Miejscowość Nyżnie Sełyszcze od pierwszych chwil pobytu sprawia niesamowite wrażenie. Przyjechaliśmy tu na zaproszenie Inny Pryhary, która od kilku miesięcy uczy się serowarzenia we Francji. Po kilku miesiącach stażu planuje powrócić do Nyżniego Sełyszcza z nowo nabytą wiedzą, którą będzie próbowała wykorzystać przy pracy w serowarni. Inna zaprosiła nas do swojego ojca, który znany jest daleko poza granicami Zakarpacia. Petro Pryhara również rozpoczął od stażu za granicą, co zaowocowało tym, że we wrześniu 2002 roku w Chustskim rejonie zainaugurował otwartą „Sełyską Serowarnię”. Był jednym z pionierów Ruchu Nyżniosełyszczańskiego. Miejscowe mleko przerabiane jest na ser o najwyższej jakości, przygotowany według tysiącletniej tradycji szwajcarskich Alp. Jako osoba prawdziwie oddana tej inicjatywie, Petro nie tylko osobiście nadzoruje wszystkie procesy produkcyjne, ale i ciągle nad nimi pracuje, aby produkcja sera była jak najbardziej ekologiczna.
Pojawienie się serowarni na zawsze już zmieniło „Sełyszcze”. Nyżnie Sełyszcze jest klasyczną wsią, przy tym mało kto używa tutaj przedrostka Nyżnie, a najpopularniejszy ser, który w dość niewielkich ilościach produkuje serowarnia, nazywa się „Sełyski”. Każdy poranek rozpoczyna się od tego, że ludzie z całej wsi i kilku sąsiednich zwożą albo znoszą do serowni swoje mleko. Często z bańkami z mlekiem są wysyłane dzieciaki na rowerach. Dla wielu miejscowych mieszkańców produkcja mleka stała się szansą na otrzymanie drugiej pensji czy emerytury, a serowarnia posłużyła za bodziec do kulturalnego rozwoju Sełyszcza. Mieszkańcy już nie chcą stąd wyjeżdżać, mają tutaj rozrywkę i oświatę, można prowadzić własne biznesy i czerpać natchnienie od tych, którzy już to zrobili.
Wszystko zaczęło się od lewicowej komuny o nazwie „Longo Maї”, która pojawiła się na Zakarpaciu w 1989 roku. Jej członkowie przyjechali z Francji, zawarli umowę z ukraińskim uniwersytetem i zaczęli przywozić francuskojęzycznych studentów na staże do Europy. Longo Maї mieszkają w komunach, przyciągają ich państwa postkomunistyczne. Prowadzili staże przez dziesięć lat, studenci mieli możliwość poznać Francję, poćwiczyć język. W jednej z grup był student z Nyżniego Sełyszcza, Iwan Pryhara, brat Petra. Zapraszał obcokrajowców do Nyżniego Sełyszcza. Kilka razy przyjeżdżali. Pewnego wieczoru na grillu pojawił się pomysł, aby zebrać młodzież i coś zbudować w jednej z depresyjnych wiosek regionu. W 1994 roku z Sełyszcza do Francji pojechało pięć osób, aby zorientować się co można zbudować w domu, aby stworzyć projekt społeczny i zachęcić do niego maksymalną ilość osób.
Wspólnota „Longo Маї” pojawiła się wiosną 1973 roku w wyniku połączenia dwóch wspólnot – „Spartakus” (Austria) oraz „Hydra” (Szwajcaria). Pierwsi członkowie wspólnoty razem pojechali na farmę do wsi Limans, w Prowansji.
Największa ilość kooperatyw rolnych jest we Francji. Największa z nich znajduje się w tymże Limans, obok Forcalquier. Hoduje się tam świnie, konie, owce, kozy i kury; produkowane są sery i chleb; uprawia się pszenicę starych odmian oraz warzywa i owoce, które później są konserwowane. Znajduje się tu również mały zakład przetwórstwa drewna, atelier gdzie szyje się ubrania i prześcieradła, a nawet lokalne radio o nazwie ZinZine. Oprócz Francji jeszcze kilka rolniczych kooperatyw istnieje w Austrii, Szwajcarii, Niemczech, Ukrainie i innych państwach. Najbardziej odległa jest położona w Kostaryce.
Na Zakarpaciu, w pewnym momencie komuna podzieliła się na dwie części, więc oficjalnie w Nyżnim Sełyszczu są dwie wspólnoty Longo Maї.
Wszystko zaczyna się od stażu
Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych Longo Maї szukała staży dla Petra. Po raz pierwszy było to w 1995 roku w Alpach obok Gruyère, na połoninie na wysokości 1400 m nad poziomem morza. Były tam 44 krowy, wypas, dojenie, ser gotowano na drewnie. Gospodarstwo nie miało prądu: był tam generator i kocioł miedziany do produkcji sera. Na takim pierwszym stażu Petro był przez półtora miesiąca.
pokaz slajdów
Ten serowar miał również inną tradycję: za każdym razem, gdy pracownicy robili trzy czterdziestokilogramowe gruyère, przed położeniem pod prasę schodzili do piwnicy, brali butelkę białego wina, wstawiali do zimnej wody, i po tym, jak ser trafiał pod prasę, odkorkowywali butelkę i pili. Było to symbolem tego, że ser wyjdzie dobry. I tak było codziennie.
W latach 1996-1998 Petro miał już staże w większych i poważniejszych przedsiębiorstwach, mimo to twierdzi, że najlepiej było w Alpach. Za drugim razem pracował w serowarni we wsi Bellelay. Jest to malutka wioska, z około dziesięcioma domami, własną restauracyjką, oddziałem poczty, który pracuje kilka dni w tygodniu. I właśnie w takiej wiosce działała serowarnia, w której przerabiano 12 ton mleka, które zwożono z sąsiednich wsi. Petro pracował tam w piwnicy i w serowarni, na produkcji. Później ta właśnie serowarnia sprzedała część sprzętu do Nyżniego Sełyszcza, a część podarowała. Gdy Petro przyjeżdża teraz do Szwajcarii, zawsze wstępuje tam na kawę.
Postrzeganie Ukrainy w latach 90-tych
— Gdy tłumaczyłem im, co to Ukraina i czy znają Szewczenkę, wtedy odpowiadali, że piłkarza znają wszyscy, zaś innego Szewczenki nie znają. Gdy pytałem ich, dlaczego mnie zaprosili, nie umieli jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Mówili, że ich rodzice do teraz się boją, że przyjdą Rosjanie, a nas uważali za Rosjan. Tak zimna wojna ich nastraszyła, w szczególności starsze pokolenie. Pytałem ich czy rozumieją co to takiego Ukraina. Czasem przyjmują nas i mówią, że jesteśmy Rosjanami. Wtedy odczuwałem sporo negatywnych emocji, ale nigdy nie miałem problemów z tym, że jestem Ukraińcem. Ani władze, ani policja nie czepiały się. Przyjeżdżałem na ukraińskich numerach, ani razu nikt mnie nie spytał, co ja tam robię. U nich wszystko jest demokratycznie urządzone.
Dla mnie była to zupełnie inna kultura. Byłem tam dokładnie wtedy, gdy głosowano w referendum. Referendum w Szwajcarii odbywa się często. Poszliśmy do rady wsi – pokój pięć na pięć metrów. Leżą formularze, karty i nikogo nie ma. Mówię do szwajcarskiego kolegi: „Słuchaj, ja postoje na czatach, ty bierz karty, zaznaczaj i wrzucaj”, a on na to: „ No co ty? Przecież to fałszerstwo. Wszystko musi być uczciwie. Co ty gadasz, Petro? Chcę, aby policzyli mój prawdziwy głos”. Do niedawna w Ukrainie jak było? Stoi 20 obserwatorów, 10 członków komisji wyborczej, i mimo to są fałszowania. Kiedy moje dzieci miały koło 20 lat zawiozłem je za granicę. Miałem możliwość pokazać im różne atrakcje turystyczne, ale przede wszystkim chciałem pokazać im, już dorosłym, jak wygląda życie i praca w Europie.
Jakie początki miała Sełyska serowarnia
— Jak zbieraliśmy pierwsze mleko? Zrobiliśmy listę, ile ludzi, gdzie mieszka, ile w przybliżeniu mają bydła, ile mleka potrzebują dla rodziny. Dokładnie zbadaliśmy sytuację i zrozumieliśmy, że do produkcji sera niezbędna nam jest dobra woda pitna. Znaleźliśmy źródło, kilka kilometrów stąd, zrozumieliśmy, że stamtąd można byłoby wziąć 8-10 metrów sześciennych dobrej wody bez konieczności montowania pomp ani czegoś podobnego. Mieliśmy wtedy tyle pieniędzy, że moglibyśmy pociągnąć ludziom wodę do domów i nie musieliby brać jej ze studni, a mieliby z wodociągów, lecz oni nie chcieli. Byliśmy dopiero na początkowym etapie naszego projektu, i ludzie nam nie ufali. Dlatego doprowadziliśmy wodę tylko do serowarni, szkoły, przedszkola i domu kultury, kliniki i zbudowaliśmy poidełko w centrum wsi.
— Rozumiecie, największy problem tkwi w tym, że człowiek nie wierzy, że możesz zrobić cokolwiek dla innych tak prosto z dobrych chęci. Często gdy jadę, zatrzymuję się, podwożę ludzi i nie biorę za to żadnych pieniędzy, ale i tak mi nie wierzą, że chcę po prostu pomóc. Powoli następują zmiany u nas w Nyżnim Sełyszczu. Nie ma sprzeciwu wsi, wieś nas wspiera . Kiedyś mówili, że centrum wsi będzie śmierdzieć z powodu serowarni, ale widzicie, nic nigdzie nie śmierdzi. Tak naprawdę, zobaczyłem w Szwajcarii serowarnię, która była przy kościele, w samym centrum wioski, i pomyślałem sobie, że u nas też ma tak być. Ludzie się przestraszyli i sanepid był temu przeciwny.
Jednak udało się dogadać. Główną zasadą Petra było nie dawać nikomu łapówek. Wszystko udało się zrobić całkowicie oficjalnie i legalnie.
— Za każdym razem, gdy robisz coś z korzyścią dla społeczeństwa, coś czym opiekują się organizacje społeczne, na przykład, gdy remontowaliśmy szkołę, ludzie od razu zaczęli interesować się dlaczego my to robimy i jakie korzyści będziemy z tego mieli dla siebie. Niewiele osób wierzy, że można robić coś tak po prostu. Ciężko jest zrozumieć to, że ktoś może przeznaczyć 2-3 godziny dziennie na prace społeczne. Bo człowiek, musi coś z tego mieć, albo kradnie pieniądze z grantów albo jeszcze coś. W Sełyszczu coś się zmienia, ale ludzie na ogół przez te dwa lata zrobili się złośliwsi. Jest to związane z czynnikami ekonomicznymi. Gdy przynoszą do serowarni dużo mleka, to znaczy że poziom życia jest bardzo niski: ludzie liczą każdy grosz, każdy litr mleka, wolą przynieść do serowarni niż wylać dla świń czy zostawić dla siebie.
Kontrola jakości mleka
— Takich, którzy próbują nas oszukać praktycznie nie ma. Mleko przynoszone do mleczarni bardzo łatwo jest sprawdzić: stan skupienia, temperatura, pozostałości. Jeżeli coś zostanie dodane do mleka, albo jeżeli mleko już postało i zostało nagrzane, to od razu widać. Kilka razy złapaliśmy takich ludzi. Są to ludzie niezadowoleni z życia. To osoba, która ma jakieś swoje prywatne problemy i myśli, że jeżeli doleje do mleka 200 gramów wody, coś w ten sposób osiągnie. Wydaje mi się, że Ukrainę powinni budować ludzie, którzy się samorealizują. Są oni czyści, szczerzy i uczciwie pracują, a jeżeli człowiek z jakichś powodów odczuwa, że niczego nie osiągnął, kiedy ma jakieś problemy to automatycznie jest trochę złośliwy. Są i starsze osoby, które dolewają wody i to jest mnie rzeczywiście dziwi. Kiedyś, jak wykryłem jedną babcię, ona chciała mi dać łapówkę, abym znów pozwolił jej przynosić mleko. Minęło trochę czasu, znów ją przyłapałem i uprzedziłem, że jeżeli jeszcze raz to zrobi, to więcej mleka przynosić do nas nie będzie, póki ja tu pracuję. Ona ma 80 lat. Powiedziałem jej: „Niech pani idzie do cerkwi, pomodli się, bo takich rzeczy nie można robić, tak mówi Biblia, tym bardziej z Bożym mlekiem”.
Później miałem tu jednego sąsiada. Przyjechał do serowarni wieczorem. Dziewczyny siedziały odbierały mleko i jedna woła: „Petro Josypowycz, podejdźcie tu, bo przesadził”. Mamy na to specjalną frazę – „przebarszczył”. To sąsiad mojej mamy. Podchodzę i patrzę – rzeczywiście, mleko gorące, krowa nie może dawać takiego mleka. Biorę termometr, mierzę raz, mierzę drugi raz. I przychodzi mi do głowy pomysł. Nie chciałem go obrazić a jednocześnie chciałem pokazać, że u nas jest wszystko pod kontrolą. Mówię mu: „Macie poważy problem z krową. Wydoiliście, przelaliście, Pan przyniósł tutaj, a mleko od waszej krowy ma 50 stopni. Niech Pan zabierze mleko, ja nie mogę go przyjąć, musicie pilnie zrobić coś z waszą krową, bo inaczej ona umrze. Niech Pan biegnie do domu i pokaże ją weterynarzowi”. On oczywiście zrozumiał, że ja wiem w czym jest problem, lecz dzięki takiej dyplomacji udało się uniknąć konfliktu. Gdybym powiedział mu prawdę, to on by szedł przez wieś i krzyczał, że ja jestem taki-owaki. Ludzie to ludzie.
Globalizacja
— Globalizacja to jeden z tych prawdziwych problemów. Dlaczego? Pewnego razu byłem w Austrii w jednym z gospodarstw. Wyszedłem na zewnątrz: piękny sosnowy las, trawa, drewniana budowla, jednak czegoś brakuje. W żaden sposób nie mogłem zrozumieć czego. Później do mnie dotarło, że nie słyszę żadnych obcych dźwięków, zupełna cisza. Ani owadów, ani śpiewu ptaków. Dla mnie to był dźwięk globalizacji. To chemia, która wszystko zabija. Oni wszystko zabetonowali, zaasfaltowali. Drugim czynnikiem jest życie społeczne. Ono też jest zabetonowane. Kiedy cudzoziemiec tutaj przyjeżdża i mówię, że mogę obudzić swojego sąsiada o 12 w nocy, to on tego nie rozumie.
Szwajcarski minister Fust też tu przyjeżdżał. Budowali tu tamy, około miliona dolarów, koło Wyszkowa. Miejscowe władze miały oddać tamę do użytku i dzwonią do mnie: ”Petro, niech Pan będzie taki łaskawy i przyjedzie, nie mamy tłumacza”. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy. Na poczęstunku był ser i minister pytał się, skąd w Ukrainie wziął się taki ser. Wyjaśniliśmy mu, a on mówi: „Chłopcy, trzymajcie wizytówkę. Jeżeli prości Szwajcarzy pomagają serowarni, to ja jako urzędnik państwowy też jestem gotów pomóc. Zapraszam was na kawę albo obiad. Ale przyjeżdżajcie do mnie o coś prosić, a nie tak po prostu. Musicie być gotowi powiedzieć, w czym trzeba wam pomóc”. Później udało się dogadać w sprawie projektu o dostawę wody. Pieniądze na organizację społeczną „Zakarpackie stowarzyszenie rozwoju lokalnego” przyszły z samej Szwajcarii. To było bardzo dziwne dla nowych ludzi. Fust często przyjeżdżał na Zakarpacie i był krytykowany, bo jako minister pomaga na całym świecie, a w Ukrainie tylko Zakarpaciu. Mówił, że Zakarpacie przypomina mu dawną Szwajcarię. Gdy był dzieckiem, to kury chodziły po ulicy, krowy gnano przez ulicę, a teraz tego nie ma i odczuwa nostalgię za swoim dzieciństwem.
Ktoś mówi, że jesteśmy spóźnieni o 50 lat, ale ja nie wiem czy spóźniamy się, czy na odwrót – dobrze żyjemy w harmonii z przyrodą. Jak jest lepiej? Wydaje mi się, że najlepiej jest wtedy, gdy człowiek jest szczęśliwy. Gdy człowiek dużo pracuje, czy zarabia mało pieniędzy – wtedy to nie jest szczęście. Człowiek ma żyć w takim otoczeniu, żeby mu było komfortowo.
Wpływ na wioskę
— Oczekujemy tego, że projekty, takie które mamy z Longo Maї, Orestem i Jurgenem i to co wcielamy w życie, w pewnym stopniu wpłyną na to, aby wieś nie malała. Siostrzeniec z Mukaczewskiego rejonu opowiadał, że chłopiec z sąsiedniej wsi mówił tak: „Ach jakie jest to Nyżnie Sełyszcze! Tam mieszkają Francuzi, i festiwale bywają, i Ołeh Skrypka tam był”. Należy obudzić trochę patriotyzmu i miłości. Wieś może być normalna, można w niej żyć i tworzyć. Największym naszym problemem jest to, że nie wierzymy w siebie, ciągle nam się wydaje, że ktoś powinien za nas wszystko zrobić, ma nam pomóc.
W szkole w Nyżnim Sełyszczu uczy się prawie 350 dzieci. Jest tam cała infrastruktura: szkoła muzyczna, przedszkole, dom kultury, szkoła. Jest piekarnia, serowarnia, zakład mięsny, tartak. O wsi ciągle się mówi i ludzie tam dobrze rozumieją, że ta rozpoznawalność przyciąga zarówno biznes jak i poprawia gospodarkę.
— Moja córka chce mieszkać tutaj, na wsi, a syn Mychajło – w Użhorodzie, więc jest różnie, ale nie można powiedzieć, że wieś przepada. Byłem jakieś dziesięć lat temu na Żytomierszczyźnie, we wsi gdzie byli sami starzy ludzie, nie było ani przedszkola, ani szkoły i to zrozumiałe, że tą wieś można już albo skreślać z map. Ma tam być jakaś nowa osada, albo powinny przyjechać jakieś młode rodziny i wtedy wieś odżyje. U nas nie ma takiej trudnej sytuacji.
Tożsamość
— Często mnie pytają czy jestem Rusinem. A skąd ja mam wiedzieć? Dziadek mieszkał za Austro-Węgier, babcia nie wiadomo skąd pochodzi, a ja niby jestem rdzennym mieszkańcem Zakarpacia. Często te pojęcia wykorzystywane są przez rasistów, aby wprowadzić jakieś zamieszanie w kraju, między ludźmi. Tak, Zakarpacie jest trudne, bo są u nas i Węgrzy i Rumuni i mniejszości, które się wyodrębniają – nie da się ich pomylić. A co by było, jakby dodać jeszcze Rusinów, wtedy zaczniemy bić się po mordach jeden z drugim. Uważam, że to niedobrze. Mam przyjaciela Francuza, który już od 20 lat tutaj mieszka i uważam, że jest bardziej miejscowy niż mój brat, który się tutaj urodził, ale mieszka w Niemczech już od 25 lat. Francuz jeździ ze mną po tych drogach, spotyka tą samą milicję, biurokrację, mieszka w tych samych warunkach, dotykają go te same problemy co mnie. Zaś mój brat ma zupełnie inne zainteresowania, problemy i możliwości. Chociaż możliwości to nie wiem, może to ja mam więcej niż on, bo ja jestem wolnym człowiekiem, a on pracuje w instytucji państwowej.
Plany
— Nie chcę wzrostu produkcji, chciałbym polepszyć jakość mleka. Co do najważniejszych przyszłych projektów – to turystyka. Dlaczego turystyka? Bo na Zakarpaciu jako jedyna ma duży potencjał, który może ekonomicznie pomóc regionowi, a Ukraińcom – być szczęśliwymi we własnym domu. Nie jechać do Turcji, Francji, czy gdziekolwiek indziej, a w domu, w Ukrainie. Miałoby to podtrzymywać nas na duchu, to że jesteś u siebie w domu, że możesz tutaj odpocząć, zobaczyć ciekawe miejsca, czegoś skosztować.
Mamy również swoje pomysły. Moja córka jest teraz na stażu we Francji, i czekam na jej propozycje. Mam również swoje pomysły, ale chciałbym, aby ona do tego dojrzała. Jest jeden bardzo ciekawy temat – owczarstwo. Ono u nas występuje, ale nikt nie robi owczego sera, bo robią jakieś tam bundze, ale prawdziwego owczego sera – nie, i tutaj potrzebna jest pomoc dla owczarzy. Widzę w jakich trudnych warunkach ekonomicznych oni mieszkają, po 4-5 miesięcy w lesie czy na polu. Zbieraliśmy w tym roku wszystkich owczarzy z Chustskim rejonie, prawie trzydziestu przyszło. Problemem jest to, że oni nie chcą zająć się przetwórstwem, chcą po prostu robić bundz i już, nie widzą w tym perspektywy. Trzeba im ją po prostu pokazać. Może ktoś z nich zacznie produkować owczy ser. Pomysły są, ale jak i gdzie to robić – na razie jeszcze nie wiem. Jestem w zupełności zadowolony z tego, co teraz ma Nyżnie Sełyszcze.