Mimo ogromnego potencjału wodnego, w Ukrainie jest tylko kilka miejsc, które można nazwać oazami drobnego przemysłu okrętowego. Jedno z nich znajduje się na Połtawszczyźnie, w mieście Horiszni Pławni. Swego czasu ludzie z całego Związku Sowieckiego jechali tutaj „budować komunizm”. Komsomolsk – sowiecka nazwa miasta – był jednym z wzorowych ośrodków regionu. W celu budowy kombinatu górniczo-hutniczego kiedyś zniszczono w tym miejscu kilka malowniczych wiosek, a rzeka Dniepr została Morzem Kachowskim, którym można było dopłynąć do Czerkas lub Kijowa. Na szczęście szuwary (pławni po ukraińsku), które dały nazwę dawnej osadzie, przetrwały i teraz obramiają miasto. Niedawno przewrócono historyczną nazwę – Horiszni Pławni, i byłoby dziwne, gdyby udało się znaleźć osób, żyjących tymi szuwarami.
Taką osobą jest Wasyl Leszczenko, do którego przyjechaliśmy w odwiedziny podczas ekspedycji. Założył jedyny w mieście klub jachtowy, który w szybkim tempie stał się wizytówką Horisznich Pławnich, a samodzielnie zrobiony jacht uznano za emblemat miasta. Na jachtach jego produkcji można nawet opłynąć świat dookoła, ale póki co kapitan nowej, dopiero zwodowanej łajby „Fregat-2” podróżuje z rodziną po Dnieprze. Niechętnie mówi o zmianie nazwy miasta. Ma odczucie, że to Pławni są jego żywiołem, nie Komsomolsk, ale większość mieszkańców, co kiedyś przeprowadzili się tutaj i ukształtowali rdzeń ludności, są przeciwnie nastawieni wobec nowej nazwy i trudno jest z nimi dyskutować.
Pasja jachtingu
– Zacząłem uprawiać sport jachtowy, bo bardzo chciałem być na wodzie. Wszystko zaczęło się w 1972 r. Pensja wtedy wynosiła 100 rubli, a dobra łódź kosztowała kilkaset. Dlatego za 10 rubli kupiłem w sklepie zwykłą drewnianą łódź i postawiłem na niej żagiel z prześcieradła. I razem z moją młodą rodziną (dziecko wtedy miało 5 lat) odbywaliśmy rejsy. Później postanowiłem zbudować na tej łodzi kajutę, żeby było gdzie przenocować, nie musieć zabierać ze sobą namiotu. Musiałem zrobić coś na kształt jachtu, ale wtedy jeszcze bez motoru, bo nie miałem na niego pieniędzy.
— Motor do łodzi „Moskwa-10”, używany, kupiłem w Krzemieńczuku. Stamtąd chłopaki za piątaka i flaszkę przywieźli mi go na motorówce. Wtedy benzyna kosztowała grosze, a motory były drogie, około 200 rubli. Zawsze szukałem wariantów, jak zrobić jak najtaniej i znalazłem silnik za 40 rubli.
pokaz slajdów
Od tego czasu Wasyl miał mały jacht żaglowy – 4,5 m z kajutą i motorem. Był uważany za najlepszego wodniaka w Horisznich Pławnich. Inni w przypadku awarii silnika musieli wiosłować. Lecz młody i pomysłowy Wasyl specjalnie wyłączał silnik i szedł pod żaglem, bo miał z tego ogromną przyjemność. Gdy trzeba było pilnie wracać do domu lub nie było wiatru, Wasyl odpalał silnik, mając przewagę nad zwykłymi łodziami. Mówi, że zazwyczaj nie wywoływał zazdrości, ale robiono mu różnego rodzaju psoty. Bywało, że obcinano liny, zabierano mu fały.
– W Krzemieńczuku w tamtych czasach też były własnoręcznie wykonane jachty. Tam chłopaki nawet zbudowali większą łajbę od mojej. Ale centrum własnoręcznej budowy jachtów znajdowało się w Kijowie. W 1978 r. razem z chłopakami z Krzemieńczuka braliśmy udział w regatach: 300 mil po Kaniowskim zbiorniku wodnym. Wtedy właśnie trafiłem do Kijowskiego Miejskiego Krążowniczego Klubu Jachtowego. To było coś! Tam było pełno wykonanych własnoręcznie jachtów. Pod każdym krzakiem, jak się mówi. Popatrzyłem i zrozumiałem, że też mogę budować. Jeżeli ludzie z Kijowa potrafią, to w czym jestem gorszy?
Bracia Biriukowycze
Kijowskim Miejskim Krążowniczym Klubem Jachtowym kierowali wtedy bracia Biriukowycze. W 1968 r. udało im się stworzyć pierwszą w Związku Sowieckim sportową organizację społeczną żeglarzy jachtowych Kijowa. Forma i metody działalności organizacji były nonsensem dla cynicznego totalitarnego systemu komunistycznego, którego ideologia nie tolerowała żadnych przejawów samodzielności. Jacht klub stał się prawdziwym „fenomenem inicjatywy społecznej, która nie została narzucona z góry, lecz pojawiła się oddolnie i przetrwała”.
Po lewej – łódź „Batkiwszczyna”. Po prawej – kapitan Dmytro Biriukowycz.
„Pobawiwszy się” szmelcem, chłopaki postanowili nabyć jacht, ale za czasów sowieckich było to trudne do zrealizowania. Jachty znajdowały się na stanie stacji wodnych. Do tego sowiecki system gospodarki nakazywał zniszczenie inwentarza sportowego po zakończeniu jego terminu ważności w celu nabycia nowego. Najczęściej jeszcze nadające się do wykorzystania jachty skreślano, cięto na pół i palono. Tylko mając akt skreślenia trener mógł zwrócić się do organizacji z prośbą o zakup nowego jachtu. Logika była nieobecna w tym schemacie postępowania. Głównym celem było niedopuszczenie do trafienia inwentarza w prywatne ręce, gdyż byłoby to sprzeczne z sowieckim prawem zakazującym własności prywatnej. Niech jacht lepiej spłonie, niż zostanie czyjąś własnością. Ale Biriukowycze mieli szczęście: trener stacji wodnej „Wodnyk” Ołeh Buzowski pomógł Kostiantynowi otrzymać żaglówkę „Zyb” na własność.
Na początku lat 60-tych takich „prywaciarzy” jak Biriukowycze w Kijowie było kilkunastu. Kotwiczyli na stacjach różnych Ochotniczych Towarzystw Sportowych, maskując jachty pod własność państwową. Kierownicy tych towarzystw otwarcie gardzili żeglarzami, mającymi własne jachty. Po szeregu zwycięstw tych zawodników negatywny stosunek wobec nich zwiększył się. Już nie mogli zostawiać swoje łodzie na stacjach.
Pierwszy ukraiński społeczny klub jachtowy
Dlatego Kostiantyn Biriukowycz postanowił założyć społeczny klub jachtowy, niezależny od struktur państwowych. Dzięki poparciu wspólników i uczciwych urzędników sowieckiego aparatu biurokratycznego, udało mu się zrealizować swoje marzenie. W wyniku żmudnej pracy i dyskusji w wąskim gronie entuzjastów narodził się „Statut Kijowskiego Miejskiego Krążowniczego Klubu Jachtowego” przy Radzie Towarzystw i Organizacji Sportowych Kijowa. Był to dopiero początek, miłośnicy wolności jeszcze musieli znaleźć terytorium, własnoręcznie je urządzić, zadbać o bezpieczeństwo i ochronę. Musieli liczyć na własne siły, gdyż klub nie dostawał pieniędzy z budżetu państwowego.
Zebranie w Kijowskim Krążowniczym Klubie Jachtowym, lata 60-te XX wieku
W międzyczasie pod adresem organizatorów coraz częściej wygłaszano niebezpieczne wówczas oskarżenia: „Jesteście niepodległą Ukrainą!”. Ironia polega na tym, że te oskarżenia nadchodziły z oddziału ideologicznego Komitetu Centralnego Partii Komunistycznej Republiki Ukraińskiej, który później da pierwszego prezydenta Ukrainy. Lecz w latach 70-tych oskarżenia o „niepodległość” mogły skończyć się utratą wolności.
Ekspedycja Dmytra Biriukowycza
Później Klub Jachtowy przysłużył się dla niepodległości Ukrainy. W latach 2000-2004 Dmytro Biriukowycz zrealizował na łodzi „Batkiwszczyna” ekspedycję morską pod hasłem „Niech świat pozna Ukrainę!”. Długość trasy wynosiła 1,2 długości ekwatora. Odwiedził cztery kontynenty w 14 krajach i 70 portach, pływał w wodach trzech oceanów, niezliczonej ilości mórz, pięciu jezior, sześciu rzek i ośmiu kanałów. W Turcji zapytano kapitana „Batkiwszczyny”, co to za dziwna bandera. Wtedy załoga zrobiła tablice z mapą i krótką informacją o Ukrainie: stolica, liczba ludności, waluta. Cumując za granicą, wystawiała ją na pokładzie.
Kiedy „Batkiwszczyna” dotarła do Stanów Zjednoczonych, wiadomość o ekspedycji pojawiła się na pierwszej stronie Los Angeles Times i The New York Times. Amerykanie dziwili się, jak na takiej łodzi można przepłynąć ocean. W ciągu czterech lat ekspedycji członkami załogi naprzemiennie było 50 osób, do tego kilkaset gości.
Po powrocie do domu Dmytro Biriukowycz zaczął budować kolejny jacht, ale w krótkim czasie zachorował. Wtedy sprawę dziadka postanowił kontynuować wnuk Wadym, który w wieku 14 lat był majtkiem na „Batkiwszczynie”. Teraz razem z kolegami buduje własną „Batkiwszczynę”. Po skończeniu ma to być jeden z największych żaglowców w Ukrainie.
Klub jachtowy w Horisznich Pławnich
Będąc pod wrażeniem sytuacji w Kijowie Wasyl Leszczenko postanowił stworzyć klub jachtowy w ówczesnym Komsomolsku. 7 października 1978 r. pięciu entuzjastów przeprowadziło zebranie organizacyjne, na którym opracowano projekt statutu i rozpoczęto proces rejestracji. Administracja Połtawskiego Kombinatu Górniczo-Hutniczego (ówczesny Dnieprowski KGH) poszła im na rękę. Przekazała salę przy technikum do prowadzenia kursów. W końcu grudnia tego samego roku na posiedzeniu komitetu związkowego Kombinatu postawiono sprawę utworzenia klubu jachtowego przy Kombinacie.
pokaz slajdów
Swego czasu jacht klub był bardzo bogaty. Były tu dziecięce klasy olimpijskie: „Kadeci”, „Optymiści”, „Finny”. Zajęcia prowadzono na zakupionych w Tallinnie dziecięcych łodziach sportowych. Wtedy zarówno dzieci jak i dorośli garneli się do sportów żaglowych. Nie było żadnych ograniczeń wiekowych:
– Przychodziły dzieciaki od lat 6, a także młodzież, robotnicy. Cały ten sport żaglowy to walka z żywiołem niezależnie od pogody i pory dnia: deszcz, burza.. wiatr albo jest, albo go nie ma, zimno czy upał. W takich warunkach kształtuje się wytrzymałość fizyczna, człowiek uczy się żyć w harmonii z przyrodą.
Własnoręczne budowanie jachtów
– Kiedy utworzono klub, nie kupowano dorosłych jachtów, nadal je budowano własnoręcznie. W Kijowie widzieliśmy dobre łodzie, po powrocie do domu postanowiliśmy, że będziemy budować nawet lepsze. Wtedy dla nas jakikolwiek siatkocementowy czy drewniany jacht był szczytem mistrzostwa, bo wcześniej niczego takiego nie widzieliśmy. Wówczas w telewizorze nie pokazywano takich rzeczy, Internetu jeszcze nie było. Teraz zdaję sobie sprawę, że te łodzie były względnie dobre. Dzisiaj to „kłody”. Moja łódź w porównaniu z tamtymi jest zagraniczna, wyższej klasy. Wtedy nawet takich nie było. Wszystkie łodzie w naszym klubie zostały zrobione własnoręcznie. Kupione były tylko trzy: „Estonia”. „Faworyt”, „Mirabella”.
– W tamtych latach, jak i teraz, był magazyn „Kutry i jachty”. Pierwsza edycja była w latach 60-tych. Co prawda, na początku nie wiedziałem o jego istnieniu. Przypadkowo zobaczyłem go w kiosku. Ten magazyn był jedynym źródłem nowych informacji w tamtych czasach. Później zacząłem szukać literatury. Głownie byli to zagraniczni pisarze-sportowcy: Brytyjczyk Francis Chichester, Polak Andrzej Urbańczyk. Ten ostatni opisywał wielu żeglarzy, którzy pływali na jachtach, było więc sporo zdjęć tych jachtów. Mam jego książkę „Samotne rejsy: Sto lat samotnego żeglarstwa”.
W 1982 r. na rosyjski przetłumaczono książkę Niemca Kurta Reinkego „Budowa jachtów”. Natychmiast została wykupiona w księgarniach:
– Skorzystałem z niej, kiedy budowałem własny jacht. Projekt zrobiłem sam, od Reinkego wziąłem dane. Na przykład, przecięcie wręga, grubość metalu, wiele innych danych po prostu skopiowałem od niego. Nie zamierzałem produkować jachtów przemysłowo. Wtedy potrzebowałbym patentu, zatwierdzonego projektu, etc. Budowałem dla siebie, dlatego było to całkiem realne. Wziąłem od niego te dane, żeby samemu nie obliczać obciążeń na wręg, grubości metali. Miał dwa projekty metalowego jachtu: 10 i 14-metrowego. Zrobiłem 12-metrowy. Co prawda, nieco zmodernizowałem projekt, był przecież z lat 60-tych. Wtedy robiono zupełnie inne łodzie.
Klasyczna łódź była wąska z przodu i z tyłu, w środku nie było takiego komfortu, jak teraz. Nie było nawet kajut, tylko koje. Oprócz tego zmieniły się tendencje w budowaniu jachtów. Kiedyś istniało przekonanie, że jachty mają być wąskie, lecz późniejsza praktyka dowiodła, że mogą być szerokie, komfortowe, ze wszystkimi wygodami. Na jachtach z tamtych czasów nie było toalety, umywalki, już nie wspomnę o oddzielnych kajutach, gdzie można by było mieć odrobinę prywatności, położyć się spać. Dlatego planując nowy „Fregat” Wasyl uwzględnił nowoczesne tendencje:
– Idea budowy komfortowego jachtu powstała z doświadczenia. Kiedyś płynęliśmy z Sewastopola przez trzy dni, nie dobijając do brzegu. Na pokładzie były trzy rodziny. Na jachcie nie było miejsca odosobnienia: ani kajuty, gdzie można byłoby przebrać się lub spać, żeby nie przeszkadzały rozmowy. Wtedy zrozumiałem, że do takich rejsów potrzebne są komfortowe jachty z oddzielnymi kajutami, gdzie można w spokoju poczytać książkę, pospać, posłuchać radia i wyjść dopiero na kolację albo na swoją wachtę. Zacząłem projektować ten jacht, w mniejszych rozmiarach jest trudniej to wszystko osiągnąć. Kajuta z łóżkiem poziomowym dla załogi. Czasem pływałem z samymi mężczyznami, ale nie lubię spać z kimś w jednym łóżku. A tak jest wygodniej, nikt ciebie pod bok nie popycha. Dla pary optymalnym wariantem jest dwuosobowa kajuta.
pokaz slajdów
W klubie jachtowym Wasyl skonstruował jachty „Wiktoria”, „Korołewa” i „Fregat”, zbudował także 13-metrową łódź:
– Swoją łódź budowałem przez 6 lat. Pracowałem codziennie bez przerwy po 12-16 godzin na dobę. Żona już się przyzwyczaiła, że przez całe życie buduję jachty. I oto już od dwóch lat „Fregat-2” jest na wodzie. Wybitni żeglarze nie zmieniają nazw jachtów. Wymieniają same jachty, ale nazwy zostawiają, dodając tylko numer. Postanowiłem pójść za przykładem Francisa Chichestera i Erica Tabarly’ego – swego czasu byli tacy słynni żeglarze jachtowi – chciałem nazwać swoje przyszłe łodzie „Fregat-2”, „Fregat-3” i t. d.
Wasyl samodzielnie opracował szkice projektu i modele przyszłej łodzi. Jeden, z żaglami, wypróbował tutaj, w zatoce. Model można także testować za pomocą komputera i modelowania 3D.
– Wasyl przyznaje, że jest człowiekiem starej daty, prościej mu było wszystko zrobić w praktyce. Przyzwyczaił się pracować rękoma, z ołówkiem i papierem kreślarskim.
– Drugi model zrobiłem z metalu. Po wypróbowaniu powiększyłem model. Przez pół roku na placu składałem korpus – zrobiłem stempel z oznakowaniem, zrobiłem wręg, pokroiłem blachy, pospawałem, oczyściłem piaskowaniem, zgrunotwałem i przywiozłem do klubu jachtowego. Drewnianą część i wewnętrzne obróbki robiłem już tutaj, na miejscu, w ciągu 5 lat i 6 miesięcy.
Robiąc szkice wewnętrznej części, Wasyl rozpatrywał wiele wariantów, wykorzystywał zdjęcia z Internetu i wybierał te, które mu się podobały :
– Brałem za wzór firmowe jachty, ale swoje robiłem w taki sposób, jaki uważałem za najlepszy. Niektóre rzeczy naprawdę wyszły mi lepiej. Na przykład, mam korpus z jesionu, nie plastikowy. Ściąłem drzewo na rodzinnej posiadłości, przywiozłem tutaj, zrobiłem z niego deski i otrzymałem materiał. Faktycznie wydałem pieniądze tylko na transport.
– Silnik na „Fregacie-2” jest samochodowy, konwertowany, bo prawdziwy Diesel do jachtów kosztuje od 5 do 10 tysięcy dolarów. A taki używany można kupić za tysiąc i przerobić. Oczywiście, wymaga to sporo pracy.
pokaz slajdów
W 1999 r. Kombinat Górniczo-Hutniczy zrezygnował z finansowania klubu jachtowego i przekazał go miastu. Miasto również nie ma środków na jego utrzymanie. Dlatego klub przekształcono w Dziecięcą Szkołę Sportową, zmienił się jej status, dodano sporo innych kierunków.
– Żeglarstwo przestało być głównym sportem. Teraz mamy tenis, badminton i wiele innych rzeczy. Głównym jest wioślarstwo. W tym roku nasz zawodnik Jurij Czeban otrzymał medal na Igrzyskach Olimpijskich. To oczywiście jest wspaniałe, ale całe finansowanie teraz idzie na rozwój wioślarstwa. Sport jachtowy pozostaje na poziomie amatorskim. Stara nazwa „Klub Jachtowy” zachowała się, ale już od 16 lat jest to Dziecięca Szkoła Sportowa, jachty zostały tylko w nazwie. Mamy sekcję żaglową i grupę osób, które nadal uprawiają sport jachtowy, głównie krążowniczy. Uczestniczymy w zawodach. A propos, w tym roku w Switłowodsku odbyły się zawody jachtów krążowniczych. Nasz jacht brał udział i zajął drugie miejsce. To też dobre. Własnoręcznie zrobiony jacht – i zajął miejsce na mistrzostwach Ukrainy, kiedy wszyscy dookoła są na super-łodziach, z którymi trudno jest konkurować.
Na jachtach zrobionych przez Wasyla Leszczenkę można byłoby nawet wyruszyć w wyprawę dookoła świata. Co prawda, do tego trzeba być gotowym moralnie i fizycznie, w większym stopniu moralnie. Na przykład, najmniejszy jacht który opłynął kulę ziemską pochodzi z Rosji. Jewgienij Gwozdiew z Machaczkały sam go zbudował na balkonie „chruszczowki”. Długość korpusu to 3,5 m.
– To był naprawdę odważny człowiek. Chociaż jak pierwszy raz wypłynął w rejs, miał z 50 lat. Drugi rejs odbył jak miał 70. Niestety, podczas trzeciego rejsu trafił się sztorm u brzegów Włoch i zginął. To unikalne dla naszych stron. Ale na Zachodzie to nie jest uważane za wyczyn. W morskich krajach ludzie żyją na jachtach po 10-15 lat, z rodzinami. Często podróżują przez całe życie.
Wasyl wspomina o niebezpiecznym przypadku na wodzie:
– Pewnego razu trafiliśmy na 4-metrowe fale na Krzemieńczuckim zbiorniku wodnym. Na małej 5-metrowej łodzi wspinaliśmy się na szczyt fali i spadaliśmy z niego. Pogoda był okropna, mimo że latem. Deszcz, burza, ciemność. Znaleźliśmy wyspę i nazwaliśmy ją Wyspą Ratunku. Ma ciekawy kształt – przypomina kopyto. Tam jest zaciszna zatoka, w której przenocowaliśmy. Dookoła drzewa powyginało, fale nakrywają, a my byliśmy niby u Pana Boga za piecem. Jedyny raz był taki sztorm. A tak to nie trafialiśmy.
Żeby móc podróżować, statek powinien mieć zezwolenie na żeglugę przybrzeżną. W paszporcie ma bić napisane: „Dozwolona jest morska żegluga przybrzeżna”. Wtedy straż graniczna wypuszcza w morze. Niechętnie, bo też są swoje szczegóły. Teraz od marynarzy wymaga się posiadania morskiej radiostacji, żeby mieć stały kontakt ze strażą graniczną. Na ich zapytanie musisz odpowiadać kim jesteś, dokąd i skąd płyniesz.
Ukraińskie miasta, które kiedyś były gigantami przemysłowymi, aktualnie rozwijają turystykę, w ten sposób łapiąc drugi oddech. Horiszni Pławni mają wszystko, aby wyruszyć w swobodną od ciężkiego przemysłu żeglugę: kochających swoją sprawę entuzjastów, wodę i jachty. Komsomolsk formalnie stał się atrakcyjniejszym miastem, ale ma jeszcze trudną drogę przed sobą. Warto przyciągnąć uwagę ludzi nie tylko do formalnej nazwy, ale do miejscowości przyjaznej pasjonatom wody.
Jak filmowaliśmy
O tym, jaką będzie nasza droga z Kijowa do Horisznich Pławnich i Wasyla Leszczenki można dowiedzieć się z naszego pierwszego wideoblogu o Połtawszczyźnie: