mnie, jest to zjawisko dawne.

Czy mógłby Pan przybliżyć pojęcie propagandy historycznej? Nie jest to termin powszechnie używany, ale wokół niego będzie toczyła się nasza rozmowa.

Ł. A.: W środowisku akademickim toczą się dyskusje, jak oceniać na przykład żołnierzy wyklętych w Polsce czy zaangażowanie Ukraińców w budowę komunizmu. Kiedy te dyskusje są oparte o paradygmat badań akademickich nad historią, to znaczy stawiane są pytania badawcze, pokazywane są kryteria, które służą do oceny wartości, wtedy rządy mają prawo, zważywszy na swoją orientację ideologiczną, promować jedną lub drugą wizję historii – taką, która jest im bliższa.

Dla mnie polityka historyczna jest promowaniem pewnej wizji historii, która ma oparcie w badaniach akademickich. Oczywiście, wiąże się z ideologią i światopoglądem, ale wciąż bazuje na badaniach naukowych. Propaganda natomiast opiera się o manipulacje historyczne. Posłużę się tu bardzo znanym przykładem z dziejów rosyjskiej propagandy historycznej, kiedy władze rosyjskie oskarżały międzywojenną Polskę o kolaborację z III Rzeszą i na dowód tego bardzo często publikowały zdjęcie Józefa Goebbelsa z Józefem Piłsudskim. Goebbels jako minister propagandy odwiedził Warszawę, złożył tam oficjalną wizytę i spotkał się między innym z Piłsudskim. Zostało zrobione wspólne zdjęcie, ale to nie jest żaden dowód na kolaborację, tylko na to, że między Niemcami a Polską w 1934 roku były utrzymywane stosunki dyplomatyczne.

Joseph Goebbels i niemiecki ambasador von Moltke z wizytą u Piłsudskiego, 15 czerwca 1934 r. Źródło: Niemieckie Archiwum Federalne.

Jeśli którykolwiek rząd w ten sposób manipuluje historią, tak jak to robi Putin, gdy mówi, że rząd polski uciekł w 1939 roku z Polski, w związku z czym, państwo polskie przestało istnieć, pojawiła się pewnego rodzaju ziemia niczyja i Związek Sowiecki nie miał innego wyboru niż przeprowadzić interwencję humanitarną – mamy do czynienia po prostu z kłamstwami. A zatem, jeśli w wypowiedziach, w działaniach państwa są widoczne ewidentne manipulacje oraz kłamstwa, to już jest propaganda. Jeśli tego nie ma, ja bym to nazwał polityką historyczną mieszczącą się w granicach ram demokratycznych.

Propaganda historyczna w rosyjskim wydaniu

A jak propaganda historyczna była wykorzystywana przez Rosję? Możemy sięgnąć do czasów Imperium Rosyjskiego, Związku Radzieckiego i przyjrzeć się, jak wygląda dziś. Chciałabym odwołać się do narracji wykorzystywanej przez Rosję na przestrzeni lat: kreacji wizerunku Rosji jako „wyzwoliciela narodów”. Ten wątek łączy doświadczenia Ukrainy, krajów Europy Środkowej, zwłaszcza Polski, oraz krajów bałtyckich. Ten wizerunek Rosja budowała na przestrzeni różnych okresów. Jeśli mówimy o Polsce i innych krajach Europy Środkowej lub krajach bałtyckich, warto wspomnieć czasy II wojny światowej i okres powojenny. W przypadku Ukrainy chodzi o narracje, które słyszymy od 2014 roku. Czy mógłby Pan omówić sposoby kreowania rosyjskiego wizerunku i opowiedzieć o tym więcej?

Ł. A.: To jest bardzo ciekawe pytanie, ale też bardzo trudne. Ten temat nadaje się na przeogromny wykład. Państwo rosyjskie od końca XV wieku podjęło politykę zbierania ziem ruskich. Innymi słowy, założyło, że wszystkie kraje, które we wczesnym średniowieczu były pod władzą dynastii Rurykowiczów i po różnych procesach politycznych w tej części Europy, a zwłaszcza po najeździe mongolskim, przestały tworzyć polityczną i kulturową jedność, znowu powinny być zjednoczone w ramach jednego organizmu państwowego i oczywiście powinien to być organizm moskiewski. Właśnie wtedy powstała cała ta nazwa – nie Wielkie Księstwo Moskiewskie, tylko Carstwo Ruskie. Nazwy tej z kolei ani Polska, ani Księstwo Litewskie nie uznały. Aby uzasadnić swoje pretensje [do tych terenów], już w XVI wieku były tworzone zaczątki rosyjskiej mitologii narodowej. Na przykład Estonia i pobrzeże Morza Bałtyckiego wówczas znajdowało się pod władzą zakonu krzyżackiego (mówimy tu o pierwszej połowie XVI wieku), a potem rozpoczęła się walka o ten obszar między Moskwą, Szwecją, Danią oraz Polską i Litwą. Już wtedy pojawiły się nawiązania do tego, że prawo moskiewskie jest naturalne, ponieważ w średniowieczu był tam gród Jurjev i była to Ziemia Nowogrodzka.

W XVII wieku Rzeczpospolita padła ofiarą napaści moskiewskiej, zainicjowanej przez cara Aleksego I Michajłowicza, który już nie był z dynastii Rurykowiczów. Pochodził z innej dynastii, jedynie spokrewnionej z Rurykowiczami, uznał się jednak za cara Wielkiej, Małej i Białej Rosji. Potem, kiedy Rosjanie zadomowili się na Ukrainie Lewobrzeżnej i w Kijowie, przy pomocy mnichów kijowskich zaczęli uzasadniać potrzeby jedności dwóch części Rusi: Wielkiej i Małej – i wykazywać bezzasadność polskich pretensji do tych ziem. Potem mamy XVIII wiek. Rozbiory Rzeczypospolitej też były częściowo uzasadnione tzw. tytułem historycznym oraz niebezpieczeństwem, które miało grozić Rosji w wyniku rewolucji w Polsce. Chodzi o Konstytucję 3-go Maja i jakobinizm – Rosja argumentowała, że musi się bronić.

Uchwalenie Konstytucji, 3 maja 1791 r. Źródło: Katalog Muzeum Narodowego.

Opowiadam o tym wszystkim, żeby pokazać, że jest ewidentna ciągłość w argumentacji opierającej się o historię między Carstwem Moskiewskim, Carstwem Rosyjskim i wreszcie Związkiem Sowieckim i współczesną Federacją Rosyjską. Oni [politycy] mogą uzasadniać swoją imperialną politykę zagraniczną różnymi innymi względami, ale ten komponent historyczny jest ważny. On zawsze się sprowadza do tego, aby Ukraina i Białoruś albo były częścią Rosji, albo były razem, albo tworzyły razem z Rosją jedną wspólną cywilizację, odrębną od Zachodu, która byłaby połączona bardzo ścisłymi więzami politycznymi. Nie ma więc w tym nic nowego.

Ta propaganda, która odmawia Ukrainie podmiotowości, ma tradycje sięgające XVI wieku. Dlaczego ja to nazywam propagandą? Po pierwsze z rzetelnej analizy źródeł historycznych widzimy, że nawet jeśli Ukraińcy kiedyś się nazywali Rusinami, a swój kraj Rusią, rozumieli przez to słowo zupełnie co innego, niż obecnie Rosjanie. Widzimy też, że było znacznie więcej w historii czynników, które przemawiały za odrębnością kulturową i językową dzisiejszej Rosji i Ukrainy. Już nie mówiąc o tym, że Rosjanie systematycznie abstrahowali od woli miejscowej ludności, od woli samych Ukraińców i tego, czy chcą tworzyć niepodległe państwo, czy być w unii z kimś innym, czy być razem z Moskwą. Dodatkowo, są tutaj elementy propagandy polegające na przekręcaniu faktów: kiedy Putin w swoich przemówieniach lub wywiadach mówi o Ukrainie imienia Lenina albo, że Ukrainę wymyślił austriacki sztab generalny, a wcześniej polscy emigranci, którzy myśleli jak zemścić się na Rosji za rozbiór Rzeczypospolitej – pomija (przypuszczalnie celowo, ale być może jest ofiarą własnych wyobrażeń historii) ogromny kompleks wniosków płynących z analizy źródeł, prac akademickich. Jest to propaganda historyczna systematycznie uprawiana przez Rosję, zwłaszcza w XIX wieku, kiedy narody Europy Środkowo-Wschodniej były w większości pozbawione podmiotowości politycznej w krajach zachodnich, ponieważ były częściami imperiów. Tutaj mam na myśli głównie Polaków i Rusinów. Niestety wiele z elementów rosyjskiej propagandy były skuteczne, dlatego że w XIX wieku Rosja dysponowała potężną państwowością. Polska do 1831 roku miała ograniczoną państwowość, na dodatek pod rosyjskim protektoratem, a Ukraińcy w ogóle byli pozbawieni państwowości, w związku z tym pewne elementy tej rosyjskiej wykładni, zwłaszcza dogmat o tym, że Ukraińcy są rosyjskim szczepem, zakorzeniły się mocno w zachodniej nauce historycznej. Oddziaływanie tego widzimy nawet do dziś.

Znaczenie tradycji państwowości w budowaniu narracji historycznej

Podkreślił Pan ważną kwestię: Rosja od dawna utrwala narrację o swojej długiej państwowości, jednocześnie podważając historię państwowości Ukrainy czy Polski, co wpływa na postrzeganie tych krajów przez Zachód. Czy rosyjskie narracje o sobie jako „wyzwolicielu” i mit o „braterskich narodach słowiańskich” wpłynęły na pobłażliwe traktowanie przez Zachód agresji rosyjskiej wobec Ukrainy dzisiaj oraz Polski w przeszłości? Jak silnie te narracje nadal wpływają na mentalność zachodnich społeczeństw i czy przyczyniają się do błędnego postrzegania Ukrainy i innych krajów Europy Środkowej jako naturalnej części rosyjskiej strefy wpływów?

Ł. A.: Nie jestem pewien, czy w stosunku do Polski był kiedykolwiek na Zachodzie ugruntowany mit o tym, że Polska jest naturalną częścią obszaru kontrolowanego przez Rosję. W tym przypadku dużą rolę odgrywały mocniejsze różnice językowe niż między Rosjanami a Ukraińcami, odrębna kultura łacińska, kościół katolicki i wreszcie tradycja państwowości – za parę miesięcy będziemy obchodzić tysiąclecie koronacji pierwszego polskiego króla. Państwowość polska była zniszczona pod koniec XVIII wieku, ale już w XIX wieku były próby jej odbudowy. Mało kto wie, ale na kongresie wiedeńskim w 1815 roku w artykule pierwszym uznano, że chociaż Polacy własnego państwa nie mają, mają Królestwo Polskie, które ma być zjednoczone z Rosją (niewielkie państwo składające się ze 128 tysięcy kilometrów kwadratowych), ale jednak uznane za odrębny naród. Z Ukrainą natomiast był problem.

Teraz bardzo mocno zmienia się postrzeganie Ukrainy pod wpływem istnienia ukraińskiej państwowości, demonstrowanej woli bycia częścią politycznego Zachodu. Mam na myśli Pomarańczową Rewolucję i Rewolucję Godności 2014 roku i potem wreszcie heroiczną walkę z Rosją. Akurat w postrzeganiu tej kwestii na Zachodzie sporo rzeczy się zmieniło. Oczywiście trudno szybko zmienić dość ugruntowane przekonanie, że Ukraina jest nie tylko nowym państwem, ale również nowym krajem i narodem, bo jednak tradycja interpretacji historii zgodnie z kanonami imperialnej rosyjskiej historiografii była bardzo mocna na Zachodzie. Polacy z nią walczyli, ale na Zachodzie była mocno ugruntowana.

Wiedza o historii Ukrainy była niewielka. Sam spotykałem osoby, wydawałoby się wykształcone, pracujące na uniwersytetach na Zachodzie, którzy uważali, że Ukraina teraz chce być razem z Unią Europejską, nie chce być z Rosją, ale przez tysiąc lat była jej częścią. Wtedy trzeba było dosłownie dekonstruować te poglądy, rozbierać wszystko na czynniki pierwsze. I mówiłem, że nie przez tysiąc lat, tylko przez tak naprawdę czterdzieści parę lat w przypadku Galicji, przez 200 lat w przypadku Ukrainy Prawobrzeżnej i 330-340 lat w przypadku innych części Ukrainy. Pokazywałem bardzo wiele innych elementów, choćby to, że Sowieci uznali odrębność narodową i państwową sowieckiej Ukrainy, żeby zwalczać te poglądy. 

Mimo to, myślę, że na Zachodzie idzie to w dobrym kierunku. Sytuacja faktycznie jest zła w krajach tzw. Globalnego Południa, dla których wiedza o Europie Wschodniej nie jest taką immanentną częścią ogólnych wzorców kulturowych. Słyszeli tam coś o Puszkinie, o Czajkowskim, Annie Kareninie, czyli o jakichś takich postaciach faktycznych czy fikcyjnych, ale związanych z kulturą Rosji XIX wieku. Coś może słyszeli o tym, że są Polacy, była Solidarność, Lech Wałęsa, obalono komunizm. O Ukrainie natomiast słyszano bardzo niewiele, więc jest niebezpieczeństwo, że rosyjska dezinformacja historyczna będzie tam padała na podatny grunt.

Rosyjskie manipulacje w stosunku do Polski

Czy mógłby Pan podać jeszcze kilka przykładów propagandy historycznej albo manipulacji historią stosowanych przeciwko Polsce przez Rosję?

Ł. A.: Myślę, że podstawową manipulacją jest przedstawianie międzywojennej Polski jako kraju faszystowskiego albo przynajmniej profaszystowskiego, który kolaborował z III Rzeszą i w związku z tym częściowo odpowiedzialnego za wybuch II wojny światowej, a wręcz za Holokaust. To są tezy, które najpierw przedstawiali różnego rodzaju urzędnicy kremlowscy, choćby ambasador Rosji, wciąż urzędujący w Polsce – pan Siergiej Andriejew, który przecież zarzucił Polsce, bodajże w 2015 roku, współodpowiedzialność za wybuch II wojny światowej. W 2016 roku w Radomiu, z kolei, zaczął usprawiedliwiać rozbiory Rzeczypospolitej tym, że (tutaj cytuję): „Rosja przecież zajęła tylko ziemie rosyjskie”. On mówił po rosyjsku, więc używał tego samego wyrazu „russkie ziemli” na określenie i Federacji Rosyjskiej, i ziem, które Katarzyna II anektowała. W 2019 roku te tezy powtórzył Putin. To jest główna manipulacja rosyjska.

Narada w Ministerstwie Obrony Narodowej. Od prawej: gen. Stanisław Kopański, szef sztabu Naczelnego Wodza, gen. Tadeusz Klimecki, minister obrony narodowej, gen. Marian Kukiel, w latach 1942-1945. Źródło: Ministerstwo Informacji i Dokumentacji rządu RP na emigracji.

Do tego jest systematyczne negowanie agresji przeciwko Polsce, która rozpoczęła się 17 września 1939 roku. Odwołuje się albo do kłamstwa o tym, że rząd polski uciekł (ale przecież nie uciekł, znajdował się na terenie Polski), a w związku z tym państwo polskie przestało istnieć i stolica też (oczywiście to też kłamstwo, przecież Warszawa istniała jako stolica polska i broniła się do końca września), w związku z czym Związek Sowiecki „był zmuszony dokonać interwencji humanitarnej i wziąć pod obronę pobratymczą ludność białoruską i ukraińską”. To ostatnie też było kłamstwem, bo wiemy, że to nie „pobratymcza ludność” ukraińska i białoruska prosiła Sowietów o interwencję. To był rezultat Paktu Ribbentropa-Mołotowa, czyli podzielenie Europy Środkowo-Wschodniej na tak zwane strefy wpływu. Rosjanie jednocześnie twierdzą, że w 1944 roku rozpoczęła się w Polsce konfrontacja, wręcz wojna domowa, między zwolennikami reform demokratycznych oraz siłami związanymi z elitami polskimi (kiedyś mówiono burżuazyjnymi), a nie z ludem. Na ten temat można przeczytać na przykład, kilkuset stronicową historię Polski po rosyjsku, napisaną jeszcze w zasadzie w innej epoce historycznej, w 2012 lub 2013 roku, przez rosyjskich badaczy. To byli badacze akademiccy, chociaż wielu z nich było związanych też z reżimem sowieckim lub putinowskim. Są to główne linie narracyjne.

Mogę także odwołać się do tego, że Rosjanie bardzo długo i intensywnie promują tzw. anty-Katyń. Na razie przynajmniej nie zdecydowali się na zanegowanie oświadczenia Związku Sowieckiego z 1990 roku, w którym się przyznał on, że Sowieci dokonali egzekucji polskich jeńców w Katyniu, ale na wszelkie sposoby starają się to relatywizować i usprawiedliwiać. Głównie powołują się na rzekomy fakt wymordowania jeńców bolszewickich w obozach jenieckich w Polsce po wojnie 1920 roku. Faktem jest, że z tych stu kilkudziesięciu tysięcy jeńców jakaś część, przypuszczalnie kilkanaście tysięcy, zmarła w wyniku epidemii hiszpanki, taki ówczesny covid, i w wyniku złych warunków sanitarnych. Podobny los spotkał wielu jeńców polskich w bolszewickich obozach wojennych, rozlokowanych na terytorium Rosji, czy nawet w Ukrainie: na przykład był taki obóz koło Połtawy. Ale w tym przypadku nie było żadnego celowego działania mającego na celu eksterminację jeńców. Nie było też żadnego rozkazu, po prostu były złe warunki. Nie chciałbym usprawiedliwiać tego, bo oczywiście zawsze państwo w pewnej mierze odpowiada za warunki, w jakich są utrzymywani jeńcy wojenni. One w tej sytuacji były bardzo porównywalne: złe warunki i w Polsce, i w Rosji, co wynikało z tego, że oba państwa były koszmarnie zniszczone przez I wojnę światową, a Rosja jeszcze też przez wojnę domową.

W takich kwestiach łatwo manipulować, przedstawiać wydarzenia w innym świetle i wykorzystywać narrację do własnych celów. Obecnie nawet w Ukrainie mówimy o okresie, gdy kraj był częścią Związku Sowieckiego, jako o okupacji. Jeszcze kilka lat temu, w szkołach i na uniwersytetach, nie opisywano tego w ten sposób, podobnie jak przez długi czas nie mówiono o agresji Związku Sowieckiego na Polskę w 1939 roku, co dziś jest powszechnie uznawane za fakt. Wiadomo, że w Rosji narracja jest inna, a gdy Polska i kraje bałtyckie zaczęły otwarcie mówić o tym, że działania ZSRR w czasie II wojny światowej były agresją, a nie wyzwoleniem, rosyjska propaganda reagowała z dużym oburzeniem. W jednym ze swoich artykułów opisuje Pan, jak intensywnie Rosja broni swojej wersji historii, wprowadzając nawet ustawy zakazujące kwestionowania oficjalnej narracji na temat roli Związku Sowieckiego w II wojnie światowej, co jest wyraźną odpowiedzią na dyskusje w Europie Środkowej i w Ukrainie. Dla Ukrainy narracja o Związku Sowieckim jako okupancie jest stosunkowo nowa, ale zyskuje coraz większe znaczenie.

Ł. A.: Mogę to krótko skomentować, bo to jest ważne także z uwagi na stosunki polsko-ukraińskie. Termin „okupacja” nie jest synonimem „niewoli narodowej”. Ja bym miał duże opory, aby mówić, że na przykład Warszawa w roku 1913 roku – przed I wojną światową – była pod okupacją rosyjską. Okupacja, czy okupacja wojskowa, to termin, który zamieszczono w IV konwencji haskiej z 1907 roku i dotyczy on sytuacji, kiedy wojska jednego państwa stacjonują na terytorium innego państwa, zazwyczaj wbrew jego woli. W takiej sytuacji występuje inwazja w warunkach wojennych, a część terytorium jest okupowana. Rosja jest okupantem Ukrainy, ale Ukraina też okupuje część terytorium Rosji koło miasteczka Sudża. Z tego wynika, że okupacja to jest zawsze stan relacji między dwoma państwami. Okupację należy odróżniać od sytuacji, gdy jakiś kraj, nie państwo, tylko kraj, jest wbrew swojej woli poddany pod władzę innego państwa, czyli jest zawojowany i podporządkowany innemu państwu.

Od 1929 roku, czyli od momentu, kiedy wszedł w życie tzw. Traktat Przeciwwojenny, zwany też Paktem Brianda-Kelloga, wojny agresywne są zabronione. Nie można stosować wojny do rozstrzygania sporów politycznych. Właśnie dlatego cywilizowane państwa nie uznają rosyjskich aneksji, a większość z nich pomaga Ukrainie, bo uważa tę wojnę za nielegalną. Przed 1929 rokiem, niestety było tak, że jeśli jakieś państwo prowadziło wojnę przeciwko innemu państwu, zajęło jego terytorium, ustanowiło tam własne władze i nie było żadnych perspektyw zmian tego stanu rzeczy, wtedy uznawano, że nastąpiło tzw. zawojowanie państwa przez drugie i w związku z tym to pierwsze państwo przestało istnieć. Tego rodzaju zdarzenie miało miejsce w odniesieniu do Rzeczypospolitej dawniej. Państwo zostało zawojowane przez Rosję, Austrię i Prusy, więc przestało istnieć. Chociaż są prawnicy, którzy to kwestionują, mówią, że musi być bardzo trwałe pogodzenie się miejscowej ludności, nowe władze też muszą mieć charakter trwały i muszą być postrzegane jako swoje, żeby mówić o legalności tego rodzaju rzeczy. Większość jednak uważa, że dawna Rzeczpospolita została zawojowana.

Ratyfikacja paktu Kellogga, 24 lipca 1929 r. Źródło: National Photo Company Collection.

Na tej samej zasadzie można argumentować, że Ukraińcy, niezależnie od tego, że mieli absolutne prawo do stworzenia własnej państwowości, i Polska to popierała, w sytuacji, gdy Ukraińska Republika Ludowa została podbita przez Armię Czerwoną i w 1923 roku inkorporowana do składu ZSRR, to trudno mówić o okupacji. Można mówić, że Ukraina była pod sowiecką niewolą, że była ofiarą totalitarnego reżimu. Miałbym natomiast bardzo duże opory, właśnie dlatego, że rozumiem prawne implikacje stwierdzenia o okupacji, żeby mówić, że Ukraina była okupowana przez Związek Sowiecki.

Dekonstrukcja rosyjskich postulatów

Bardzo dziękuję za ten komentarz. Podoba mi się Pana podejście do oceny historycznej perspektywy pewnych wydarzeń, szczególnie w nawiązaniu do prawa międzynarodowego i umów między państwami istniejących w danym okresie. Myślę, że w wielu sporach między państwami na temat tego, jak i o czym mówić w kontekście przeszłości, ważne jest uwzględnienie stanu prawa międzynarodowego z tamtych czasów. Często nakładamy współczesną perspektywę na dawniejsze wydarzenia, ale ocena ich w kontekście ówczesnych warunków i realiów wydaje się bardziej sensowna. Jeszcze raz dziękuję za ten cenny komentarz.

Teraz chciałabym porozmawiać o Ukrainie i zapytać, czy mógłby Pan podać jakieś przykłady kluczowych manipulacji historycznych, które Pana zdaniem koniecznie muszą zostać zdekonstruowane w kontekście stosunków rosyjsko-ukraińskich?

Ł. A.: Myślę, że absolutnie kluczowe jest pokazanie, na jakich błędach metodologicznych opiera się rosyjska doktryna o tym, że Ukraina i Rosja kiedyś tworzyły jedność kulturowo-polityczną. Warto podkreślać , że Putin kiedy macha jakimiś dokumentami i mówi: „A tutaj widzicie, jest „gramota” z Łucka z XVI wieku i jest napisane, że to ruskie miasto” – popełnia tak zwany błąd etymologiczny, czyli utożsamia znaczenie jakiegoś terminu w odległych wiekach, w odległej epoce z dzisiejszym odbiorem tego terminu i jeszcze zresztą w innym języku. Przecież Putin mówi w języku rosyjskim, a nie w języku ruskim – de facto ukraińskim, którym mówiono na Wołyniu w XVI wieku. Obalenie twierdzenia, że ruski to jest to samo co rosyjski, jest kluczem do rozwiązania wielu spraw i do rozbicia tego, co się nazywa rosyjskim grand narrativem.

Ukraińcy bardzo często mówią, że pierwszym historykiem, który zaczął mówić o tym, że państwo rosyjskie ma zupełnie inne korzenie, był Mychajło Hruszewski. Mówił, że naród ukraiński jest spadkobiercą narodu Rusi, która teraz często jest nazywana Rusią Kijowską, a naród rosyjski, wielkoruski jest spadkobiercą wspólnoty moskiewskiej, która ukształtowała się na obrzeżach dawnej słowiańszczyzny, w dużej mierze pod wpływem plemion fińskich i dwustuletniego zwierzchnictwa mongolskiego. Faktycznie Hruszewski napisał taki artykuł. To był artykuł o tradycyjnym schemacie rosyjskiej historii i problemie racjonalnego schematu historii wschodnich Słowian. Natomiast wielki polski historyk z pierwszej połowy XIX wieku, czyli urodzony kilkadziesiąt lat przed Hruszewskim, Joachim Lelewel, już w 1839 roku w syntezie Dzieje Litwy i Rusi aż do unii z Polską w Lublinie 1569 zawartej napisał , że jest wierutną bajką to, że dzieje ruskie są tym samym, co dzieje moskiewskie i, że Moskwa przypisuje sobie różnych ruskich kniaziów, jako ich władców, a tak naprawdę to jest zupełnie inny organizm państwowy, który zrodził się na innym podłożu. Mamy więc tutaj ewidentne pole dla polsko-ukraińskiej współpracy, aby walczyć z rosyjskim imperialnym wykładem całej historii narodowej Rosji i Ukrainy.

Oprócz tego są jeszcze inne rzeczy, z którymi państwo ukraińskie walczy, czyli ten idiotyczny, niedorzeczny argument, że w Ukrainie są naziści, że prześladuje się prawa społeczności rosyjskojęzycznej itd. Rosja także eksploatuje pewnego rodzaju pomyłki rządów ukraińskich i osób odpowiedzialnych za kształtowanie polityki historycznej, polegające na tym, że wszystko, co mówi Rosja, próbuje się negować i jednocześnie dawać znak pozytywny tym działaczom czy formacjom, które odpowiadają również za masowe zbrodnie wojenne. Mam na myśli próby intensywnej rekontekstualizacji i reinterpretacji oceny na przykład Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów: melnykowców, banderowców i Ukraińskiej Armii Powstańczej. Zamiast mówić prawdę, że jest to formacja, która dokonała i bohaterskich, i zbrodniczych czynów, ponieważ historia jest skomplikowana, a Ukraińcy jako dojrzały polityczny naród w żaden sposób nie chcą ukrywać także ciemniejszych stron tych formacji, niestety przeważa w Ukrainie hurrapatriotyzm i nacjonalistyczne przekonanie, że skoro Putin krytykuje, to znaczy, że były to wyłącznie dobre organizacje. Z tym argumentem Ukrainie będzie trudno starać się o sojuszników, dlatego że Rosja intensywnie to wykorzystywała i wykorzystuje po to, żeby ugruntować swoją tezę, że w Ukrainie jest nazizm, a państwa, czy narody, które były dotknięte tymi zbrodniami, jak Polacy, Czesi, Żydzi oraz Niemcy, którzy jako państwo opierają swoją politykę historyczną na radykalnym potępieniu wszelkiej kolaboracji z totalitaryzmem nazistowskim, nie powinny Ukrainy popierać.

Chciałabym jeszcze dodać ze swojej perspektywy jedną myśl w kontekście wykorzystywania przez Rosję narracji o rzekomej obecności nazistów w Ukrainie. Widzimy, że w Rosji jest zbudowany wielki kult wokół II wojny światowej i „zwycięstwa” nad nazizmem. Rosja często podejmuje ten temat na arenie międzynarodowej, wykorzystuje to nawiązując do rzekomego swojego zwycięstwa, co bardzo upraszcza władzom rosyjskim przekaz, że obecna wojna jest kontynuacją walki z nazizmem. To łatwo trafia do obywateli pamiętających propagandowy obraz tamtych wydarzeń. Pomijana jest przy tym rola innych narodów, takich jak Ukraińcy czy Białorusini, w rzeczywistym zwycięstwie nad nazizmem. Choć dla nas takie porównania wydają się absurdalne, w rosyjskim polu informacyjnym są skuteczne, budując niechęć i nienawiść wobec Ukrainy. To prosta i efektywna narracja wspierająca propagandę Kremla i bez wątpliwości jest ona skuteczna.

Ł. A.: Wydaje mi się, że tak zwany „pobiedyzm”, czyli ten kult zwycięstwa, jest pewnego rodzaju ersatz religią dla Rosjan. Proszę zwrócić uwagę, że to co się dzieje w Rosji, zwłaszcza w okolicach 9 maja, ma cechy parareligijnego kultu: wieczny ogień, noszenie portretów przez krewnych żołnierzy, którzy polegli, władze, które pełnią rolę kapłanów tego kultu i wręcz eschatologiczne hasło: „Eсли что, можем повторить” – w razie czego możemy powtórzyć ten czyn, jakim było zwycięstwo. Według mnie to jest działka psychologa społecznego.

„Pobiedyzm”
Termin używany do opisania specyficznej formy kultu zwycięstwa w kontekście rosyjskiej polityki historycznej i społecznej, pochodzi od rosyjskiego słowa „pobieda”, czyli zwycięstwo. Pojęcie to odnosi się do ideologizacji zwycięstwa Związku Radzieckiego nad Niemcami hitlerowskimi w II wojnie światowej (tzw. Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej).

Parada z okazji Dnia Zwycięstwa w Moskwie, 2024. Fotograf: Vadim Savitsky.

Nawet abstrahując od tego, że bolszewicy w Rosji de facto zniszczyli chrześcijaństwo albo przynajmniej bardzo mocno zmniejszyli skalę jego oddziaływania, rosyjska cerkiew prawosławna wróciła do swojej tradycji carosławia i staje się instrumentem władz politycznych. Widzimy, ile osób w Rosji idzie na mszę, na liturgię z okazji Wielkanocy czy Bożego Narodzenia. Wydaje mi się, że to jest kilka procent Rosjan, w sytuacji gdy formalnie 70% ludzi deklaruje się jako wierzący, kulturowo prawosławni. Natomiast pozostaje potrzeba kultu i wiary w mistycyzm. Być może, trudności życia codziennego w Rosji i ten ogromny kompleks, który Rosja ma wobec Zachodu, w połączeniu z imperialną kulturą polityczną, i jeszcze w połączeniu z potrzebą wiary w coś wyższego, sprawiło, że taką sztuczną religią stał się w Rosji właśnie „pobiedyzm”.

Przeciwdziałanie rosyjskim manipulacjom historycznym

W jaki sposób Ukraina, niekoniecznie samodzielnie, ale we współpracy z innymi państwami, może skutecznie obnażać takie historyczne manipulacje, stosowane przez Rosję, zarówno jak w kraju, jak i poza jego granicami? Jak im przeciwdziałać? Oczywiście nie możemy zmienić tego, co się odbywa wewnątrz Rosji, ale jak możemy działać na arenie międzynarodowej?

Ł. A.: Tutaj odpowiedź będzie prosta: lekarstwem na propagandę rosyjską nie jest kontrpropaganda. Ważne natomiast jest przekonywanie tych krajów i społeczeństw, które do końca może nie wiedzą o co chodzi, że Ukraina nie odwołuje się do propagandy historycznej i gotowa jest rozmawiać o historii takiej, jaką ona faktycznie była. Ważne jest pokazanie, że Ukraina ma kryteria ocen wydarzeń historycznych i postaci historycznych, które są zgodne z wymogami stosowanymi w demokratycznych społeczeństwach. Wydaje mi się, że tutaj kluczem jest to, żeby w sposób wiarygodny dla osób mało zorientowanych w kontekście historii regionalnej opowiadać o historii Ukrainy.

Natomiast jeśli Ukraina będzie chciała iść bardzo mocno w stronę kontrpropagandy – a niestety tego rodzaju tendencje czasem widzę; są one naturalne, to jest pewnego rodzaju nacjonalizm obronny i w polskiej historii XIX wieku też były tego rodzaju działania – może to sprawić, że świat zewnętrzny pomyśli: „Aha, tutaj jest rosyjska narracja propagandowa, tu kontrpropagandowa ukraińska – kto ma rację? My tego nie wiemy, być może prawda leży pośrodku”. W związku z tym, może to być postrzegane tak, jak Rosjanie to nazywają, czyli jako wewnętrzny spór Rosjan z Ukraińcami, a nie problem, który dotyczy każdego państwa na świecie – problem wojny agresywnej, uznania aneksji i pożądanej odpowiedzi społeczności międzynarodowej, łamania prawa międzynarodowego, w tym prawa humanitarnego przez Rosję. Ja bym więc zachęcał do mówienia o wszystkim tym, co było chwalebne w historii Ukrainy, żeby walczyć z rosyjską dezinformacją, a jednocześnie też niczego nie ukrywać, bo to zawsze obniża wiarygodność Ukraińców czy osób zaangażowanych w promocję tzw. proukraińskiej narracji.

Bardzo dziękuję. Całkowicie z Panem się zgadzam. Mam nadzieję, że wystarczy nam w Ukrainie sił i pewności, żeby w taki sposób o sobie mówić, spojrzeć na mniej białe punkty w historii i móc przedyskutować i wypracować własne stanowisko w tej kwestii. Co jest Pana zdaniem największym wyzwaniem dla Ukrainy w próbach odzyskania kontroli nad własną historią?

Ł. A.: Myślę, że jest to skłonność do przesady, do nadmiernej egzaltacji. Proszę zwrócić uwagę, że kluczem do zapewnienia Ukrainie zwycięstwa, albo przynajmniej kompromisu takiego rozejmu, który zapewni Ukrainie stabilność i bezpieczeństwo na okres jednego, dwóch pokoleń, jest przekonanie społeczeństw i elit zachodnich. Elity zachodnie w odróżnieniu od elit krajów Środkowej i Wschodniej Europy, są mniej emocjonalne. Przede wszystkim mam na myśli Amerykanów, Niemców, Anglików, którzy lubią argumentację racjonalną i nie lubią przesady i egzaltacji, więc ja bym apelował o to, żeby mówić o historii spokojnie, żeby nie ulegać pokusie manipulacji historycznych, nawet w dobrej sprawie.

Dla mnie takim przykładem, gdzie można dziecko wylać z kąpielą, jest intensywnie promowana przez władze ukraińskie koncepcja potrzeby dekolonizacji historii Ukrainy. To jest według mnie niebezpieczne. Abstrahując nawet od tego, czy te stosunki w przeszłości między Rosją a Ukrainą przybierały format typowy dla relacji między metropolią a kolonią. Mnie się wydaje, że nie każda forma zależności jest kolonialna. To że Ukraina była podporządkowana Rosji nie oznacza, że Rosja traktowała Ukraińców i Ukrainę jako swoją kolonię. Wszystkie represje przeciwko ukraińskiemu ruchowi narodowemu były raczej, przynajmniej w XIX wieku, motywowane chęcią ujednolicenia państwa i narodu, w momencie, kiedy były próby budowania ogólnorosyjskiego narodu i walki z tym co Rosjanie uważali za separatyzm.

Zwrócę też uwagę, że do Unii Europejskiej należą państwa, które nigdy nie były koloniami. Cypr jest być może pewnego rodzaju wyjątkiem, ale zasadniczo w umyśle przeciętnego Europejczyka byłe kolonie należą do Trzeciego Świata albo Globalnego Południa. Stref, które nie dotyczą nas, Europejczyków. W Europie mieliśmy różne narody, one mogły być pod obcym panowaniem, ale to nie miało wymiaru kolonialnego, więc jeśli teraz Ukraina intensywnie promuje potrzebę dekolonizacji historii swojego kraju, innymi słowy, promuje wyobrażenie, że sama była kolonią Rosji, to z kolei sprawia, że na mentalnej mapie przeciętnego Schmidta, Scholtza, lub innego niemieckiego polityka, Ukraina staje się częścią świata za Morzem Śródziemnym, za Atlantykiem, który kiedyś był kolonią, ale który nie jest rdzenną Europą i raczej nigdy rdzenną Europą się nie stanie. Uważam, że to jest po prostu niebezpieczne i dlatego się dziwię, że zamiast mówić o deimperializacji, o potrzebie walki z imperialną wizją historii Europy Wschodniej, w tym zwłaszcza Ukrainy, tak mocno się akcentuje wymiar kolonialny. Dlaczego? Wiem, że w Stanach Zjednoczonych, być może, w pewnych środowiskach tego rodzaju hasła będą rezonować. Natomiast wydaje mi się, że ogólny bilans strat i zysków nie jest dobry. To jest tylko jeden z takich przykładów, gdzie w moim przekonaniu dobre chęci są podparte zbytnią egzaltacją i niezrozumieniem tego, co rezonuje. To, co znajduje posłuch w jednym kraju, niekoniecznie będzie korzystne dla Ukrainy, biorąc pod uwagę sytuację w tym kraju.

Nad materiałem pracowali

Założyciel Ukrainera:

Bohdan Łohwynenko

Przeprowadząca wywiad,

Redaktorka naczelna Ukrainer po polsku,

Producentka:

Julia Ivanochko

Autorka:

Alina Vus

Korekta:

Agnieszka Balcewicz

Transkryptorka:

Wira Podolska

Redaktorka zdjęć,

Designerka graficzna:

Anna Domańska

Menadżerka treści,

Koordynatorka menedżerów treści:

Kateryna Juzefyk

Reżyser dźwięku:

Dmytro Kutniak

Koordynatorka sieci społecznościowych:

Anastasija Hnatiuk

Koordynatorka Ukraїner International:

Julia Kozyriacka

Redaktorka naczelna Ukraїner International:

Anastasija Maruszewska

Śledź ekspedycję