Jest to reportaż o dwóch osobach, które w chaosie katastrofy po wysadzeniu przez Rosjan Kachowskiej Elektrowni Wodnej dostrzegły możliwość wydostania się z okupowanych Ołeszek. Można powiedzieć, że miały bardzo dużo szczęścia, ponieważ mieszkańcy podtopionego lewego brzegu Dniepru znaleźli się w pułapce – okupanci blokowali ewakuację, ostrzeliwali tych, którzy samodzielnie chcieli się wydostać i kłamali, że „wszystko w porządku, nie ma powodów do paniki”.
*
Imiona bohaterów artykułu zostały zmienione ze względów bezpieczeństwa.Spotkaliśmy 56-letniego Andrija i 53-letnią Julię w Chersoniu, drugiego dnia po ich przybyciu z Ołeszek na tereny kontrolowane przez Ukrainę. Przywieźliśmy im czyste ubrania. Później małżeństwo planowało jechać na zachód Ukrainy do córki i wnuków. Andrij i Julia pokazują mi wideo, na którym w Chersoniu po raz pierwszy od półtora roku jedzą lody, a później wspominają okropności, które przeżyli i zaczynają płakać.
Ołeszki to miasto na lewym brzegu Dniepru, które znajduje się pod okupacją od początku wojny na pełną skalę. Po tym, kiedy rosyjscy żołnierze, wycofując się z Chersonia w listopadzie 2022 r. wysadzili Most Antoniwski, brak było połączenia pomiędzy tym miastem i prawym brzegiem Dniepru. W rezultacie wielkiego aktu terrorystycznego FR, którego dopuścili się rosyjscy żołnierze 6 czerwca 2023 r. poprzez wysadzenie zapory Kachowskiej Elektrowni Wodnej, dziesiątki miejscowości w dolnym biegu Dniepru zostały podtopione lub całkowicie zalane. Według stanu na 14 czerwca 2023 r. zatopione były 3103 budynki, z około 500 woda odstąpiła w przeciągu doby.
Pierwsze wieści na okupowanych terenach o ataku terrorystycznym w Kachowskiej Elektrowni Wodnej
– Wysadzili zaporę – powiedział Andrijowi przez telefon przyjaciel. Była siódma rano we wtorek. Od Ołeszek do Kachowskiej Elektrowni Wodnej jest w linii prostej jakieś 50 km, więc odgłos wybuchu tutaj nie dotarł. Miejscowi dowiedzieli się o zbliżającej się wielkiej wodzie od przyjaciół, którzy do nich dzwonili, z ukraińskiej telewizji lub internetu. Okupacyjna administracja nie powiadomiła mieszkańców o zbliżającym się potopie.
Andrij, nie budząc Juli, wstał z łóżka i pierwszy raz od początku okupacji wyjął ze skrytki trzy pistolety. Sytuacja mogła rozwinąć się w dowolny sposób. Mężczyzna czuł ciężar, myśląc o nieszczęściu, z którym on i jego żona wkrótce będą musieli się zmierzyć. Ale jednocześnie pojawiła się w nim nadzieja na to, że to wszystko, czyli życie pod okupacją FR, nareszcie się skończy. Wcześniej nie odważyli się na ewakuację – i wiek, jak mawiają, nie ten, i swojego pięknego dwupiętrowego domu z bujnym ogrodem nie chciało się porzucać, wierzyli również, że ukraińscy żołnierze lada chwila dotrą i do nich.
Andrij wywiózł na podwórzę i zdjął z lawety swoją łódkę, włożył do środka dwa wiosła i brezent, przywiązał do niej jeden koniec liny. Następnie przez otwarte okno na pierwszym piętrze wrzucił do swojego pokoju linę i przywiązał drugi jej koniec, aby łodzi nie zniosła woda.
Powiedział Juli o wysadzeniu zapory. Zaczęli razem wynosić z piwnicy przetwory, warzywa, a także drewno – na piętrze był kominek. Kolejne wiadomości o powodzi czerpali z telewizji, dzięki antenie satelitarnej mieli dostęp do ukraińskich programów. Starali się zrozumieć, czy ich dom zostanie całkowicie zalany.
Po obiedzie Andrij wsiadł na rower i pojechał na zwiady. Ważne było, żeby znaleźć jakieś wzniesienie, na które można uciec. Gdy jechał przez Ołeszki, spotkał starszą parę, która stała na środku ulicy. Kobieta płakała, a mężczyzna ją uspokajał. Andrij wtrącił się.
– Syneczku, nas nie zaleje! – krzyczała kobieta. Ich dzieci i krewni są za granicą. Nie ma dokąd uciekać.
– Jak usłyszycie wodę, biegiem do mnie, – powiedział Andrij, podał swój adres i pojechał dalej. Więcej ich już nie zobaczył.
Potem Andrij i Julia znowu oglądali wiadomości w telewizji: „… wysadzenie zapory i maszynowni…”, „… katastrofa miała miejsce w nocy około godziny trzeciej…”, „…szczególne zagrożenie dla niżej położonego lewego brzegu…”.
Informacje o tym, jakiego poziomu wody można się spodziewać, były różne.
Około szóstej wieczorem zniknął prąd w Ołeszkach. Dlatego resztę dnia para spędziła w domu.
Jak woda docierała do Ołeszek
O pierwszej w nocy Andrij usłyszał szum wody. Otworzył okno. Z daleka dochodziło do niego szczekanie psów i ludzkie krzyki. Wyszli z żoną na dwór. Zalewało drogę. Po drugiej stronie wody stała kobieta z latarką i patrzyła, jak fale rozlewają się po ulicy. Małżeństwo zdecydowało się wrócić do domu, póki jeszcze można było przejść po suchym – woda przybierała zbyt szybko.
Nastał środowy poranek. Na ich podwórzu było już ponad metr wody, ale drzwi do domu były mocno zamknięte i woda ledwie się przez nie przesączała. Andrij zszedł do piwnicy, żeby uratować jeszcze kilka słoików przetworów i wyciągnąć pompę. Ale w tym momencie pękła rura kanalizacyjna, która przechodziła przez pomieszczenie i do piwnicy fontanną zaczęły wylewać się fekalia.
Oboje weszli na pierwsze piętro. Słychać było świst wiatru na zewnątrz, z dołu dochodził hałas – to woda i cała zawartość kanalizacji podmywała parter, przewróciły się meble, lodówka, inny sprzęt. Andrij robił nożem nacięcia na ścianie budynku, aby obserwować poziom podtopienia. Od pierwszej w nocy woda co pięć minut podnosiła się o pięć centymetrów, ale bliżej poranka tempo podnoszenia się wody spadło.
Woda pochłonęła ogrodzenie. Łódź przywiązana do budynku już dryfowała. Andrij odwiązał ją i chciał ratować sąsiadów, ale nie mógł wydostać się z własnego podwórka – brama była zamknięta na dwie zanurzone pod wodą zasuwy: jedną u góry, drugą na dole. Mężczyzna wrócił do domu, wziął motykę i podpłynąwszy do wyjazdu, otworzył zasuwy końcem narzędzia.
Przeprawił do swojego domu sąsiadów – póki co woda nie dotarła do pierwszego piętra. Potem popłynął na zwiad. Woda ciągle się podnosiła i mógł już uruchomić silnik, ale on w dalszym ciągu wiosłował: rosyjscy żołnierze szukali łodzi motorowych i konfiskowali albo sam silnik, albo całą łódź. Inne typy łodzi, bez silników, się nie nadawały, bo w wielu miejscach prąd był już zbyt wartki, a pontony można było łatwo przedziurawić.
Wzdłuż zatopionych ulic panował chaos: muczały krowy, obok przepływały psy i koty, prąd niósł ule, drewno, śmieci. Zewsząd dochodziły krzyki „Ratunku!”. Andrij przewoził ludzi z mniejszych chat do budynków z dwoma lub większą liczbą pięter. Był to upalny i słoneczny dzień – wiele osób siedziało na dachach bez żadnego cienia.
Cały czas trwał ostrzał: rosyjscy artylerzyści z okolic Ołeszek ostrzeliwali Chersoń. „Przylatywały” też odpowiedzi.
Andrij nie utrzymał kursu i burtą łodzi uderzył o pień brzoskwini, skąd spadł na niego rój pszczół. Mężczyzna chwycił brezent i przykrył się nim, czuł, jak pszczoły próbują przebić się przez okrycie. Z czasem się poddały i Andrij popłynął dalej.
Dookoła latało jeszcze sporo pszczół z zatopionych uli, wiele z nich również pozostało bez domu.
Rankiem i w ciągu dnia, łodzi na wodzie niemal nie było.
Płynąc ulicą Andrij usłyszał ochrypły krzyk. Zaczął się rozglądać. Kobiecy głos dochodził ze starego budynku – mężczyzna ujrzał, jak na strychu z trójkątnej mansardy wygląda staruszka. Zaczął wołać ją do łodzi i kobieta wyskoczyła przez drzwiczki z innej strony poddasza.
– Wieź mnie do Luby – powiedziała. Andrij zaczął wiosłować do sąsiedniego budynku. Właśnie na nim siedziała Luba – przyjaciółka tej staruszki. Ale była zbyt wysoko na dachu, dlatego nie udało mu się jej tam podsadzić. Zaproponował, że wysadzi ją na innym wysokim budynku, na który łatwiej będzie wejść.
– Nie trzeba! Jeżeli umrę, to w swojej chacie, – powiedziała i umówiła się z Lubą, że jakiś mężczyzna na łodzi przypłynie i zabierze ją z mansardy. Andrij odwiózł ją z powrotem, nie miał ani sił, ani czasu, by się sprzeczać.
Wiele osób prosiło go, by ich przewiózł, ale większości odmawiał – ratował w pierwszej kolejności albo kobiety z dziećmi, albo starsze osoby. Podpłynąć, omijając przeszkody, przekonać osobę, by wsiadła do łodzi, poczekać, aż zabierze rzeczy, znaleźć bezpieczny sposób, by wsiadła – wszystko to zabierało bezcenny czas. Niestety o zwierzętach w ogólnie nie mogło być mowy, choć wielu prosiło go o ratowanie kotów i psów.
Andrij płynął wzdłuż wysokiego różanego żywopłotu, który rozrósł się wzdłuż drogi. Dwie trzecie krzaka zatopiło, a obok, na płocie, który dochodził do muru, bezradnie siedział brązowy pies. Mężczyzna zmuszony był przepłynąć obok.
Właśnie wtedy Andrij zobaczył, jak przez Ołeszki, omijając podtopionych, płyną dwa kutry z rosyjskimi żołnierzami. Jeden z nich podpłynął do niego.
– Twój silnik działa? – spytali.
– Nie. Widzicie przecież, że wiosłuję, – odpowiedział Andrij. Okupanci odpłynęli.
Do wieczora przybyło ratowników wśród miejscowych, rosyjscy żołnierze jednak ludziom nie pomagali. Jeden chłopak zrobił tratwę, przywiązując do palety puste, plastikowe butelki. Pływał i ratował zwierzęta, wyłowił nawet jeża. Mieszkańcy miasta dzwonili do krewnych, przyjaciół i znajomych bezpośrednio z dachów – błagali o pomoc.
Stanęła, k*rwa!
Wieczorem Andrij znowu siedział w domu z Julią oraz sąsiadami, oświetlając fasadę latarką. Przyglądał się ostatniemu oznaczeniu, które zrobił kilka godzin temu. Woda je trochę przykryła. Patrzył dalej i o wpół do drugiej w nocy krzyknął:
– Stanęła, k*rwa!
Woda naprawdę się zatrzymała, a do rana jej poziom obniżył się o 50-60 cm.
O tym, że w Ołeszkach mogły jeszcze pozostać suche obszary, nikt nie myślał, bo wydawało się, że woda zatopiła całe miasto. Ale rano Andrij popłynął w przeciwną do Dniepru stronę i ustalił, że koło szpitala jest mimo wszystko suchy ląd. Zaczął przewozić tam ludzi. Na początku tych, którzy byli u niego w domu, potem zaczął ratować innych. Łącznie w czwartek wywiózł około 12 osób.
W niektórych miejscach woda miała głębokość 4 metrów – z wody sterczały tylko korony drzew i dachy budynków. Andrij płynął na poziomie szczytów słupów energetycznych, zaplątywał się w przewodach.
W czwartek na ulicy zrobiło się znacznie ciszej.
– Czy jest tu ktoś żywy? – krzyczał Andrij, płynąc ulicami miasta. Odpowiadały tylko psy. Pozostawało ich w dalszym ciągu wiele: niektóre płynęły, inne trzymały się suchych miejsc czy jakichkolwiek przedmiotów, które nagromadziły się, tworząc wyspy ocalenia.
W czwartek z prądem spływały palety, betoniarki, lodówki, drewniane tarasy itp. Jeden z sąsiednich budynków po prostu zerwało – popłynął na pełne morze. Woda wirowała.
Wieczorem Andrij zauważył, że prąd wymył wielki korytarz do rzeki, gdzieś o szerokości 50 m – otwierała się droga do Chersonia. Ale ze względu na metrowy spadek wody, przepłynięcie tamtędy było niebezpieczne. W Andriju rosła jednak nadzieja. Wrócił do domu.
Julia strasznie bała się wody i nawet przed wojną niemal nigdy nie wsiadała do łodzi, dlatego też nie chciała zgodzić się na propozycję męża, by wydostać się z Ołeszek drogą, która się pojawiła. Ale Andrij nalegał, mówił, że trzeba tylko przepłynąć przez mieliznę, a dalej czekać, aż zjawią się ratownicy.
– Tu jest jak w Wenecji! – żartował. Spojrzawszy na pływające fekalia zmieszane z dziecięcymi zabawkami, a potem na swój zalany, piękny ogród, wyhodowany mrówczą pracą, Julia zgodziła się.
Wypłynąć na wolność z okupowanych Ołeszek
Ostateczną decyzję podjęli w piątek rano. Andrij puścił na wodę zapasowy ponton i liną przywiązał go do rufy łodzi motorowej, i wzmacnił połączenie kablem telewizyjnym. W tym czasie w domu pozostawało jeszcze dwóch sąsiadów. Andrij zaproponował im, żeby się przyłączyli – dwie osoby mogły wsiąść do pontonu. Ale oni kategorycznie odmówili – to zbyt niebezpiecznie. Poprosili, aby wysadzić ich koło szpitala, Andrij się zgodził. Kiedy wrócił, szybko zebrali się z Julią, zapakowali do pontonu świąteczne stroje, dwa ulubione albumy ze zdjęciami, dywanik do akupunktury, pluszowego zajączka i pieska, którymi kiedyś bawiły się wnuki. Mężczyzna zabrał firmowe opakowanie ze swojego telefonu – w zamieszaniu trudno było o racjonalne decyzje.
pokaz slajdów
Wzięli dwie jasne latarki.
– Jeżeli nas zaniesie na otwarte morze, będziemy nimi świecić – dalej żartował Andrij. A może nie żartował.
Wodę pitną mieli nie w bukłakach, a w słoikach, dlatego Julia owinęła je w ręczniki i spuszczała przez okno do Andrija. Ręczniki mogły przydać się jako biała flaga. Z jedzenia wzięli tylko siatkę orzechów włoskich. Zabrali też trzy pistolety z amunicją – „podarunek” dla rosyjskiego patrolu. Julia wsiadła do łodzi w różowej koszulce i ozdobionych plastikowymi perłami dżinsach. Zamiast koła ratunkowego – opona samochodowa. Andrij był w koszulce, szortach i gumowcach. Na głowę oboje założyli szerokie kapelusze plażowe. Wypłynęli rano około siódmej trzydzieści.
pokaz slajdów
Z dachu jednego z budynków, obok których przepływali, kobieta krzyknęła:
– Tylko o nas nie zapomnijcie!
Julia popatrzyła na nią i milcząco pokazała palcem w kierunku Dniepru.
– Zrozumiałam – w spojrzeniu tej kobiety pojawiło się coś pomiędzy zrozumieniem i rozpaczą.
Poziom wody w ciągu nocy jeszcze się obniżył, mielizna zmniejszyła się, a kanał poszerzył się o 20 m. Ale prąd w dalszym ciągu pozostawał silny i łodzie pociągnęło w wir. Andrij wczepił się w przewód elektryczny, przeciągnięty między dwoma słupami, i trzymając go, powoli spuszczał się w dół razem z prądem – dalej od wiru, a w stronę akacji, przez co ponton zahaczył o jej ciernisty wierzchołek. Były w nim lekkie rzeczy, dlatego trochę oklapł, ale trzymał się na powierzchni. Ale Andrij pomyślał, że gdyby zabrali ze sobą jeszcze dwie osoby, to ponton by zatonął.
Po zrównaniu obu łodzi Andrij wpłynął we fragment lasu i ruszył dalej między drzewami, aby rosyjskie patrole albo snajperzy ich nie zobaczyli. Dalej, za podtopionymi wyspami, rozpostarł się widok na Chersoń, który stał daleko, daleko na przeciwległym brzegu.
W tym momencie Julia zrozumiała, że obok mielizny nikt na nich nie czeka – Andrij chciał jej dać nadzieję, żeby przekonać ją do wejścia do łódki. Dalej trzeba było samodzielnie dopłynąć na drugi brzeg. Ale Julia nie zwracała już na to uwagi. I strach przed wodą całkiem zniknął.
Żeby rosyjskim żołnierzom trudniej było ich zastrzelić, zdecydowali się płynąć na ukos – pod prąd.
Nagle lina urwała się i drugą łódź zaczęło znosić z prądem. Julia złapała za kabel telewizyjny, żeby trzymać ponton z rzeczami. Przez resztę podróży trzymała go na powierzchni.
Na wyspach, które leżały pomiędzy brzegami Dniepru, były osiedla dacz, w tym dwupiętrowe budynki, które wystawały ponad wodę. Małżeństwo obawiało się, że mogą tam czatować rosyjscy żołnierze, dlatego Andrij przysunął broń bliżej. Koło pierwszej wyspy łodzie zaczęło znosić. Mężczyzna próbował utrzymać łódkę, kiedy jego żona mocno wpiła mu się w rękę.
– Ziemia popłynęła! – oboje patrzyli, jak cała wyspa zaczęła płynąć razem z prądem. Włosy stanęły im dęba. Andrij starał się utrzymać daleko od wiru, który znosił całą wyspę. Tymczasem ziemia dalej płynęła razem z drzewami i kamieniami – prosto do morza.
Jednak po chwili okazało się, że to nie wyspa płynie, tylko łodzie znosi w przeciwległym kierunku. Andrij próbował płynąć pod prąd, ale okazał się on na tyle silny, że mimo wszystko znosił ich w dół.
Ze strony Ołeszek na niebie pojawił się dron. Przyglądali się, czy nie jest do niego przyczepiony granat, ale nie mogli tego dostrzec – „żelazny ptaszek” unosił się na tle słońca. Andrij poprowadził łodzie dalej w stronę Chersonia, już przed samym miastem stanął im na przeszkodzie wartki prąd, który zaczął ich znosić, oraz mielizny. Trzeba było wrócić się i przybić obok betonowego słupa z niebiesko-żółtą flagą. Wyrzucili kotwicę i czekali, dopóki ratownicy ich nie zauważą. Na niebie w dalszym ciągu latały drony. Jeden z nich zawisł nad dwoma łódkami.
Andrij odwiązał łódź i zaczął powoli dryfować między drzewami, chowając się w krzakach: jeżeli dron przyleci z granatem, to trudniej będzie go zrzucić. Z jednego drzewa prosto do łodzi spadł zaskroniec zwinięty w kłębek. Julia zaczęła krzyczeć, dopóki mąż lekkim machnięciem nie wyrzucił gada za burtę.
Ostatecznie spostrzegli wojskowy kuter, który płynął w stronę betonowego słupa z masztem flagowym. Na statku było dwoje żołnierzy. Z daleka nie było widać znaków rozpoznawczych. Andrij i Julia schowali się za krzakiem, więc kuter przepłynął obok.
Jeszcze jeden „ptaszek” przyleciał ze strony Chersonia i zawisł nad słupem z flagą. Julia zaczęła do niego machać. Wojskowy kuter powrócił. Okazało się, że jest ukraiński – chłopcy przesadzili Julię do siebie, przywiązali obie łodzie i przyciągnęli ich do brzegu.
Andrij wyjął telefon, żeby nagrać wideo.
– Tak wygląda wolność – powiedział, patrząc na zielone zbocze portowego miasta.