Share this...
Facebook
Twitter

W Besarabii są trzy wioski o nazwie Prymorskie. Wszystkie trzy są kurortami. Prymorskie (dawna nazwa – Szahany), o którym mowa w tym materiale, znajduje się w rejonie tatarbunarskim. Wieś została założona przez kozaków Siczy Zadunajskiej w miejscu byłej tatarskiej miejscowości Bijuk-Szahin. Tutaj, na wybrzeżu limanów Małyj Sasyk oraz Dżantszej, znajduje się balneologiczny kurort z wykorzystaniem peloidów Rosiejka. Te akweny wchodzą w skład Parku Narodowego „Tuzłowskie Limany”, który został utworzony w 2010 roku. Piętnaście lat wcześniej, gdy wznowiono członkostwo Ukrainy w Konwencji Ramsarskiej, Ukraina wpisała system limanów „Szahany – Alibej – Burnas” na listę wodno-bagiennych obszarów o znaczeniu międzynarodowym. Są chronione jako miejsca gniazdowania wielu gatunków ptaków wodnych.

Przez „Tuzłowskie Limany” biegnie jeden z największych migracyjnych korytarzy, którym ptaki lecą do Europy, Azji oraz Afryki. Na terenie parku żyje 254 gatunków ptaków, z których jedna czwarta jest wpisana do ukraińskiej Czerwonej Księgi gatunków zagrożonych oraz innych list związanych z ochroną przyrody.

Limany są oddzielone od morza piaszczystą mierzeją o długości 50 km i szerokości 100-300 m. To na niej, naprzeciwko limanu Szahany, znajduje się latarnia morska o tej samej nazwie. Razem z latarnią na Ostrowie Zmijinyj (Wyspa Węży) ostrzega przed niebezpiecznym terenem rumuńskiej Skały Zmijinej (Skały Węży), gwarantuje bezpieczeństwo poruszania się na podejściu do morskiego portu handlowego w Ust-Dunajsku.

Od 1944 roku latarnia morska „Szahany” działała jako punkt nawigacyjny. W latach 60-tych przebudowano ją, a od lat 80-tych, ta 16-metrowa już konstrukcja działa w trybie automatycznym.

historia
W XX wieku, dzięki wynalazcy zaworu słonecznego – Gustafowi Dalénowi, konstrukcja latarń morskich uległa znacznemu zautomatyzowaniu. Wraz z udoskonaleniem nawigacji oraz w związku z wykorzystaniem technologii GPS zmniejszyła się ilość niezautomatyzowanych latarni morskich.

Wiktor

Wiktor Sakara pracuje jako nadzorca latarni morskiej już od 16 lat. Mieszka w Prymorskim. Z wykształcenia jest pracownikiem łączności. W wojsku był dowódcą wozu dowodzenia. Służbę pełnił w Azerbejdżanie, zastał konflikt w Górskim Karabachu. Po demobilizacji powrócił do Prymorskiego, gdzie przez pewien czas pracował jako dyrektor lokalnego Domu Kultury.

O pracy latarnika nie marzył, lecz gdy rozpoczęto poszukiwania kandydata na to stanowisko – od razu się zgłosił.

— Jestem tutaj zarówno technikiem jak i mechanikiem. Wszystko obsługuję samodzielnie. Wykonuję całą pracę i będę wykonywał, bo mi się to podoba i przyzwyczaiłem się już do tego.

Planowano przebudować latarnię latem: basztę zrobić w całości z metalu, wymienić ogrodzenie, umieścić w środku tarczę dziennego widzenia.

— Gdy jest duża fala, poziom wody się tak podnosi, że wszystko zalewa woda. Wyobraźcie sobie: patrzę przez okno, zbliża się fala i tutaj się całkowicie rozbija. Zima, chłód, i strasznie jest tak na to wszystko patrzeć.

Nie ma bezpośredniego, lądowego połączenia latarni ze wsią. Piaszczysta mierzeja oddzielona jest przez wodę. Dlatego codziennie, bez względu na pogodę, Wiktor zakłada rybackie spodnie i najpierw samochodem jedzie do końca lądu, a następnie przechodzi w bród kanał wpadający do limanu. Zimą bywało, że buty zamarzały, wtedy już ich nie zdejmowano lecz rozcinano.

Często Wiktor zostaje w latarni na całą dobę. Dla niego jest to drugi dom. W środku znajdują się 4 łóżka: jedno dla nadzorcy, a reszta na wypadek przyjazdu ekipy remontowej. Jest i piecyk zwany „burżujką”. Najczęściej tak się zdarza wiosną i zimą, kiedy przez złą pogodę nadzorca latarni nie może co wieczór wracać do domu:

— Muszę przyjechać, muszę sprawdzić, bo latarnia ma być codziennie uruchamiana, aby pełniła swoje funkcje w tym regionie. Biorę jedzenie z domu, przyjeżdżam tutaj i nocuję, bo nierealne jest jeżdżenie w te i we w te. Nawet jeżeli dojadę, to zawsze może zacząć padać śnieg lub deszcz. Podobnie jest latem. Nocują ze mną dwa owczarki kaukaskie. Kładą się w przejściu i wtedy czuję się o wiele spokojniejszy. Gdy tylko usłyszą jakiś szmer, to od razu podnoszą głowy, na wszystko reagują.

Wiktor zazwyczaj wstaje o 4 lub o 5 rano i od razu zaczyna pracę. Na latarni robi wszystko – sprząta, ochrania i obsługuje sprzęt:

— Pewnego razu zamykałem bramę i usłyszałem jak szakale zaśpiewały mi pieśń, fajną, na 15 głosów. Od razu domknąłem bramę i zadzwoniłem do rodziny. Pytają: „Gdzie ty jesteś?” Odpowiadam: „W ZOO, posłuchajcie”. Zarówno szakale jak i dziki bardzo dobrze się tu czują. Na lądzie mają swoje legowiska, gdzie karmią małe. Słyszę jak z rana hałasują szczenięta, gdy im rodzice przynoszą jedzenie.

Na decyzję Wiktora o podjęciu pracy na latarni morskiej rodzina zareagowała spokojnie i z powagą. Żona z córką i synem od czasu do czasu przyjeżdżają mu pomagać.

— Żona mi powiedziała: „Poszedłeś do tej pracy, to twój wybór”. I nie zadawała żadnych pytań. Oni przyjeżdżają do mnie, nie patrząc na to, że to 9-12 kilometrów w tę i z powrotem, po błocie, w deszcz czy śnieg. Na to wszystko zareagowali spokojnie, bo rozumieją, że jesteśmy rodziną i to nasza praca.

Dawniej w tej latarni pracował dziadek Wiktora. Tamte czasy mężczyzna pamięta jedynie ze zdjęć i opowieści.

— Tutaj były siatki rybackie, byli rybacy. Wypływali w morze łowić ryby na mahunach*. Mam zdjęcie, na którym dziadek trzyma około 4-kilogramową siewrugę. Ledwo ją trzymał. Gdy zostałem latarnikiem, sam byłem zaskoczony, że stałem się następcą dziadka.

mahun
*tak w miejscowym dialekcie nazywana jest duża łódź do połowu ryb na morzu

Czy dzieci Wiktora będą chciałyby pójść w ślady ojca? Uważa, że jeszcze jest za wcześnie aby o tym mówić:

— Mój syn studiuje na Południowo-Ukraińskim Narodowym Uniwersytecie Pedagogicznym im. K. Uszyńskiego. Będzie siatkarzem. Czy chce pracować w latarni morskiej? Nie wiem, nie pytałem go jeszcze o to. Daszka, moja malutka córeczka, poszła dopiero do czwartej klasy. Jej jeszcze też o to nie pytałem. Najważniejsze jest to, żeby im się podobało tam gdzie będą, tam gdzie się uczą. A potem już zobaczymy.

Wiktor powiesił na latarni flagę Ukrainy. I nawet tu, gdzie nigdy nie ma dużo ludzi, przykuła ona uwagę:

— Kiedyś przyjechał tutaj „Prawy sektor”. Pięcioro krzepkich chłopaków. Pytają: „Pan nie wie kto jest tutaj latarnikiem?” Okazało się, że ujrzeli flagę i odnaleźli mnie aby uścisnąć mi dłoń. Powiedziałem im, że jestem Ukraińcem i zawsze nim pozostanę, i moje dzieci także będą Ukraińcami. Zawsze powtarzam wszystkim w naszej wiosce: „Jeżeli wam się coś nie podoba, to: 300 hrywien i na dworzec. Magadan to duże miasto. Jedźcie sobie tam i nie mąćcie wody. Mogę nawet dopłacić, kupić bilet, i jedźcie sobie tam”. U nas jest dużo takich osób.

Koniec geografii

Latem turyści przyjeżdżają na Rosiejkę oraz zatrzymują się na mierzei. Rozstawiają swoje namioty i tygodniami mieszkają tam z rodzinami. Często fotografują latarnię, ale wejść na nią nie mają możliwości, gdyż jest to obiekt strategiczny. Zdaniem Wiktora, dla turystów są to wspaniałe miejsca, ale mało kto o nich wie:

— Miejsca te są bardzo ładne, a gdyby jeszcze dodać im drugiego oddechu… Proszę bardzo, słodkowodny liman wpada do Sołonego, Sołony wpada dalej do Odessy. To mierzeja Morza Czarnego, tamto – Katranka, Łebediwka, Wyłkowe.

Nie tyle ze względu na położenie, ale bardziej z powodu infrastruktury, mieszkańcy Prymorskiego żyją na skraju geografii. Kiedyś z wioski jeździły autobusy do miejscowości Tatarbunary, Rybalske, Wysznewe. Funkcjonowały międzyrejonowe węzły drogowe. Teraz pozostał tylko jeden autobus Odessa-Prymorske, który kursuje dwa razy dziennie.

Wiktor opowiada, że w Prymorskim trwa zawzięta walka z „odeską złotą młodzieżą”, która przyjeżdża, żeby polować na ptaki. W tym roku chętnych na polowanie było mniej, a ptaków przybyło:

— Niedawno przyjeżdżali ludzie z Danii. Wydaje mi się, że wiedzieli, że tutaj jest park narodowy, dlatego pytali mnie gdzie można poobserwować ptaki. Kobieta, która tam była napisała książkę o ptakach. Nie dopytywałem się, bo ani ona mnie ani ja ją zbytnio nie rozumiałem. Spotkałem ją jeszcze kilka dni później, mówiła, że jest tu o wiele więcej ptaków niż w Wyłkowem. Ja już dawno tam nie byłem, więc nie wiem.

Przyroda jest największą magią tego regionu. Życie w otoczeniu takiego piękna bardzo inspiruje.

— Najbardziej podoba mi się pracować przy czystej, nienaruszonej przyrodzie. Przyjeżdżasz tutaj, a tam siedzi ptaszek, tam gąska usiadła, tam płynie pelikan, tutaj bażant śpiewa na drzewie. Kogut swobodnie porusza się po tym terenie. Widzieliście kiedyś film „Mr. Robinson”? Przyjeżdżam tutaj i uwierzcie mi, czuję się dokładnie w takim otoczeniu. Wszystko jest tutaj naturalne, wszystko. Nikt niczego nie rusza, tym bardziej, że niedawno polowanie zostało tu zakazane. Jest teraz tak cicho: są ptaszki, zbiorniki wodne, picia im wystarcza. Kiedy budzisz się rano, możesz usłyszeć różnorodny ptasi śpiew…

Jak filmowaliśmy

Oglądajcie wideoblog o tym jak jechaliśmy do Besarabii. Jechaliśmy, aby zobaczyć największą kolonię różowych pelikanów, odwiedzić latarnię i odkryć wiele ciekawych zakątków naszego kraju.

Nad materiałem pracowali

Autor projektu:

Bohdan Łohwynenko

Autorka:

Natalia Ponediłok

Redaktorka:

Jewhenia Sapożnykowa

Fotografka:

Polina Zabiżko

Operatorka,

Reżyserka montażu:

Maria Terebus

Operator:

Pawło Paszko

Reżyser,

Reżyser montażu:

Mykoła Nosok

Redaktor zdjęć:

Ołeksandr Chomenko

Transkryptorka:

Anastasia Błażko

Tłumaczka:

Hannusia Tymiec

Śledź ekspedycję