Share this...
Facebook
Twitter

ziś wiele kobiet broni Ukrainy. Niektóre bronią frontu: od początku inwazji w szeregi Sił Zbrojnych Ukrainy wstąpiło około 6 tysięcy kobiet, dzięki czemu w lipcu ich liczba przekroczyła 38 tysięcy. Inne zapewniają silny tył i są niezawodnym wsparciem dla swoich braci i sióstr, którzy znajdują się w gorących punktach. Tkają siatki maskujące, tworzą schronienia dla przesiedleńców, gotują gorące obiady, organizują dostawy pomocy humanitarnej, przywożą karetki pogotowia z za granicy, zbierają fundusze dla wojska i opiekują się dziećmi. Każda podejmuje wysiłki w walce z wrogiem. I robi to najlepiej, jak potrafi.

Anna Riasna, Iryna Iwannikowa, Julia Simaczowa i Lina Hrozyk to aktywistki urodzone na wschodzie Ukrainy, które zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów z związku z rozpoczęciem rosyjskiej ofensywy zarówno w 2014, jak i 2022 roku. Część ich życia pozostała w miastach, które obecnie znajdują się pod tymczasową okupacją. Mimo to nadal bronią praw ukraińskich kobiet, rozwijają swoje inicjatywy społeczne i marzą o powrocie do wyzwolonej Doniecczyzny i Słobożańszczyzny.

Anna Riasna, Łysyczańsk

Anna jest działaczką społeczną, dyrektorką Miejskiego Pałacu Kultury w Łysyczańsku, menedżerką kultury, członkinią organizacji pozarządowej „Światło Kultury”, a także matką 9-letniego Jarosława i żoną wojskowego. Po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę Anna i jej rodzina zostali zmuszeni do opuszczenia rodzinnego Łysyczańska i udania się do Dniepru. Kobieta nadal jednak pracowała jako działaczka społeczna. Początkowo skoncentrowała swoje wysiłki na pomocy przesiedleńcom ze swojego regionu, który od początku lipca jest w pełni okupowany. Na bazie Ługańskiego Obwodowego Centrum Wspierania Inicjatyw Młodzieżowych, które wraz ze swoimi pracownikami przeniosło się z Siewierodoniecka do Dniepru, kobieta zgromadziła podobnie myślących ludzi i uruchomiła system udzielania pomocy humanitarnej dla rodzin, które zostały zmuszone do opuszczenia swoich domów.

— Wolontariusze naszego ośrodka w również w większości wyjechali z obwodu ługańskiego. Dlatego na początku głównie pomagaliśmy naszemu obwodowi, wysyłając tam pomoc humanitarną. Czujemy taką samą tęsknotę za naszymi domami, dlatego się łączymy. Przetwarzamy większość próśb od przesiedleńców z Siewierodoniecka i Łysyczańska, ale pomagamy również mieszkańcom obwodu donieckiego, jeśli się z nami kontaktują.

Z czasem zespół Anny stworzył call center i zorganizował bazę danych osób potrzebujących pomocy. Potem zaczęto ich zapraszać po najpotrzebniejsze rzeczy na zasadzie kto pierwszy ten lepszy. Ponadto Anna zawsze marzyła o otwarciu przestrzeni do relaksu, komunikacji i twórczej interakcji.

— Chciałam stworzyć miejsce, do którego mogliby przyjeżdżać młodzi ludzie ze wsi i uczestniczyć w szkoleniach, nie płacąc za drogie hotele. Wyobraziłam sobie to jako przestrzeń młodzieżową, w której każdy może się poznać i porozmawiać. Chcieliśmy ją stworzyć w 2022 roku i już znaleźliśmy partnerów i miejsce, w którym wszystko miało się narodzić, ale tak się nie stało.

Zamiast tego Anna stworzyła schronienie dla uchodźców, gdzie jedni zatrzymywali się na odpoczynek przed dalszą podróżą, a inni zapuszczali korzenie i znaleźli nowy dom. Wiele rodzin mieszka tu od tygodni. Wszyscy mieszkańcy schroniska mają zapewnioną pomoc medyczną, psychologiczną i prawną w zależności od potrzeb.

— Historia naszego schroniska to zbiorowa historia bardzo różnych ludzi. Są tacy, którzy przychodzą do nas po ostrzałach. Jest historia dzieci, których rodzice zginęli. Przybyli z sąsiadką, która chce dalej prowadzić ich przez życie i zostać ich opiekunką. Są historie o tym, jak stopniowo wprowadza się cała rodzina, pokolenie po pokoleniu, wnuki znajdują się obok swoich babć.

Anna nie zamierza na tym poprzestać. Mówi, że przede wszystkim trzeba pracować dla młodych ludzi, bo to oni są przyszłością. Dlatego wraz z zespołem pracuje nad projektami mającymi na celu wsparcie młodych aktywistów, którzy chcą dokonywać zmian. Najbliższe plany to otwarcie sieci mobilnych biur rad młodzieżowych w Iwano-Frankowsku, Czerniowcach i Dnieprze.

Jej główną motywacją był i pozostaje jej syn. Wojna trwa prawie całe życie 9-letniego Jarosława. Według słów Anny, chłopiec jest dumny z tego, że jest Ukraińcem.

— Mój syn wie, czym jest wojna, rozumie, kto nas zaatakował. Chodzi też do centrum wolontariatu, rozładowuje jakieś pudełka i tym samym angażuje się w zwycięstwo. Z dumą mówi, że jest wolontariuszem pomagającym wojsku. Jarik i ja jesteśmy jednością. Prawdopodobnie rozumie mnie lepiej niż mój mąż. Nie mogę powiedzieć, że jestem dobrą matką. Jarosław powiedziałby to lepiej, ale w tym życiu robię wszystko dla niego.

Iryna Iwannikowa, Chrustalnyj

Pragnienie obrony własnych granic i walki o prawo do nazywania się Ukrainką przyszło do Iryny wraz z wojną rosyjsko-ukraińską w 2014 roku. Wtedy była uczennicą, którą pewnego dnia obudziła eksplozja, a później zobaczyła rosyjską flagę przy wejściu do lokalnej administracji.

— Byłam wtedy zbuntowaną nastolatką. O wszystkim, czego nie mogłam zaakceptować i z czym się nie zgadzałam, mówiłam wprost. Kiedyś na lekcji rosyjskiego zaśpiewałam hymn Ukrainy. Później utworzyliśmy ruch oporu – rodzaj kącika w sieciach społecznościowych, w którym gromadzili się ludzie wspierający Ukrainę. Wszyscy ze sobą rozmawialiśmy, a czasem też się spotykaliśmy. Ale to było bardzo niebezpieczne, bo wielu ludzi zostało złapanych, zabranych do piwnic i wielu stamtąd już nie wróciło.

Później dziewczyna opuściła okupowany Chrustalnyj (do 2016 r. miasto nosiło nazwę Krasnyj Łucz) i przeniosła się na Naddnieprze, na studia. Tam zaczęła angażować się w działalność społeczną. Poznając innych, podobnie myślących ludzi w Stowarzyszeniu Rad Młodzieżowych Iryna brała udział w różnych konferencjach poświęconych przywództwu, demokracji, rozwojowi i wspieraniu inicjatyw młodzieżowych. Następnie wraz z kolegami założyła organizację pozarządową „Młodzi Liderzy Budowania Pokoju” i kierowała sztabem koordynacyjnym „Ukraińskiego Stowarzyszenia Rad Młodzieżowych”.

Już wtedy, jako wewnętrzna przesiedleńczyni, Iryna doświadczyła wszystkich uprzedzeń i pogardy z powodu mówienia w języku rosyjskim i regionu, w którym się urodziła.

— Przyjechałam do małego miasteczka pod Kijowem, gdzie w tym czasie było jeszcze niewielu przesiedleńców. A postrzeganie mnie było takie, że jeśli jestem z Donbasu, jeśli mówię po rosyjsku, to koniec. Automatycznie jestem złą osobą. Były nawet dni, kiedy nie miałam pieniędzy, nikt mi nie pomagał i głodowałam. Chociaż prosiłam o pomoc, ludzie się odwracali. Podejrzewam, że jest w tym ślad zarówno rosyjskiej propagandy, jak i stereotypów: jeśli jeden przesiedleniec jest zły, to wszyscy inni też.

Dlatego wśród projektów, w które zaangażowała się dziewczyna, pojawiły się również próby walki z uprzedzeniami wobec przesiedleńców. W szczególności na jej własnym przykładzie. I żeby udowodnić, jak dziewczyna ze wschodu kraju może bronić praw innych.

Po 24 lutego 2022 r. organizacja pozarządowa „Młodzi Liderzy Budowania Pokoju” pomaga kobietom ewakuować się z niebezpiecznych miast i wyjechać za granicę.

— Jedna dziewczynka bardzo bała się syren. Pomogliśmy jej wyjechać. Potem zaczęły napływać nowe prośby. Utrzymujemy kontakt z tymi dziewczynami, wciąż się komunikujemy.

Dla Iryny liczy się każda ludzka historia. Przede wszystkim stara się pomóc kobietom wzmocnić ich potencjał, zapewnia pomoc prawną i psychologiczną. Dziewczyna jest przekonana, że ​​to wszystko można zrealizować w Ukrainie, bo to państwo wolnych i niezależnych ludzi.

— Ukraina to wolność, rozwój i możliwość bycia sobą. By móc ubierać się tak, jak się chce. Wiedzieć, że jeśli coś się opublikuje, nie zabiorą cię do piwnicy. Być sobą i wiedzieć, że nie dostanie się za to kulki w łeb. Dziś zobaczyłam bardzo dobre zdanie: „Nie można zabić swobody w myślach bronią.”. Tym właśnie jest dla mnie Ukraina.

Julia Simaczowa, Mariupol

Gdy w jej rodzinnym mieście wybuchła pełnoskalowa wojna, Julia natychmiast wyruszyła na pomoc tym, którzy jej najbardziej potrzebowali. W tym czasie prowadziła dwie restauracje, które zaraz po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji zostały przekształcone w kuchnię wolontariacką: zaczęto przygotowywać darmowe gorące obiady dla mieszkańców.

— Wystartowaliśmy 26 lutego. Na początku karmiliśmy od trzystu do czterystu osób. Od marca liczba ta wzrosła do dwóch tysięcy. Potem zniknął prąd, gaz i woda. Przeszliśmy na gotowanie na generatorach. W kuchni gotowali nie tylko pracownicy restauracji, dołączyli też moi przyjaciele.

Do 24 lutego, oprócz swojej głównej pracy w branży restauracyjnej, Julia aktywnie angażowała się w działalność charytatywną. Wspólnie z przyjaciółmi założyła fundację, która zbierała pomoc materialną i humanitarną. Najczęściej organizowali zbiórki na pomoc chorym dzieciom. W nowej rzeczywistości fundacja została przekształcona i zaczęła wspierać Siły Zbrojne Ukrainy oraz przesiedleńców.

Później dziewczyna wyjechała z okupowanego Mariupola do Szwecji, gdzie przebywała półtora miesiąca. W tym czasie utrzymywała stały kontakt ze swoim zespołem. Stworzyli chatbota na Telegramie, aby wspierać tych, którzy opuścili Mariupol i przeprowadzili się do innych miast lub za granicę. Zebrali wszystkie niezbędne linki w jednym miejscu: różne rodzaje pomocy dla uchodźców w Ukrainie i za granicą, porady dotyczące osiedlenia się w nowym miejscu i nie tylko. Ponadto udało im się stworzyć centralę humanitarną w pięciu miastach Ukrainy: Odesie, Kijowie, Mikołajowie, Charkowie i Dnieprze. Początkowo skupili się na pomocy ludności Mariupola, ale później zdali sobie sprawę, że jest ona równie potrzebna ludziom z innych regionów, zmuszonych do ucieczki przed rosyjską agresją.

— Mam kilku, że tak powiem, podopiecznych –- dzieci, którymi opiekujemy się w fundacji. Wśród nich jest jeden niewidomy chłopiec z porażeniem mózgowym. Tuż przed rozpoczęciem inwazji zbieraliśmy fundusze na jego rehabilitację. Potrzebował natychmiastowego leczenia. Pomogłam im wyjechać, wywieźliśmy ich przez tzw. DRL. Wtedy dzwoniłam i mówiłam tak jak jest: „Wstydzę się prosić cię o pomoc. Ale jeśli pozostała ci choć kropla człowieczeństwa, pomóż choremu dziecku”. Mieliśmy szczęście, zostali wypuszczeni, więc teraz chłopiec jest leczony w Niemczech.

Julia ma wiele takich historii. Mówi, że po prostu nie może trzymać się z dala od bólu innych. Jej przyjaciele często żartują: „To Julia!”. I wcale nie dziwi ich kolejna zbiórka na obłędną kwotę, którą dziewczyna zamyka w ciągu kilku dni, ani liczba promocji i inicjatyw, które wymyśla i realizuje. Kiedyś szła ulicą i spotkała starszego pana. Po krótkiej rozmowie okazało się, że ma raka. W ciągu kilku minut dziewczyna otworzyła już dla niego zbiórkę żywności i leków, natychmiast mobilizując swój zespół.

Po powrocie do Ukrainy Julia włączyła się w pracę sztabu humanitarnego offline. Jej zespół liczy wiele wolontariuszek, które pracują 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Przetwarzają wnioski, sortują towary humanitarne, pakują paczki z żywnością, przenoszą i dostarczają ogromne pudła. Według dziewczyny to właśnie takie działania i zaangażowanie w pracę wyróżnia Ukrainki. Zwłaszcza w obecnej sytuacji.

— Nasze kobiety i dziewczyny są dla mnie odkryciem! Wiele z nich nie miało podobnych doświadczeń przed wojną. Ale teraz uczą się i dają z siebie wszystko. Nasze kobiety, które tkają sieci, wolontariuszki, medyczne dziewczyny, które idą na front. To jest heroizm. To jest nasz kod kulturowy.

Lina Hrozyk, Starobielsk

Jej historia zaczęła się od czterokołowego roweru. Lina żartobliwie nazywa ten incydent z dzieciństwa początkiem swojej walki o prawa. Pewnego razu, po powrocie do domu, zauważyła, jak chłopak z sąsiedztwa wjeżdża jej pojazdem na swoje podwórko. Nie zastanawiając się długo, pobiegła za nim.

— Wtedy nie rzuciłam się do rodziców po pomoc. To nie moja matka czy ojciec poszli załatwić sprawę, ale ja sama. Zabrałam mój rower. Bardzo pokłóciłam się z tym chłopcem, ale obroniłam swoją własność. Tak to rozumiałam od najmłodszych lat: jeśli jest problem, to trzeba go rozwiązać.

Od tego czasu dziewczyna nie zatrzymała się. To również wpłynęło na jej wybór zawodu w przyszłości. Lina wybrała dla siebie Ługański Uniwersytet Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (przeniesiony do Siewierodoniecka w 2016 r.).

— W dziewiątej klasie rozpoczęliśmy grę wojskowo-patriotyczną „Dżura”, w której brałam udział. Gdzieś wtedy zrozumiałam, że chcę dostać na ten konkretny uniwersytet, nosić mundurek. Chcę chronić ludzi, bronić ich praw, być po stronie sprawiedliwości. Działać zgodnie z sumieniem.

Na uniwersytecie Lina natychmiast dołączyła do samorządu studenckiego kadetów, którego później była przewodniczącą. Tam, razem z innymi dziewczynami, rozwiązywała problemy związane ze kwestiami edukacji. Czasami dotyczyły one codziennych i na pierwszy rzut oka mało istotnych spraw (np. możliwości wzięcia prysznica po ćwiczeniach czy poprawienia i dostosowania mundurków), ale czuła wewnętrzny obowiązek pomagania innym dziewczynom.

W tym roku dziewczyna ukończyła studia, po których, podobnie jak inni kadeci, została natychmiast wysłana do pracy w swojej specjalności. Będąc w okupowanym Starobielsku, miała podstawowe zadanie – przeżyć. Dziewczyna prawie cały czas była w domu i rozumiała, że ​​w takich warunkach nie zbuduje swojej przyszłości. Dlatego Lina postanowiła opuścić swoje rodzinne miasto. Wybrała dla siebie Dniepr i pracowała w lokalnej policji, w szeregach Państwowej Policji Ukrainy. Później zostali przeniesieni w nowe miejsce, dlatego dziś dziewczyna pracuje już jako śledcza w Wysznewym pod Kijowem.

— Wrócę do domu pod jednym warunkiem: jeśli wszystko będzie Ukrainą. Niestety, teraz nie mogę i, szczerze mówiąc, nie chcę. Kiedy tam byłam, czułam się jak w klatce, mimo że mieszkałam blisko moich krewnych. Miałam jednak świadomość, że nie będzie tam dla mnie pracy. Będę miała po prostu związane ręce. Więc dokonałam wyboru. A teraz niczego nie żałuję.

Lina jest przekonana, że ​​siła współczesnych ukraińskich dziewcząt polega przede wszystkim na tym, że dorastają w duchu wolności.

— Mamy pełne prawo mówić i rozwiązywać nurtujące nas sprawy, na równi z mężczyznami. Zobaczcie, ile z naszych kobiet wstępuje w szeregi Sił Zbrojnych Ukrainy! Jak starają się bronić i chronić swoje dzieci i rodzinę przed tym, co się stało. Jestem dumna z naszych kobiet. Mamy na kim się wzorować.

Nad materiałem pracowali

Założyciel Ukrainera,

Redaktor:

Bohdan Łohwynenko

Autorka:

Ksenia Czykunowa

Redaktorka naczelna:

Natalia Ponediłok

Redaktor zdjęć,

Fotograf:

Jurij Stefaniak

Menadżerka treści:

Olha Szełenko

Tłumaczka:

Olena Pozdniakova

Redaktorka tłumaczenia:

Olga Janiszewska

Ukrainer wspierają

Zostań partnerem

Śledź ekspedycję