Gdy we wsi Kobylanka zaczął się Wielki Głód, rodzice Fedora Zadierejewa chodzili sto kilometrów do Białorusi, żeby przynieść obierki z ziemniaków od swoich krewnych.Babcia Fedora potajemnie nosiła ziemniaki w butach, a on dla swoich braci i siostry przygotowywał barszcz z pokrzywy i babki. Dzięki temu udało się im przeżyć.Fedir przypomina sobie, że do momentu kolektywizacji ludzie w wiosce mogli udzielać pożyczek na pół roku, a podczas Wielkiego Głodu jemu samemu przyszło okradać sąsiadów aby przeżyć.
Gdy Fedir Zadierejew skończył 11 lat, w Kobylance, miejscowości znajdującej się w pobliżu Sedniewa na Siewierszczyźnie, rozpoczął się Wielki Głód.Ten głód nie był spowodowany suszą czy nieurodzajem.Był to rezultat ówczesnej polityki władzy radzieckiej kierowanej przez Józefa Stalina, której celem było ludobójstwo narodu ukraińskiego.
Wielki Głód – nazwa własna określająca ludobójstwo kilku milionów Ukraińców, które miało miejsce w latach 1932-1933, zrealizowane przez okupacyjną władzę radziecką.Nie zważając na liczne próby zaprzeczenia i utajenia zbrodni oraz usprawiedliwiania polityki ówczesnej władzy, udowodniono dążenie do zniszczenia konkretnego narodu.Bez względu na rekordową realizację państwowego planu skupu zboża, miliony osób zostały pozbawione własności i jakichkolwiek środków do życia, a co za tym idzie zostały skazane na śmierć głodową.
Wielu Ukraińców z rejonów przygranicznych w poszukiwaniu jedzenia wyruszało do sąsiednich, obwodów kurskiego I briańskiego, do Białorusi czy za Zbrucz i Dniestr – na ukraińskie ziemie, które w tamtym czasie z znajdowały się w granicach Polski ( Galicja, Wołyń i Polesie Zachodnie) i Rumunii (Bukowina północna, Chocim). I choć ta droga była niełatwa, ponieważ granice z Rosją i Białorusią były zamknięte przez specjalne rozporządzenia rządu radzieckiego, a legalny wyjazd do innych państw był niemożliwy, dla wielu ludzi te wyprawy stały się ostatnią deską ratunku.
Zamykanie granic
22 stycznia 1933 r. wydane zostało rozporządzenie, nakazujące władzom niedopuszczanie do wyjazdu chłopów z Ukrainy i Kubania do centralnej Rosji i Białorusi oraz zablokowanie granic ZSRR przez jednostki wojskowe.Obecnie 17 państw świata oficjalnie uznało Wielki Głód za ludobójstwo na narodzie Ukraińskim. Inne kraje uznały go za akt zagłady ludzkości. Na mocy rezolucji Parlamentu Europejskiego z 23 października 2008 roku i aktu Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy (ZPRE) z 28 kwietnia 2010 roku uznano Wielki Głód, na terytorium Związku Radzieckiego za zbrodnię przeciwko ludzkości.
Dzieciństwo Fedir Zadierejew spędził w rodzinnej wsi Kobylanka na Siewierszczyźnie. Jego rodzinie udawało się przeżyć lata głodu, chociaż nie była ona zamożna. Obecnie 99-letni Fedir żartuje na temat swojego przyjścia na świat:
– Urodziłem się na własne życzenie 1 lutego 1921 roku w guberni czernihowskiej, nad rzeką Snow, która wpada do Desny. Wcześniej nawet pływały po niej statki.
Jednym z pierwszych wspomnień z lat dziecięcych był wyjazd z tatą na rolę. Fedir nawet pamięta piosenkę, jaką tata wtedy śpiewał :
Dobrze na wzgórzu żyć,
Ciężko się tutaj wspiąć.
Dobrze dziewczyny kochać,
Ciężko się rozstawać.
W latach dwudziestych Kobylanka prosperowała: przyjeżdżali tutaj mistrzowie rzemiosła z całego regionu, krawcy, sprzedawcy różnych towarów. Mężczyzna wspomina, że wiele usług i towarów można było otrzymać „za słowo honoru”. Na przykład, chłopi mogli oddać szewcowi kawałek skóry bez wymiany za pieniądze czy potwierdzenia zapłaty, a za trzy miesiące krawiec przywoził im gotowy produkt. Albo mogli otrzymać sprzęt rolniczy, a zapłacić za niego później.
— Przyszedł do nas mężczyzna, ubrany jeszcze jak w zimie. „Pokój temu domowi” — przeżegnał się i zdjął czapkę. I przyniósł dwie kosy — do koszenia. A ojciec mówi mu: „Nie mam pieniędzy”. Handlarz odpowiedział: “Latem jajka sprzedasz, ryby złowisz — również sprzedaż. Na słowo honoru.”
1933 r. Zdjęcie z archiwum Oksjuta Mykoły Borysowicza. Autor nieznany.
Nowa Polityka Ekonomiczna, kolektywizacja, walka z analfabetyzmem
Początek zmian w tradycyjnym życiu ukraińskiej wsi przypada na lata komunizmu wojennego (1917-1921), ale zmiany te były najsilniej odczuwane tuż po wprowadzeniu Nowej Polityki Ekonomicznej (NEP”). Przez działania masowego ruchu powstańczego władza zmuszona była pójść na tymczasowe ustępstwa względem chłopstwa, obniżając podatki i umożliwiając stosunki rynkowe. W roku 1929 rozpoczęła się jednak masowa walka z zamożnymi chłopami, tak zwanymi kułakami, a zamiast indywidualnego – wprowadzono kolektywny sposób gospodarowania. Chociaż władza komunistyczna aktywnie próbowała wprowadzać swoje reformy praktycznie we wszystkie sfery życia społecznego zarówno za pomocą kolektywizacji, jak i również propagandy antyreligijnej, nie było łatwo całkowicie zniszczyć tradycje, które od pokoleń pozostawały niezmienne.
— Ważną rolę odegrało wychowanie. Przykazania Boże, modlitwy — wszystko to było przekazywane z pokolenia na pokolenie. Nie można było po prostu się ich pozbyć i zapomnieć. U nas w domu przed ikonami zawsze wisiała lampadka. Mój ojciec, gdy kładł się spać, szeptem czytał modlitwę. A gdy się budził, robił znak krzyża przed obrazami. Wszystkie te wzorce, przekazane przez przodków zostawały w duszy.
Kościół wiejski, 1933 r. Zdjęcie z archiwum Oksjuta Mykoły Borysowicza. Autor nieznany.
W czasach radzieckich nie można było chodzić do świątyni, obchodzić Wielkanocy i innych świąt religijnych. Ale ludzie i tak w tajemnicy chodzili święcić paskę. Później wiejski kościół w Kobyliance zamknięto, zamieniając go w szkołę. Fedir wspomina, że miejscowy kapłan został wezwany na przesłuchanie do rady wiejskiej, a potem po prostu zniknął.
Mimo propagandy ludzie nadal szanowali tradycję, uczyli dzieci przykazań, wieszali ikony w chatach.
— Przed piecem stał dzbanek z kwaśnym mlekiem. A ja siedziałem sam na piecu. Pomyślałem, że pójdę spróbować śmietanki. Zszedłem z pieca, usiadłem na ławeczce przy oknie, gdzie stały dwa dzbanuszki mleka. I chciałem zanurzyć palec, żeby spróbować śmietany. Spojrzałem na ikony, a one patrzyły na mnie. I od razu – ręka z powrotem. Bałem się Boga.
Lata 20. i 30. XX wieku w Związku Radzieckim charakteryzowały się aktywnym wdrażaniem procedur likwidacji analfabetyzmu wśród wszystkich warstw społecznych, przede wszystkim mieszkańców wsi. Dzięki temu Fedorowi udało się ukończyć trzy pierwsze klasy szkoły podstawowej. Później zaczęły się lata głodu. To nie był czas na naukę. Uczeń dobrze zapamiętał moment, kiedy pierwszy raz przyjechali do nich, żeby zarekwirować zapasy żywności.
Likwidacja niepiśmienności
Była nie tylko kulturowo-oświatową, lecz również polityczną kampanią, celem której było wychowanie człowieka nowego typu – przesiąkniętego marksistowską oraz bolszewicką ideologią.— Razem z tatą wracałem ze szkoły. Pobiegli do nas chłopcy, moi rówieśnicy, i mówią, że naszą jałówkę uprowadzili trzej mężczyźni. Patrzę — jest ich trzech. Jeden w budionowce, z czerwoną opaską i karabinem. Wyraźnie widać, że z miasta. Uprowadzili jałówkę i zabrali sanie. Po prostu spodobały im się te sanie. Wielkie – dla woźnicy i dwóch pasażerów. Przychodzę do domu, a tam moja mama płacze. Zabrali jałówkę i fasolę. Wyrwali prosto z jej rąk. U nas było czworo dzieci. Zabrali wszystko i zabili psa. I to był pierwszy duży cios dla mojej świadomości.
Zanim nastał masowy głód, tata Fedora jeździł do Moskwy pracować przy budowie metra. Do wsi wrócił już podczas kulminacji kolektywizacji. Jemu samemu udało się uniknąć kołchozu, gdyż zatrudnił się jako nawigator torów wodnych (obsługiwał pływające znaki nawigacyjne, które zakotwiczone wyznaczały bezpieczną drogę dla statków przez wąskie i niebezpieczne miejsca – red.). Jednakże rodzina musiała oddać konia, wóz i niektóre narzędzia. Innych ludzi przymuszano do masowego wstępowania do kołchozów, zabierając im bydło, środki transportu, dobytek z gospodarstwa. Sąsiadów, którzy żyli obok po prostu wygnano z domu. Uznano ich za kułaków i pozbawiono mienia, pozostawiając ich bez jakichkolwiek środków do życia.
Kułacy
Za kułaków uznawano gospodarzy, którzy wykorzystywali pracę najemną, mieli młyn, kaszarnię i inne narzędzia rolnicze wynajmowali maszyny rolnicze a także zajmowali się handlem. Oprócz tego, za kułaka mógł zostać uznany mieszkaniec wsi, który odmówił wstąpienia do kołchozu i na którego nakładano indywidualny podatek.Wówczas kułakom, ich pracownikom najemnym oraz innym ,,podejrzanym’’ zabierano praktycznie wszystko. Ich dobytek oddawano do kołchozów lub wystawiano na sprzedaż. Jeśli niemożliwym było zabranie czegoś – było to niszczone:
— Ludzie c howali wszystko, co się dało. Ubrania, produkty, wszelkie łachmany. Bo wszystko odbierali. Jeśli któryś nie zgodził się pójść do kołchozu, od razu nazywali go kułakiem albo jego najemnikiem. Niszczyli wszystko, rujnowali spichlerze (budowle służące do przechowywania snopów siana, plewy itp., a także produktów młócki i odwiewów. – przyp. red.) Zabierali nawet jakieś szmaty i sprzedawali później wszystkie te rzeczy w radzie wiejskiej. Panował ogromny chaos.
Według wspomnień Fedora Zadierejewa, rok 1932 na Siewierszczyźnie wcale nie był okresem nieurodzaju. I chociaż państwu udawały się planowane zbiory zboża, w krótkim czasie w Kobylance pojawiły się specjalne oddziały złożone z wojskowych oraz lokalnych aktywistów, które organizowały ,,naloty’’ na wieś. Do tych oddziałów należeli często lokalni członkowie komsomołu, którzy siłą zabierali bydło, chleb oraz inną żywność:
— Były plany produkcyjne, zapotrzebowanie na zboże. Tak nam to tłumaczyli. Rzekomo wszystko oddawali Niemcom. Były nawet wypadki, że ludzie chowali plony w wodzie, pod lodem. Ale nawet tam znajdowali. Szturchali słomiane dachy specjalnymi kijami. Żelaznymi prętami grzebali w ziemi w poszukiwaniu schowka. Kiedy udawało im się znaleźć coś jadalnego, zabierali to natychmiast.
Co jedzono podczas Wielkiego głodu
W rodzinie Zadierejewych, oprócz najstarszego Fedora było jeszcze troje dzieci: Semen, Pawło i najmłodsza Szura. W poszukiwaniu jedzenia rodzice zdecydowali udać się do sąsiedniej Białorusi, ponieważ tam można było jeszcze zdobyć jakieś produkty. Rodzina miała szczęście, ponieważ w obwodzie Homelskim mieszkała ich krewna, która wyszła za mąż za Białorusina i przeprowadziła się do niego. Rodzice wyruszyli tam na piechotę a Fedora zostawili, by opiekował się młodszym rodzeństwem. Prawie co dzień chłopiec musiał szukać czegoś do jedzenia.
— Wstawałem wcześnie i szedłem łowić ryby. Płynąłem łodzią na środek rzeki i czasem mogłem złowić kilkanaście okoni. Rwałem pokrzywę, komosę, babkę. Po powrocie do domu wrzucałem to wszystko do garnka. Czasem wdodawałem tam jeszcze słomę, którą wyrywałem z dachów. Gotowałem taki oto „barszcz” i karmiłem dzieci. A one jadły z przyjemnośią.
W szkole, do której uczęszczał chłopiec, uczniom proponowano „gorące śniadania” — wiadro gotowanej wody, do której dodawano kilogram mąki, który potem rozlewano dzieciom do kubkó w. Najczęściej jednak ludzie mu sieli jeść obierki z ziemniaków, pokrzywę, liście lipy, babki i komosy — wszystko, co udawało się znaleźć na polach. Czasami trzeba było wykopywać z ziemi jakieś korzenie. Miejsca, gdzie wcześniej rosły ziemniaki, były przekopywane po kilka razy. Fedir przymina sobie, jak po polach jeździł patrolujący z batogiem, który bił tych, którzy kręcili się tam w poszukawaniu jedzenia.
Tego, co udało się znaleźć na długo nie wystarczało. Pewnego razu, pod nieobecność sąsiadów chłopiec wszedł do ich domu w poszukiwaniu chleba, z którym potem ukrył się niedaleko rzeczki.
— Szybko zjadłem i zasnąłem. Po przebudzeniu bałem się wracać do wioski. Bo jeśliby mnie ktoś zobaczył, zabrałby mi chleb. Chodziłem nad rzeczkę — ugryzę chleba i łyknę wody z rzeki jak pies. I tak do wioski nie wróciłem, aż nie zjadłem wszystkiego.
Z powodu braku jedzenia ludzie w wiosce zaczęli umierać. Sąsiedzi Zadierejewych, Neczajowie, zjadłszy na pusty żołądek zbyt dużo kaszy żytniej, umarli całą rodziną. Błąkając się wzdłuż brzegów rzeczki w poszukiwaniu czegoś jadalnego, Fedir niejednokrotnie spotykał ludzi z sąsiednich wiosek (Czornyszie, Suchodoły), którzy przychodzili zerwać kilka łodyg szczawiu, lecz często umierali na miejscu, nie mając sił powrócić do domu. Zwłoki zmarłych zostawały na brzegu przez całą zimę, i dopiero wiosną, gdy tajał lód, wrzucano je do wody.
Fedir nie miał nic do jedzenia, a jednak zawsze myślał o tym, jak nakarmić innych. Jednym, z najbardziej poruszających wspomnień z tamtego okresu jest to, jak pewnego razu nie zdążył pomóc:
— Wracałem z połowem znad rzeki. Szedłem ścieżką wzdłuż brzegu. Obok starej wierzby zobaczyłem dziadka. Było ciepło, a on – w futrze i czapce-uszance. Podszedłem do niego i mówię:”Dziadku!”. A on językiem tylko „wu-wu-wu-wu” i ciągle powtarza: „Chcę jeść, chcę jeść”. Myślę sobie, podzielę się z nim. Pobiegłem do domu, wlałem do dużej miski barszcz i idę z powrotem. Wracam do wierzby: „Dziadku, dziadku, przyniosłem ci barszcz”. A on już nie żył. Zmarł niedawno. I ja przez całe życie myślę: jak to ja wtedy nie zdążyłem dziadka nakarmić.
Nie ma sił na pogrzeb
Kiedy ludzie zaczęli umierać, żyjący nie mieli ani siły, ani możliwości, aby pochować zmarłych:
— Przyszła nasza sąsiadka, mówi do ojca: „Andrieju Fiodorowiczu, mój ojciec zmarł”. Trzeba było go pochować. A była już zima, mróz. Tato wstał od stołu i powiedział: „Anno, nie miałem w ustach ani kęsa od trzech lub czterech dni, nie mam siły”. Rozpłakała się i wyszła.
Sąsiedzi mieli piwnicę w obejściu, znoszono zwłoki. Gdy w środku było ich około trzydziestu, a trupi zapach zaczął się rozprzestrzeniać, piwnica została po prostu zasypana. Zmarłych grzebano także na miejscowym cmentarzu. Nie można było wykopać głębokich dołów w zamarzniętej ziemi, więc wiosną spod ziemi zaczęły pojawiać się szczątki:
— Zbierałem wiśnie na cmentarzu. Dopiero lekko się zaczerwieniły. A zapach wokół jakiś taki nieprzyjemny. Wkładałem wiśnie za pazuchę i nagle patrzę – jakieś szmaty leżą i czy to ręka czy noga – białe kości. U ciekłem stamtąd co sił w nogach. Prawdopodobnie nikt nie miał siły, by urządzić pochówek. Przysypali zimą trochę ziemi, na wierzchu śnieg – i to wszystko.
Z rodziny Zadareewych nikt wtedy nie umarł. Pomogło to, że rodzice chodzili do krewnych na Białoruś, skąd przywozili do domu obierki ziemniaczane (we wsi nazywano je śmierdziuchami) i inne resztki nadające się do jedzenia. Przydawała się też pomoc babci Lukerii, matki ojca Fedora, która mieszkała osobno i co jakiś czas pomagała rodzinie w w zdobyciu jedzenia:
— Babcia czasami przynosiła nam ziemniaki. Kiedy synowa szła po wodę, babcia zakopywała ziemniaki w błocie, chowała je pod bluzką lub wrzucała do butów (bo bała się synowej), a potem mówi: “Pójdę, Andrija odwiedzę”. I tak przychodziła do nas przez całą zimę.
Lukeria mieszkała z synową i niepełnoletnim wnukiem- bratem ciotecznym Fedora. Ich rodzinie udało się zatrzymać krowę. Po części dlatego, że wnuk Lukerii wstąpił do komsomołu i brał udział w antyreligijnej propagandzie we wsi:
— Jakoś udało im się go zagitować. Jeszcze nas upokarzali: mawiali, wasz poszedł. Specjalnie agitowano przeciwko religii młodych chłopców. Rozpoczęła się praca w kołchozie, i na samym początku Wielkanocy wyjechali orać pole. Celowo tak zaplanowano. W święty dzień zmuszono ludzi do pracy.
W Związku Radzieckim temat Wielkiego Głodu był oficjalnie zakazany.Nikt o tym nie mówił. Ale wszyscy pamiętali:
— Nikt nawet nie wspominał (publicznie.-red.). Wszystko jakby zniknęło. Rozmawiano o tym jedynie na osobności. Mówili, że to Stalin jest winien. Niby, że rozzłościł się na Ukraińców. I to wszystko. Więcej już nic nie było. Stalin winien i tyle. I więcej nikogo nie oskarżano. Wszystko przeminęło.
Fedir Zadjerjew (z lewej) ze swoim przyjacielem Iwanem Nowikiem (z prawej) podczas «pięciominutówki» w fabryce makaronu w Czernichowie.
Uciec, by przeżyć
Po Wielkim Głodzie 1932-1933 rr. w Kobylańce nie było ani pracy, ani odpowiednich warunków do życia, więc piętnastoletni już Fedir udał się na zarobek do Czernihowa. Poznał tam Iwana Pawłowa. Przyjaciele całymi dniami błąkali się po mieście w poszukiwaniu pracy czy jedzenia. W nocy spali obok rzeczki na przystani.
Żeby przeżyć, czasami musieli kraść coś drobnego na rynku. Wreszcie chłopców złapała milicja. Zostali wysłani do pracy na fabryce makaronu:
— Wtedy mnie ubrali. Dali mi biały chałat i białą czapkę. Gdzieś znaleźli podkoszulkę i koszulę. Za prowadzili pod prysznic. A potem do działu suszenia. Patrzyłem na to wszystko i nie mogłem uwierzyć. Jakbym trafił na inną planetę.
Iwana wysłali do cechu, w którym produkowano skrzynki, a Fedora do działu suszenia. B yło tam ciepło i był makaron:
— Szef, myślę, będzie ganić, jednak wziąłem garść makaronu i dawaj jeść – trzeszczy makaron w zębach, a on spojrzał I mówi: „ Coty, chłopcze, głodny jesteś?” A ja nie mogłem się przyznać, że jestem głodny. „ Nie, proszę pana, tak po prostu zbytkuję”.
Mężczyzna wspomina, że dorabiał też w łaźni. Mył plecy kierownictwu. Wtedy po raz pierwszy otrzymał pieniądze zarobione własną pracą. Co więcej, po raz pierwszy trzymał banknoty w rękach.
— Szef wypisał mi zaliczkę w pieniądzach. Wcześniej nigdy nie trzymałem ich w rękach. Poszedłem wtedy do stołówki. Nigdy nie zapomnę tego momentu. Zamówiłem dwa talerze. Talerz zupy i makaronu, ziemniaki z ce bulą, i to wszystko polane margaryną. Duży taki talerz. Najadłem się, i myślę, że żyję jak generał. Niby w innym świecie. Jeszcze trochę posiedziałem i zamówiłem kolejny talerz. Zapamiętałem to na zawsze. I tak moje życie potoczyło się dalej.
Kupił nowy płaszcz, koszulę, kaszkiet i kozaki. Pamięta, że kiedy przyjechał do domu, cała wioska zbiegła się, żeby na niego popatrzeć. Kilka lat później Fedir dostał pracę w Czernihowskiej Fabryce Instrumentów Muzycznych. Przydzielono mu mieszkanie w akademiku i od tego czasu miał stabilne dochody i mógł przebywać w mieście.
— Ja o sobiście opuściłem wioskę. Miałem wtedy jakieś czternaście czy piętnaście lat. Uciekłem od tego wszystkiego, bo we wsi trwał głód, brakowało jedzenia, a tym chlebem który był, nikt się nie najadał. Odszedłem, odnalazłem własną drogę. Uważam, że miałem szczęście.
Tłumaczenie opracowali studenci II roku ukrainistyki (rocznik 2019/20): Jakub Kołodziejczak, Paulina Mitał, Karolina Sikorska, Matylda Maszkiewicz, Szymon Gąsiorowski, Antek Zalewski, Milena Woźny, Mateusz Wszołek, Rozalia Rzepka, Tomasz Żak, Mateusz Grzegorczyk, Natallia Skamaroshka, Diana Marsykh, Lidia Głowacka, Justyna Bart.
wspierany przez
Materiał zrealizowano w ramach projektu "Hołodomor: mozaika historii" wspólnie z Muzeum Narodowym Hołodomoru-Ludobójstwa przy wsparciu Ukraińskiej Fundacji Kultury.