Trzy stulecia temu na terenie Nadczarnomorza, tam, gdzie obecnie znajduje się wieś Żmijiwka, osiedlili się szwedzcy koloniści. Sąsiadowali tu z Niemcami, a później z Ukraińcami. Potomkom dawnych Szwedów udało się „zakonserwować” język i tradycję, które uległy zmianie w ich historycznej ojczyźnie. Dzisiaj Żmijiwka jest wielokulturową wsią, gdzie na ulicach, oprócz języka ukraińskiego, bez problemu można usłyszeć szwedzki, niemiecki czy angielski, a miejscowi Bojkowie, oprócz ukraińskich pieśni, śpiewają staroszwedzkie, przekazane im kiedyś przez miejscowe babcie.
Budynki o wydłużonej prostokątnej formie z kamiennym ogrodzeniem i podpiwniczeniem, bramy pomalowane w motywy winogron czy łabędzi, oplecione winnymi krzewami altanki na podwórzach – to nadczarnomorska wieś Żmijiwka.
Na wjeździe do wsi stoi znak, który wita gości w czterech językach: ukraińskim, angielskim, szwedzkim i niemieckim. Trzysta lat temu można było tu usłyszeć tylko szwedzki i niemiecki. Z tamtych czasów zachowała się we wsi tylko jedna ulica – Nabereżna. Wszystkie pozostałe zostały zatopione w latach 50. XX w. podczas budowy Kachowskiej Elektrowni Wodnej, na skutek czego wieś musiała rozbudowywać się powyżej zbiornika.
Tysiące kilometrów. Przesiedlenia.
Pojawienie się Szwedów na południu Ukrainy poprzedzone było dwiema wojnami. W rezultacie Wojny Północnej (na początku XVIII w. między Carstwem Rosyjskim i Szwecją), część szwedzkich ziem przeszła pod władzę Moskwy, a razem z nimi także wyspa Dagö (obecnie należy do Estonii i nosi nazwę Hiuma, est. Hiiummaa).
pokaz slajdów
Później, w 1775 r., kiedy Imperium Rosyjskie zdobyło na Imperium Osmańskim południowoukraińskie ziemie, Katarzyna II podjęła decyzję o stworzeniu tam zagranicznych kolonii. Tak też w 1781 r. około tysiąca Szwedów wyruszyło z wyspy Dagö do współczesnego Nadczarnomorza. Do brzegów Dniepru na południu Ukrainy dotarła tylko połowa przesiedleńców. W ówczesnym chersońskim powiecie założyli oni osadę Gammalsvenskby (szw. Gammalsvenskby – Staroszwedzkie).
Zgodnie z polityką rosyjskiego cara Aleksandra I, wnuka Katarzyny II, na terytorium współczesnej Besarabii i Nadczarnomorza zakładano kolonie cudzoziemców dla wzmocnienia rozwoju rolnictwa i gospodarki imperium. W związku z tym, w 1804 r. kilkadziesiąt rodzin luterańskich Niemców osiedliło się w pobliżu Staroszwedzkiego i założyło obok Szwedów wieś Szlangendorf, której nazwa powiązana jest z krętością biegu Dniepru (niem. die Szlange – wąż, das Dorf – wieś). W następnych latach Niemcy założyli jeszcze dwie wsie: Miulhausendorf (niem. das Mühlhaus – młyn) oraz Klosterdorf (niem. das Kloseter – klasztor). W ciągu kolejnych lat wszystkie cztery miejscowości rozwinęły swoją infrastrukturę: sieć dróg, świątynie oraz lokalny samorząd.
Za czasów radzieckich wyżej opisane wsie otrzymały ukraińskie nazwy: Gammalswenskby zostało Werbiwką, Szlangendorf – Żmijiwką, Miulhausendorf – Mychajliwkom, a Klosterdorf – Kostyrką. Obecny starosta Żmijiwki Mykoła Kurywczak opowiada, że wieś obejmuje tereny wszystkich czterech, ale w świadomości mieszkańców one i tak pozostają odrębnymi osadami.
— Jeżeli chcecie gdzieś jechać, mówimy: w Kostyrce mieszka mój sąsiad, w Mychajliwce – mój kum, a w Żmijiwce – moja ciocia. Dlatego wsie zachowały taki geograficzny podział: gdzieś są oddzielone jarem, gdzieś drogą. Ale to jedna wielka wieś Żmijiwka.
W latach 20. XX w., kiedy do władzy doszli bolszewicy, życie Staroszwedzkiego zmieniło się. Zamknięto szwedzki kościół, język miejscowej dokumentacji zmieniono ze staroszwedzkiego na rosyjski, na miejscu indywidualnych gospodarstw rolnych stworzono kołchozy. Oburzało to mieszkańców, podobnie jak ich historyczną ojczyznę – Szwecję. W 1921 r. szwedzki rząd wielokrotnie zwracał się do organów ZSRR z prośbą o zgodę na powrót mieszkańców wioski do Szwecji.
Minęło kilka lat negocjacji między rządami, w trakcie których mieszkańcy wsi Staroszwedzkie rozważali, czy są gotowi wskutek ucisku ze strony radzieckiej władzy opuścić ujarzmione przez ich przodków ziemie. Ostatecznie otrzymali zgodę na powrót do Szwecji, częściowo dzięki staraniom ich pastora Kristofera Hoasa. W 1929 r. część Szwedów wyruszyła statkiem do Gotlandii. Wśród nich była też rodzina Walentyny Wasyłyszyn (panieńskie nazwisko Herman).
– Moja mama urodziła się tu, w Źmijiwce. W 1929 r. też była w Szwecji: statek przypłynął i zabrał ich wszystkich. Moje babcie i dziadkowie też byli w Szwecji. Mówili, że było im trudno, dlatego że staroszwedzkiego języka już tam (w ówczesnej Szwecji – red.) nie było, a nowego języka oni nie znali (te języki trochę się różnią). I zdecydowali, że lepiej dla nich jest wrócić do domu.
Nowo przybyłym było trudno porozumieć się ze Szwedami także ze względu na to, że traktowano ich jak przesiedleńców. Rząd planował przekazać im ziemię i fermy, ale zbiórka pieniędzy trwała bardzo długo i część rodzin zdecydowała się powrócić do własnych gospodarstw. Po powrocie do Staroszwedzkiego Szwedzi zetknęli się z falą radzieckich represji lat 1937-1938: zabierano ich z własnych domów bez żadnych wyjaśnień, a potem we wsi dowiadywano się o ich śmierci. Ucierpiało około 100 rodzin. Ich nazwiska wyryte są na pomniku koło dawnego szwedzkiego kościoła.
Na początku II wojny światowej radziecka władza wysiedliła mieszkańców tych czterech wsi do Autonomicznej Republiki Komi, na Syberię i do Kazachstanu z obawy, że będą oni współpracować z okupantami. Tych Szwedów i Niemców, którzy pozostali pod nazistowską okupacją, faszyści rozstrzelali albo wywieźli do Niemiec. Po wojnie próbowali powrócić do Staroszwedzkiego, ale radziecka władza wysłała ich na północ – „za zdradę”.
Bojkowie i Szwedzi
W latach 70. XX w. Szwedzi znowu powrócili do swojej wsi, której nazwa została zmieniona po wojnie na Żmijiwkę, gdzie w opuszczonych przez Szwedów chatach już niemal 20 lat mieszkali Bojkowie. Mykoła Kurywczak należy do tych Bojków, których rodziców i innych mieszkańców wsi przymusowo przesiedlono do Nadczarnomorza.
– W 1951 r. podpisano porozumienie między Polską Rzecząpospolitą Ludową (Do 1952 r. oficjalna nazwa państwa to Rzeczpospolita Polska – przyp. tłum.) i Związkiem Radzieckim. Mieszkańców 29 wiosek Zachodniej Ukrainy, terytorium których przyłączono do Polski, zgodnie z umową miano przenieść na południowe i wschodnie tereny Ukrainy, do obwodów: odeskiego, mikołajewskiego, stalińskiego (obecnie donieckiego) i chersońskiego. Na Chersońszczyznę przesiedlono siedem wsi, w tym do Żmijiwki – trzy wsie. Moi rodzice żyli we wsi Łodyna (współczesna Polska – przyp. red.), wtedy to był obwód drohobycki. Ich przesiedlili do Żmijiwki.
Bojkowie nie mieli możliwości powrotu ze względu na brak dokumentów. Posiadali jedynie kartę [zaświadczenie] przesiedleńca. Ostatecznie znaleźli wspólny język ze Szwedami i Niemcami, żyli obok siebie, dzieci chodziły do jednej szkoły, młodzi tworzyli szwedzko-ukraińskie rodziny i przejmowali wzajemnie swoje tradycje.
Potomkowie Staroszwedów swobodnie mówią po ukraińsku, gotują ukraińskie potrawy i czasem chodzą w niedzielę do ukraińskiej prawosławnej cerkwi (we wsi jest również świątynia grekokatolicka). Jednocześnie Ukraińcy nauczyli się piec szwedzkie wypieki, a niektórzy nawet władają niemieckim lub szwedzkim językiem.
Żmijewscy Bojkowie założyli zespół muzyczny „Bojkiwczany”, który wykonuje ukraińskie pieśni ludowe, kołomyjki i obcojęzyczne utwory. Wśród nich jest jedna staroszwedzka piosenka dla dzieci, którą wykonawcy usłyszeli od starych mieszkanek wsi. Nie mówią po staroszwedzku, ale potrafią się przedstawić: „Wi era muzykanty fran Gammalsvenskby” (szwedz. Vi är musiker från Gammalsvenskby). Występują dla szwedzkich turystów oraz na Gotlandii, gdzie zapraszani są na dni Żmijiwki.
pokaz slajdów
Śpiewa w Żmijiwce również szwedzki zespół „Trzy siostry” (szwedz. Tre Kusiner), który składa się z trzech kuzynek szwedzko-niemieckiego pochodzenia: Wałentyny, Anny i Marii oraz Liubowi, którą kuzynki nazywają daleką krewną. Kobiety założyły zespół w 2016 r. i od tego czasu śpiewają w trakcie świąt w ukraińskiej Żmijiwce i na Gotlandii. Do repertuaru kwartetu wchodzą pieśni w języku szwedzkim i staroszwedzkim, których kuzynki nauczyły się od babci.
Usłyszeć język staroszwedzki
Przymusowe przesiedlenia i represje rozdzieliły szwedzkie rodziny. Ktoś został w Żmijiwce, ktoś w Gotlandii, długo nie mogli się nawzajem odwiedzać. Za radzieckich czasów spotkania rodzin organizowano oficjalnie, w Moskwie albo Leningradzie (obecnie: Sankt Petersburg). Za czasów niepodległej Ukrainy Szwedzi zaczęli przyjeżdżać do Żmijiwki, związki rodzinne odnowiły się.
– Bardzo często przyjeżdżają ludzie starsi, którzy mają 70-80 lat, dlatego, że tutaj spędzili swoje dzieciństwo albo ich krewni żyli tutaj, w Żmijiwce. Ciekawie było dla nich zobaczyć te miejscowości, gdzie żyli ich przodkowie. Zaczęli pisać książki, nagrywali filmy.
Zainteresowanie Żmijiwką wśród ukraińskich i szwedzkich turystów stale wzrastało. Pierwsi z nich podróżowali jakby do innego kraju, a drudzy podróżowali w czasie, dlatego, że po staroszwedzku już nigdzie indziej nikt nie rozmawia. Posłuchać znikającego języka przyjechał w 2008 r. także z żoną szwedzki król Karol XVI Gustaw. Na jego przyjazd szykowano się cały rok. Pamięć o jego wizycie pozostała do teraz: zdjęcia przechowywane są w dawnym szwedzkim i niemieckim kościele i w rodzinnych archiwach żmijiwskich rodzin. A drogę do wsi, którą wyremontowano na przyjazd króla, tak też nazywają – trasą królewską.
pokaz slajdów
Turyści i krewni w Szwecji motywują potomków pierwszych staroszwedzkich osadników i innych mieszkańców Żmijiwki do nauki współczesnego szwedzkiego języka. Zajęcia z nauki języka zainicjowała jeszcze w latach 90. Szwedka Kristina Sturén – matka szwedzkiego przedsiębiorcy Karla Sturéna, założyciela firmy „Czumak”, której główna siedziba znajduje się w Kachowce. W sąsiedniej wsi Liubymiwka Ukrainka Łarysa Boden razem z mężem-Szwedem w latach 2000. otworzyli fabrykę autorskich dywanów.
Mieszkanka Żmijiwki Łarysa Bełej, która w 1997 r. brała udział w zajęciach Kristiny Sturén, kontynuuje nauczanie szwedzkiego wśród chętnych w każdym wieku, od uczniów szkół do emerytów. Łarysa ma jasne zdanie odnośnie języka i stara się pokazać jego rolę w samoidentyfikacji:
– Co jest pierwsze? Człowiek zaczyna mówić. I tak, kiedy patrzymy na siebie nawzajem, co można zrozumieć? Patrzysz na siebie i myślisz, że jesteś Szwedem albo jakimiś Europejczykiem, nowym pokoleniem. Ale kiedy zaczniesz mówić ja rozumiem, że przede wszystkim, jesteś z Ukrainy – mówisz po ukraińsku. To sprawa numer jeden. Koniec i kropka.
pokaz slajdów
W Żmijiwce mieszkają osoby posługujące się językiem niemieckim, szwedzkim i ukraińskim. Język rosyjski się tu nie przyjął. Ten unikalny staroszwedzki język, dla którego król Karol przyjechał w 2008 r. do Żmijiwki, powoli wymiera, razem z ostatnimi osobami, które się nim posługują. Usłyszeć go można w trakcie takich świąt, jak Wielkanoc, kiedy zespół „Trzy siostry” śpiewa pieśni przekazane im przez babcie. Wykonawczynie wspominają, że w dzieciństwie uczyli ich staroszwedzkiego, ale teraz mogą przemówić do siebie w tym języku tylko kilkoma frazami.
Kościół
Staroszwedzkie zostało założone przez Szwedów-luteran. W 1882 r. zaczęli budować kościół pod wezwaniem Jana Ewangelisty, którego ostatni pastor o nazwisku Hoas opuścił Żmijiwkę w 1929 roku. Od tego czasu kościół Jana Ewangelisty wykorzystywany była jako jadalnia, świetlica wiejska i magazyn. Podobny los spotkał również niemiecki luterański kościół Piotra i Pawła we wsi Miulhausendorf (Mychajliwka).
W 1989 r. z miasta Kachowka przyjechał ojciec Ołeksandr Kwitka i poświęcił kościół Jana Ewangelisty jako prawosławną cerkiew św. Michała Archanioła. Budowlę w oszczędnym szwedzkim stylu z dzwonnicą zwieńczono kopułą. Teraz chodzą do niej i Ukraińcy, i Szwedzi.
pokaz slajdów
– Zostało podpisane memorandum o współpracy pomiędzy pastorami Szwecji i proboszczem świątyni Prawosławnej Cerkwi Ukrainy św. Michała Archanioła. Kiedy do Żmijiwki przyjeżdżają pastorzy ze Szwecji, to na nabożeństwa przychodzi społeczność Szwedów i tam odbywa się liturgia. Zasadniczo co niedzielę odbywa się liturgia w ukraińskiej prawosławnej cerkwi, do której chodzą Ukraińcy. Przychodzą też Szwedzi, bo są rodziny szwedzko-niemieckie, szwedzko-ukraińskie, dlatego też szanują siebie nawzajem i przychodzą na liturgię do cerkwi – na ukraińską i szwedzką.
Niemiecki luterański kościół został odbudowany ze środków niemieckich mecenasów w 1995 roku. Do niego Szwedzi chodzą częściej, dlatego, że tam ma miejsce świąteczna liturgia Wielkanocy i Bożego Narodzenia zgodnie z kalendarzem gregoriańskim.
pokaz slajdów
Kuchy
Tradycje świętowania Wielkanocy i Bożego Narodzenia u żmijiwskich Szwedów niewiele różnią się od ukraińskich. Tak samo chodzą do cerkwi na świąteczną liturgię oraz pieką ukraińskie paski i szwedzkie kuchy. Co ciekawe, we współczesnym szwedzkim nie ma bezpośredniego odpowiednika słowa „kucha” (najbliższe pod względem znaczenia słowo „kaka” znaczy „ciasto”), więc całkiem możliwe, że jest to lokalna nazwa. Wałentynie Wasyłyszyn, jak i wielu gospodyniom w Żmijiwce, przepis przekazała mama.
– To zdrowe ciasto, które rozwałkowuje się na płasko i z wierzchu smaruje powidłami, a potem robi się taką zacierkę z mąki, masła i cukru, którą kruszy się na górę, jak taką posypkę. To wszystko zapieka się w piekarniku.
We wsi była kiedyś wielkanocna zabawa, z którą Wałentyna spotkała się jeszcze w dzieciństwie.
– Puszczaliśmy jajka w dół z górki. Jak czyjeś się nie rozbije, oznacza to, że jest on silniejszy, ma więcej jakiejś energii. A czyje jajko się rozbiło – ten słabszy.
Mieszkańcy Żmijiwki przyznają, że utracili wiele staroszwedzkich tradycji, natomiast dzięki szwedzkim turystom powoli je przywracają. Przykładowo już kilka lat pod rząd goście ze Szwecji przyjeżdżają do Żmijiwki świętować dzień letniego przesilenia, zapalając ogniska.
John Börje. Wielojęzyczna podróż
Na podwórzu chaty pod numerem 27 na ulicy Nabereżnej krząta się mężczyzna w lekkiej kurtce, okularach i ciemnej czapce z daszkiem. Uśmiecha się, pokazując swój letni prysznic pod gołym niebem: „To moje ulubione miejsce! Letni prysznic. W Szwecji nie ma letnich pryszniców. Tam jest zbyt zimno” – śmiejąc się dodaje.
pokaz slajdów
John-Börje Thelin po raz pierwszy trafił do Żmijiwki w 2008 r. w grupie szwedzkich turystów. Wtedy, wspomina, zawieźli ich na Krym, do Kachowki do zakładu „Czumak”, a dopiero później do Żmijiwki.
– Miejscowe kobiety śpiewały po staroszwedzku w szwedzkim kościele. Później zjedliśmy obiad w miejscowym pubie. Byłem zachwycony. Z okna autobusu widziałem horyzont. Tysiące hektarów nieobrobionej ziemi. Zobaczyłem Szwecję w ukraińskiej wsi.
Dwa lata po tej podróży przyjechał ponownie do Nadczarnomorza. Tym razem na długo. John-Börje wydzierżawił kilkaset hektarów ziemi w okolicach Żmijiwki oraz w sąsiednim Nowoberysławiu i przywiózł ze Szwecji dwa traktory i inne maszyny rolnicze. Zasiał pszenicę, jęczmień, żyto i słonecznik. Został rolnikiem jak marzył. Swoje zbiory szwedzki farmer sprzedaje tu, w Ukrainie.
– W Szwecji pracowałem w firmie budowlanej, a rolnictwem zajmowałem się tylko w wolnym czasie, wieczorami. Ale tu (w Żmijiwce – przyp. red.) pracowałem na roli bez odpoczynku, szczególnie na początku: tyle hektarów trzeba było obrobić. O mama mia! W szkole uczyli mnie, że Ukraina to – to… nie wiem, jak to będzie po angielsku, … „spichlerz Europy”. To właśnie to, czym dla mnie jest Ukraina. Miejscowy czarnoziem jest bardzo dobry!
John-Börje nazywa swoje życie w Ukrainie „wielojęzyczną podróżą”. Z sąsiadami na ulicy może rozmawiać po niemiecku, angielsku, szwedzku. Żyjąc w Żmijiwce już 12 lat sam zaczął mimowoli mówić mieszanką angielskiego i szwedzkiego, czasem dodając słowa po rosyjsku czy ukraińsku. Pokazując brzoskwinie w swoim niewielkim sadzie mimochodem mówi: „I like persyk! We don’t have persyk in Sweden” (Lubię persyk [ukr. brzoskwinię], nie mamy persyk w Szwecji – przyp. tłum.).
Rolnik wspomina, jak przypadkowo dowiedział się o wielokulturowej nadczarnomorskiej wsi od starszej sąsiadki:
– Pewnego razu, kiedy jeszcze mieszkałem w Szwecji, moja 85-letnia sąsiadka, przechodząc koło mnie powiedziała: „Wybieram się do wsi w Ukrainie, gdzie mówią po szwedzku”. „No nieźle!” – zdziwiłem się. Myślałem, że żartuje, bo nigdy o takiej wsi wcześniej nie słyszałem.
W Żmijiwce wszyscy znają siebie nawzajem. Za każdym razem, kiedy spotkają cię na ulicy pytają, co słychać u ciebie i twojej rodziny. W Szwecji John-Börje nie spotykał się z czymś takim. Tam sąsiedzi mogą co najwyżej porozmawiać o pogodzie. Mężczyzna pracował w szwedzkim biurze firmy budowlanej, a wieczorami „ratowała” go fizyczna praca na roli. „Kiedy w ciągu dnia w pracy ktoś na mnie warczał czy złościł się, tylko fizyczna praca pomagała pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia” – przyznaje John-Börje.
– Ludzie tu, w Żmijiwce, żyją tak, jak żyli moi rodzice jakieś 60 lat temu, kiedy byłem małym chłopcem. Mieli jedną krowę, może ze dwie świnie. Mama zawsze była w domu. Dlatego moje życie tutaj jest pełne nostalgii.
Jak mówi rolnik, żeby rozmawiać z miejscowymi po szwedzku i rozumieć siebie nawzajem, lepiej jest patrzeć w twarz współrozmówcy, gdyż w ich słownictwie jest sporo słów, których współcześni Szwedzi dawno już nie słyszeli i których nie używają w codziennym życiu. Niekiedy, szczególnie podczas wizyt grup turystycznych ze Szwecji, John-Börje, jego sąsiad Swen i członkowie zespołu „Trzy siostry” zbierają się razem i organizują takie improwizowane „kółko rozmówek”, ćwicząc współczesny szwedzki język.
W ten sposób John-Börje Thelin znalazł w nadczarnomorskiej wsi tę Szwecję i tę życiową harmonię, o których zawsze marzył.
– Podoba mi się to miejsce. Zapach ziemi tutaj, kiedy jadę traktorem, jest niesamowity. 75 m ode mnie jest Dniepr. Bardzo tu pięknie. Przebudowaliśmy domek letni i chcę dobudować jeszcze jedno piętro. Będę mógł siedzieć tam i patrzeć na Dniepr w słonecznym świetle.