To reportaż o jednym dniu misji ewakuacyjnej wolontariuszy, zajmujących się zwierzętami w mieście Hulajpole, które znajduje się nieco ponad sto kilometrów od Zaporoża i zaledwie siedem kilometrów od linii frontu. Oprócz ratowania zwierząt mieszkańcy chwytają się każdej okazji, by podzielić się swoimi przeżyciami i tym, co wciąż boli. Od początku marca 2022 roku aż do napisania tego materiału latem 2023 nie ma tu elektryczności ani dostępu do wody, a świeżo zbombardowane budynki trudno odróżnić od tych, które stoją opuszczone od ponad roku. To reportaż z miejsca, gdzie wojna nie jest przerażającym materiałem telewizyjnym, ale rzeczywistością, z którą trzeba walczyć każdego dnia.
Jedziemy do Hulajpola z Komandą poriatunku twaryn (ukr. Командa порятунку тварин — przyp. tłum), czyli Wową i Tanią. Na zewnątrz jest upalny 14 maja. Słodki aromat bzu miesza się z zapachem karmy, którą wieziemy dla tamtejszych kotów i psów. Oprócz trzystu kilogramów jedzenia dla zwierząt w samochodzie są kontenery i klatki do ich ewakuacji. Wowa siedzi za kierownicą, a Tania z tyłu. W rękach trzyma otwarty niebieski notes: na lewej stronie napisane jest „karmy”, a na prawej „zwierzęta”. Na obydwu jest lista adresów. Tania zaznacza ptaszkiem każdy adres, gdzie uda nam się pomóc.
KARG
Komanda poriatunku twaryn (Kyiv Animal Rescue Group) ratuje zwierzęta w sytuacjach kryzysowych, których nie można rozwiązać bez specjalistycznego sprzętu lub umiejętności, w Kijowie i sąsiednich miejscowościach. Wyjeżdża także, by ewakuować zwierzęta i pomagać im w przyfrontowych miastach.Trudowa 67
Wowa zatrzymuje podniszczonego busa na podwórzu budynku wielomieszkaniowego. Sprawdzamy adres – ulica Trudowa 67. Podchodzimy do wejścia, gdzie biegają koty, a na ławce siedzi kobieta w fioletowej kamizelce z torebką przewieszoną przez ramię. Ławka jest przykryta brązowym gobelinem z ornamentem. Z tyłu powykręcane jabłonie tworzą cień. Kiedy nas widzi, kobieta wstaje i rusza w naszą stronę. Ma na imię Natala.
— Ostrożnie, on jest bardzo niespokojny — mówi, biorąc za kark czarnego, chudego kota z łysą plamą na grzbiecie. Podczas ewakuacji wolontariusze ratują przede wszystkim chore zwierzęta, bo mają one tu najmniejsze szanse na przeżycie.
Tania, partnerka Wowy, próbuje wziąć kota, żeby umieścić go w transporterze, ale ten syczy i macha ostrymi pazurami. W końcu umieszczają go w środku, ale ten wyskakuje. Tania łapie go i wpycha tyłem, ale kot uparcie wyciąga łapę i gryzie dziewczynę w rękę pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym. Tania głośno krzyczy. Natali ledwie udaje się rozewrzeć szczęki czarnego kota. We trójkę w końcu umieszczają go w transporterze. Wowa zamyka drzwiczki i przygotowuje kolejny.
Drugi kot prawie się nie opiera, więc Wowa pewnie łapie go za kark i umieszcza w transporterze. Wyprostowany zwierzak zabawnie wytrzeszcza oczy i podnosi uszy. Drzwiczki przed jego pyszczkiem zamykają się. Natala dziękuje nam i żegna się.
Na koniec patrzę na brązowy gobelin i powykręcane jabłonie, a potem na czterokondygnacyjny wielkopłytowy budynek, w którym mieszka kobieta.
— Dużo ludzi mieszka teraz w budynku?
— Tylko ja.
Spartakiwśka 5
Jedziemy dalej. Następny adres to także blok, chociaż w Hulajpolu nie jest ich tak dużo. Przeważają tu prywatne domy z szopami, skrzydłami (przybudówki — przyp. red.), ogrodami i sadami, jak sto lat temu, kiedy w mieście mieszkał jeszcze słynny ataman-anarchista Nestor Machno. Część z nich posiekana jest odłamkami wroga, niektóre zbombardowano. Reszta domów jest cała. Sklepy spożywcze i targ funkcjonują.
Tania i Wowa idą z transporterami do miejscowych. W pobliżu kręci się około piętnaście kotów. Tymczasem moją uwagę zwraca barczysty, wąsaty mężczyzna w czystej koszuli, który zaparkował swoją tavrię obok naszego busa. Ma na imię Ołeksandr. Zaczyna rozmowę:
— Mogę pokazać, gdzie wczoraj „przyleciało”.
Okazało się, że dzień przed naszym przyjazdem rosyjska artyleria intensywnie ostrzelała miasto. Podczas gdy Wowa i Tania umieszczają koty i psy w transporterach, Ołeksandr prowadzi mnie za róg budynku. W polu widzenia pojawia się kolejny blok mieszkalny, gdzie zamiast wejścia jest dziura, przez którą widać ciemność klatki schodowej. Najprawdopodobniej jeden z pocisków trafił w to miejsce. Okna na wszystkich piętrach są albo rozbite, albo zakryte sklejką. W pobliżu widać inne ślady po odłamkach: garaż z wyszczerbioną ścianą boczną, poszarpana metalowa siatka boiska piłkarskiego, kable leżące na asfalcie jak zwiotczałe węże. Ołeksandr patrzy na zniszczoną fasadę i wskazuje:
— Tam jest moje mieszkanie. Balkon został rozwalony.
Od czasu do czasu w tle coś świszczy lub dudni – trwają pojedynki artyleryjskie.
Od ponad roku Ołeksandr z żoną Irą mieszkają na działce w innej części miasta, która jest trochę dalej od frontu. Opiekują się tam jedenastoma kotami i dużym czarnym psem, bardzo podobnym do labradora.
Wracamy – Ołeksandr chce mi pokazać coś jeszcze. Wyjmuje z kabiny tavrii plastikowy pojemnik, w nim – pęki kluczy. To klucze do mieszkań jego sąsiadów i przyjaciół, którzy wyjechali z miasta. Ołeksandr odwiedza ich domy i sprawdza, czy wszystko jest na swoim miejscu, podlewa kwiaty i karmi rybki. Podaje mi pojemnik, żebym zrobił zdjęcie.
— Gdzie to wszystko podziać?
Tymczasem Tania i Wowa mają coraz mniej pustych transporterów. Spokojne koty i kocięta umieszczają po dwa. Jeden z nich zaczyna żałośnie miauczeć.
— Rudzielcu, do widzenia, kotku — mówi do niego miejscowa kobieta. Wowa umieszcza Rudzielca w transporterze.
Tania nadal nie zabandażowała ręki, zaschła na niej plama krwi. Wolontariuszka kontynuuje załadunek zwierząt i tłumaczy ludziom, że nie może zabrać wszystkich ich kotów.
Pytam miejscowych jak zwierzęta reagują na ostrzały.
— Kiedy ostrzał jest duży, biegną z nami po schodach zarówno psy, jak i koty. A jak nie jest duży, to one nie reagują. Tak samo jak my.
Ołeksandr przedstawia mnie swojej żonie Irze. Ta prowadzi mnie do mieszkania, żeby pokazać skutki wczorajszego ostrzału. Oprócz balkonu odłamek trafił w salon: rozpruł turkusowy napinany sufit i uszkodził szkło na pozłacanej ikonie Matki Boskiej. Jednak sama ikona, jak mówi Ira, cudem ocalała.
Łuhowa 116
Ulica Łuhowa znajduje się w północnej części miasta, czyli najdalej od linii frontu. Zatrzymujemy się przy podwórku Petra i Ołeny, aby przekazać im karmę. Obok rośnie krzak bzu. W Hulajpolu bez rośnie przy co trzecim domu – biały albo fioletowy.
Wchodzimy na podwórze, mijając czarnego psa Tajsena na smyczy, i poprzez sień docieramy na podwórko z tyłu domu. Małżeństwo ma piętnaście kotów i trzy kocięta. Ołena od razu rozsypuje im otrzymaną karmę. Koty szybko się schodzą.
Petro i Ołena karmią też psy, które zostawili im sąsiedzi. Kiedy nie mają karmy, gotują dla zwierząt kaszę i bulion. Czasami dodają do kaszy mięso konserwowane, które przywożą wolontariusze. Petro opowiada:
— Nigdy bym nie pomyślał, że w wieku sześćdziesięciu lat będę miał tyle kotów. Ale ja kocham zwierzęta. A bez kotów w ogóle nie mogę się obejść. Przywykłem do nich od dzieciństwa.
Wracamy i ponownie spotykamy psa Tajsena. Petro go chwali, bo jest posłuszny i nigdy nie szczeka na koty. Kuca przed psem, zaczyna go głaskać i zauważa łzy w oczach zwierzęcia. Rzeczywiście, Tajsen unosi głowę i patrzy na właściciela niemym spojrzeniem, a pod jego oczami widać mokre plamy.
Owczynnikowa 15
Obok Łuhowej biegnie ulica Owczynnikowa. W tej okolicy są tylko domy prywatne. Zatrzymujemy się przy zielonej bramie z blachy falistej, wołamy gospodarza. Wychodzi do nas Ołeksij – krzepki mężczyzna w niebieskim swetrze.
Wita się z nami i kolejno przynosi, trzymając za kark, dwie suczki. Wowa przejmuje zwierzęta i umieszcza je w transporterach. To dzieci niespokojnej Herdy. Było ich sześć: Ołeksij rozdał psy, a suczek nikt nie chce.
Podczas gdy właściciel Herdy przebywa w Finlandii, Ołeksij zgodził się na opiekę nad owczarkiem.
— Leci, wyciąga z motoroweru człowieka i rzuca na ziemię. Żołnierze chcieli ją zastrzelić. A ja porozumiałem się z nią w pół godziny – wziąłem nóż i powiedziałem: „Zarżnę!”.
Podczas jednego z ostrzałów Herda została ranna: przebiło jej tylną łapę, a odłamek zahaczył o szyję. Ale razem z sąsiadem Ołeksij przemył rany i zrobił opatrunek – łapa się zrosła. Teraz podczas ostrzałów chowają się razem.
— Kiedy tym razem rakieta wyleciała z samolotu – ja pod samochód i ona ze szczeniakami pod samochód. I wszyscy siedmioro tam leżeliśmy.
Machna 76
Ulica ta znajduje się w centrum miasta. Wcześniej nazywała się „III Międzynarodówką”, a ulicą Nestora Machny stała się dopiero w 2016 roku. Pomnik Machny pojawił się w mieście w 2009 roku. Sześć dni po naszej wolontariackiej wizycie – 20 maja 2023 roku – pomnik ten, otoczony workami z piaskiem (zabezpieczenie przed ostrzałem — przyp. tłum.), miejscowi ratownicy ubrali w wyszywankę.
Wjeżdżamy na podwórko kolejnego bloku. Przy pierwszej klatce schodowej siedzi starsza kobieta, przy drugiej mężczyzna zabija deskami okna. Dookoła kręci się około dwudziestu kotów i kotek, spaceruje owczarek. Na powitanie wychodzi nam Ludmyła – starsza kobieta z zadbanymi blond włosami.
Wowa wnosi jej dwie paczki karmy dla kotów, każda po czternaście kilogramów, i od razu zaczyna rozsypywać ją na podwórku.
Ludmyła opiekuje się mniej więcej czterdziestoma kotami. Około połowa z nich żyje tutaj na Machna w budynku, gdzie znajduje się mieszkanie jej córki i zięcia, do których przeprowadziła się na czas działań wojennych. Część kotów została w starym domu Ludmyły, dokąd ta codziennie chodzi, żeby je nakarmić. Przed pełnoskalową wojną miała dwa koty, ale potem zaczęła zabierać do siebie te bezdomne i teraz ma ich tam dwanaście. Ludmyła codziennie gotuje im wielkie garnki kaszy. Mówi, że najtrudniej było zimą, kiedy kasza zamarzała. Zwraca uwagę na rurę piecyka, która sterczy z okna na pierwszym piętrze. Zamontował ją zięć, żeby zimą było ciepło, bo nikt się nawet nie spodziewał, że pojawi się ogrzewanie.
— Kuśka, Waśka, Tima, Żora — Ludmyła woła koty na obiad. Wydaje się, że zna imiona wszystkich.
Kilka kotów zostało zabitych odłamkami podczas ostrzałów. Czasami umierają też na skutek wstrząsu mózgu spowodowanego głośnymi eksplozjami. Po wczorajszym ostrzale wszystkie zwierzęta mają się dobrze, ale poprzednim razem trzeba było zebrać i pochować martwe. Ludmyła prowadzi mnie za róg budynku, gdzie wyraźnie widać miejsce trafienia pocisku. To również wydarzyło się wczoraj. Kobieta miała szczęście, że mieszkanie jej córki znajduje się po drugiej stronie.
Trudowa 135
Jedziemy teraz na południe, czyli w kierunku frontu. Przejeżdżamy obok starego, trzykondygnacyjnego budynku z cegły, z ozdobnymi gzymsami i frontonem (górna część fasady budynku — przyp. red). Okazuje się, że to parowy młyn Szredera zbudowany w 1894 roku. Pomiędzy drugim i trzecim piętrem jest dziura o średnicy około metra. Zastanawiam się, czy mogła powstać wskutek wczorajszych ostrzałów. Okazało się jednak, że „przylot” miał miejsce w czerwcu 2022 roku.
Parowy młyn Szredera
Inna nazwa młyna – „Nadzieja”. Zbudował go kupiec Samson Saksahanśkyj w 1894 roku, a w 1908 roku nabył go właściciel ziemski i przemysłowiec Dawid Szreder. Młyn jest wizytówką Hulajpola, to przykład architektury przemysłowej.Tania otwiera notatnik i patrzy na stronę „zwierzęta”. Ostatni adres – „Trudowa 135. Dwa psy (spaniele)”.
— Wowa, to już 139! Zawracaj! — mówi Tania. Wowa natychmiast reaguje.
Zatrzymujemy się przy jasnozielonej bramie. Obok kwitnie krzak białego bzu.
Wowa bierze z samochodu długą, żółtą smycz, przeskakuje przez ogrodzenie, otwiera bramę od środka i przeszukuje podwórze. Zwracam uwagę na pranie, rozwieszone na sznurkach – pierwsza oznaka, że ktoś tutaj mieszka. Chociaż potem myślę, że te ubrania mogą wisieć tu już od dawna.
Idę za Wową, między szopami, na tylną część podwórka. Najpierw mijamy klatki z kurami i gęsiami. Dalej widzimy wielką, zardzewiałą zagrodę i drewnianą budę. Strasznie śmierdzi.
Przez zakratowane okno zagrody patrzy na nas pytającym wzrokiem, szczekając, biało-brązowy spaniel. W zagrodzie leżą góry wyschniętego kału – wygląda na to, że bardzo dawno tutaj nie sprzątano.
Inny spaniel – kasztanowy – przywiązany jest łańcuchem do drewnianej budy. Obok też jest kilka kup kału. Wowa odwiązuje go i prowadzi do busa. Pies nie chce się słuchać i wyrywa się na wszystkie strony, głośno szczekając.
Przy busie Tania rozmawia już z dziadkiem Jurijem, który mieszka naprzeciwko. To on, na prośbę sąsiada, dokarmiał przez cały ten czas kury, gęsi i spaniele. Mieszka tu z żoną i sam ma duże gospodarstwo. A właściwie miał – ze smutkiem wspomina czerwiec zeszłego roku, kiedy na jego podwórze „przyleciał grad”. Z dwudziestu kur ocalało siedem, a z czterdziestu nutrii – pięć.
Ledwo udaje się wsadzić psa do ostatniego wolnego transportera. Drugiego spaniela – biało-brązowego – bierzemy do środka. Kładzie się obok Tani, która w zranionej lewej ręce trzyma niebieski notatnik, a prawą wyciąga długopis, żeby postawić ptaszka przy ostatnim adresie na liście. Wowa rusza, a spaniel kładzie łapy na kolanach Tani i próbuje ją polizać.
To już szósty wyjazd do Hulajpola dla Komandy poriatunku twaryn. Wcześniej ratowali zwierzęta w Bachmucie, Czasiw Jarze, a później na terenach zalanych w wyniku wysadzenia przez Rosjan Kachowskiej Elektrowni Wodnej. Wolontariusze stale potrzebują wsparcia finansowego na naprawę samochodu, zakup karmy dla zwierząt oraz opłacenie usług weterynaryjnych, a także szukają dobrych gospodarzy gotowych przyjąć bezdomne zwierzęta.