Co piąty mieszkaniec ukraińskiego miasta to osoba w starszym wieku, jak podaje Ministerstwo Polityki Społecznej Ukrainy. Z powodu wojny sytuacja wielu z nich się pogorszyła: niektórzy mogą nie otrzymać odpowiedniej jakości opieki medycznej, wielu z nich nie jest już nawet w stanie samodzielnie opuścić mieszkania. Dlatego ukraińscy wolontariusze i osoby zajmujące się działalnością charytatywną każdego dnia wspierają kobiety i mężczyzn w podeszłym wieku, którzy znaleźli się w trudnej sytuacji.
Regularną pomoc zapewnia między innymi charkowska organizacja Rescue Now. Każdego miesiąca, w ramach projektu „Patronat”, zespół wspiera około 600 osób rozwożąc ponad 7 tysięcy paczek z pomocą humanitarną (jedzeniem, lekami i środkami higieny). Na gorącą infolinię projektu zgłaszają się osoby potrzebujące, ich sąsiedzi czy krewni, a o niektórych przyszłych podopiecznych zespół dowiaduje się od zaprzyjaźnionych centrów usług społecznych czy organizacji.
Ten reportaż to jeden dzień spędzony z Wasylem, wolontariuszem Rescue Now, który rozwozi paczki z pomocą. To zaledwie jeden dzień spotkań z sześcioma starszymi kobietami, których bólu spowodowanego wojną, trosk, ale i miłości wystarczyłoby na niejedno życie.
Codzienna praca wolontariusza Wasyla
Ośrodek Rescue Now znajduje się w art-fabryce „Mechanika” na wschodzie Charkowa. Wcześniej był tu zakład produkujący parowozy, a teraz odbywają się w tym miejscu wydarzenia kulturalne i udostępniane są pomieszczenia na wynajem. Jedno z nich zajęła organizacja charytatywna – jest wystarczająco miejsca do przepakowywania i załadunku pomocy humanitarnej. Właśnie od terenu art-fabryki zaczynamy naszą wolontariacką wycieczkę z Wasylem. Wasyl jest po pięćdziesiątce, ciemne włosy ma schowane pod czapką z daszkiem. Żwawo prowadzi auto i żartuje. Pracuje z wolontariuszami Rescue Now od samego początku pełnoskalowej wojny. Jeździł i po mieście, i po obszarach przyfrontowych – „gdzie trzeba”. Teraz mężczyzna bierze udział w projekcie „Patronat”.
Mijamy ulice, przy których widać wiele budynków zniszczonych rosyjskimi ostrzałami. Wasyl mówi, że boli go patrzenie na taki Charków. Jest miejscowy, w młodości był taksówkarzem, dlatego dobrze zna miasto. Jedziemy z nawigacją, ale ta nie zawsze działa, więc niekiedy opieramy się wyłącznie na pamięci Wasyla.
Dziś na liście jest sześć adresów, które mężczyzna przepisał na kartkę przed wyruszeniem w drogę. Ale wszystkie potrzebne informacje z adresami, numerami telefonów i szczegółami śledzi na smartfonie, ma do tego specjalną aplikację opracowaną przez partnerów Rescue Now. W trakcie jazdy do jednej z kobiet, czekających na pomoc humanitarną, Wasyl zdąża podzielić się swoją historią: kiedy zaczęła się pełnoskalowa agresja wywiózł tatę z Północnej Sałtiwki (dzielnica Charkowa, która najbardziej ucierpiała od ostrzałów FR — przyp. red.) i pomógł wyjechać dziadkowi i babci charkowskiej artystki Poliny Kuzniecowej. Dało to początek jeszcze jednej historii – biały samochód, którym jedziemy, należał do tej pary. Zdecydowali się zostawić go wolontariuszom z Rescue Now.
Praca Wasyla na pozór wygląda na prostą: przyjeżdża pod wskazany adres, przekazuje paczkę z pomocą humanitarną i dla potwierdzenia fotografuje z nią osobę. Jednak mężczyzna bardzo przeżywa los podopiecznych, nawiązał z nimi pewną emocjonalną więź, a to w obecnych czasach nie zawsze jest proste:
— Czasami bywa tak przykro, takie staruszki… Była jedna na [ulicy] Błahowiszczenskiej, od razu dzwonię do call center [Rescue Now], mówię: „Zapomnieliście [ją — przyp. tłum.] zapisać, ja już tam jeździłem, babcia taka sympatyczna, zawsze mnie wita”. A mi mówią: „Ona jeszcze w styczniu zmarła”. Smutno, nie mają z kim porozmawiać, niektórzy nie lubią, gdy się im współczuje, ja też nie lubię. Dlatego ja z nimi tak żartobliwie i oni też mnie zapamiętują.
Spotyka różnych ludzi: jedni mają trudności z chodzeniem, inni – z mówieniem czy rozpoznawaniem znajomych. Ale, mówi Wasyl, są też ludzie z dobrą pamięcią.
— Boże, jak ja bym chciał, żebym w takim wieku miał tak jasny umysł. Z humorem, z żartem, aż jestem pełen podziwu dla takich ludzi.
Sama na całej klatce schodowej
Jako pierwszą odwiedzamy Wałentynę. Mieszka w starym budynku, gdzie wysokie sufity są ozdobione sztukaterią, a podłoga – misternie ułożoną terakotą. Drzwi otwiera nam sąsiadka Liuba, czekała już na nas. We wspólnym korytarzu poznajemy Wałentynę. To niewysoka kobieta z krótkimi, siwymi włosami, w pluszowym szlafroku, wspiera się na chodziku – trudno jest jej się poruszać. Wałentyna jest w dobrym humorze, rozkwita, gdy Wasyl nazywa ją „gwiazdeczką”. W tak czuły sposób zwraca się do swoich podopiecznych, aby choć trochę ich rozweselić.
Wałentyna skromnie opowiada o sobie: ma 75 lat, mieszka w tym budynku ponad 50 lat, bo mężowi dali tu mieszkanie. Przeżyła dwa udary. Urodziła się w pobliżu Wołczańska, pracowała w Charkowie w fabryce. Kocha Ukrainę.
– Zostałam całkiem sama, nie mam nikogo. Pochowałam rodziców. Całe życie pracowałam.
Mówi, że dopiero zaczęli żyć, aż tu rozpoczęła się pełnoskalowa agresja. Mieszkańcy budynku ewakuowali się, na parterze została tylko 85-letnia sąsiadka. A Wałentyna została jedyną mieszkanką na całej klatce schodowej. Tak więc siedziała w mieszkaniu. Sama. Nawet drzwi nie byłoby komu otworzyć, gdyby ktoś przyszedł wesprzeć jakimiś produktami czy inną pomocą.
Jednak ludzie zaczęli powoli wracać. Kiedy pytam Wałentynę co lubi jeść, to kobieta trochę z dziecięcym zakłopotaniem odpowiada: „Chołodeć” (polskim odpowiednikiem dania są galarety mięsne typu „zimne nóżki” — przyp. red.).
„Wcześniej do Rosji miałam normalny stosunek”
Przyjeżdżamy pod następny adres, gdzie mieszka jeszcze jedna Wałentyna. Podwórze kipi zielenią. Kobieta wita nas na ścieżce przy wejściu, chodzi o lasce. Jej twarz jest poorana zmarszczkami, ale pogodna. Wasyl mówi jej, że tym razem prawie jej nie poznał, tak się wystroiła. Ona wybucha na te słowa perlistym śmiechem.
Wałentyna opowiada o sobie: ma 87 lat, mieszka sama. Ma domową bibliotekę liczącą cztery tysiące książek, które czyta na okrągło. Mówi, że teraz zafascynowała się kryminałami, a wcześniej czytała powieści historyczne. Całe życie kochała książki, jeszcze w dzieciństwie chodziła do miejscowej biblioteki. Wtedy też zaczęła zbierać własną.
— Kocham czytać. A więcej [już] niczego nie mogę. Prać nie mogę. Niczego nie mogę. A czytać – czytam.
Wałentyna rozumie język ukraiński i w nim pisze, ale mówić jej trudniej. Więc i z nami rozmawia po rosyjsku. Przy czym zapewnia, że do FR nie żywi sympatii:
— Tam mieszka moja krewna, wyszła za mąż za moskwianina. Wcześniej do Rosji miałam normalny stosunek. A teraz ich nie cierpię. Tylu ludzi zginęło. Charków zniszczyli.
Kobieta mieszka z suczką Mińką i kotką Miłą. Na zewnątrz wychodzi rzadko, ewentualnie na spacery z psem, powolutku. Kiedy opowiada o swoich czworonogach, to jej twarz jaśnieje jeszcze bardziej: mówi, że Mińkę zabrała od wolontariuszy jeszcze w 2014 roku. Podeszła do nich na ulicy, a tam mały, dwumiesięczny szczeniak – czarniutki, z białą sierścią na podbródku i brązowymi łapami. A kotka Miła zjawiła się w mieszkaniu Wałentyny jeszcze wcześniej, ponieważ lokatorka jej wnuka zostawiła zwierzę w budynku na pastwę losu. Więc kobieta zabrała ją do siebie.
Charków jest rodzinnym miastem Wałentyny, a teraz, zgodnie ze słowami kobiety, jest tu strasznie. Zaczyna z pamięci wymieniać miejsca, które zostały ostrzelane. W pobliżu, ale nie tu. Jej głos zaczyna drżeć, szczególnie, gdy wspomina o Putinie. Wasyl żartuje: „Hryhoriewna, nie gorączkuj się, bo ci ciśnienie podskoczy!”.
„Walcia, ty to w raju mieszkasz”
Wzdłuż drogi kwitnie akacja, jej zapach przenika do wnętrza auta. Ulica tonie w zieleni i głębokich kałużach: niedawno była ulewa. Z Wasylem udajemy się pod następny adres, tam mieszka Wala, zdrobniale od Wałentyny.
Obok domu kobiety rośnie wielki, rozłożysty kasztan. Ktoś na podwórku strzyże trawę kosiarką. Kobieta powoli wychodzi do nas z klatki – Wasyl uprzedził ją o swoim przyjeździe przez telefon, podobnie jak wszystkich innych podopiecznych. Wałentyna ma 86 lat, mieszka z mężem, on ma 96 lat. Dzieci nie mają, żyją sami. Całe życie pracowała jako montażystka w fabryce niedaleko: ręką pokazuje kierunek. Ma krótkie siwe włosy, oczy takie, jakby za chwilę miała się rozpłakać albo właśnie przed chwilą płakała. Mówi cicho. Opowiada, że gdy zaczęła się agresja pełnoskalowa, nigdzie nie wyjechała.
— Tutaj [zostałam]. A dokąd miałam jechać? Z czym jechać?
Jednak wiele osób mimo wszystko wyjechało. Ale na podwórku zostali ludzie, którzy wspierają kobietę: przynoszą jedzenie, wożą do przychodni. Wałentyna ma cukrzycę. Skarży się: nogi nie chcą chodzić, a oczy nie chcą widzieć.
Kiedy rozmawiamy, na podwórku czubią się gołębie, chodzą koty – wszystkie domowe, mówi Wałentyna, spacerują tutaj. Ona sama też ma dwa, oba mają po 14 lat. Dawniej z nią mieszkała Czornuszka: dobra czarna kotka, wspomina kobieta. Ożywia się trochę, kiedy o tym opowiada:
— Przygarnęłam z ulicy kota, mąż mówi: „Zabieraj do domu”. On tak do domu na noc przychodził i pukał. Za pierwszym razem nie zrozumiałam, myślę, kto tak nocą puka, otwieram – a on wchodzi do domu.
Małego szarego Semena też z dworu zabrała, bo go inne koty biły. Ma jeszcze Puszka – jest żółty jak mlecz. Wałentyna mówi, że koty śpią z nią w łóżku: jeden w nogach, drugi pod ręką.
Kobieta podnosi wzrok na kasztan. Posadzili go tutaj, kiedy jeszcze chodziła do pracy. A jej mówili: „Walcia, ty to w raju mieszkasz”. Teraz w tym raju kobieta siedzi od rana do wieczora na ławeczce albo spaceruje nieopodal. Co prawda – teraz trwa w nim pełnoskalowa wojna.
Świat z balkonu
Żeby wejść do następnego mieszkania, do Ołeny, Wasyl staje pod jej balkonem: ona zrzuca mu klucze w celofanowym woreczku. Spotkać się z nami na zewnątrz nie może, więc wchodzimy do ciasnego korytarza jej domu. Wasyl pilnuje, by nie zapomnieć oddać jej kluczy, bo już raz się tak zdarzyło.
Ołena jest ubrana po domowemu, na różowo, starannie uczesana, na głowie ma okulary, które trzymają jej włosy jak opaska. Opiera się o kuli i lasce. Nie powstrzymuje łez. Mówi, że nie może już tu być, w tych ścianach. Jej mąż był przez 15 lat sparaliżowany, a później zmarł. A rok temu pochowała również syna – rak. W dzień, mówi, jeszcze jakoś można przeżyć, bo wychodzi na balkon, rozmawia z papużką Koszą, patrzy na ludzi, którzy chodzą ulicą. A w nocy nie wie, co ze sobą zrobić:
— Może gdyby nie wojna, byłoby mi łatwiej.
To już znienawidzone przez Ołenę mieszkanie, powiązane z tyloma stratami, stało się dla niej całym światem: do sklepu już nie pójdzie, mówi, że nogi jej nie niosą. Do 68 roku życia pracowała w handlu, stojąc w przeciągach, niemal przez cały dzień podnosząc ciężary. Jedyny łącznik ze światem zewnętrznym to dla niej sąsiedzi i wolontariusze.
Krzyżówki dla pamięci
Ołeksandra spotyka się z nami w drzwiach do klatki. Wasyl to pochwala: mówi, że dobrze, żeby nie siedzieli tylko w domu. Żartuje, że następnym razem przyjdzie do niej z winem. Kobieta z uśmiechem odrzuca propozycję, ale umawiają się z Wasylem, że razem będą świętować zwycięstwo Ukrainy w wojnie. Razem idziemy do jej mieszkania.
Ołeksandra była kiedyś pielęgniarką. Opowiada, że urodziła się podczas wojny i żyje podczas niej. Jest etniczną Rosjanką z miasta Szebekino, ale ostatnie 70 lat przeżyła w Charkowie, więc uważa się za charkowiankę. W Rosji nie ma już żadnych krewnych.
Mieszka sama, córka jest w Stanach Zjednoczonych. Ma wnuczkę i dwóch prawnuków. Zięć jest na froncie. Rozmawiamy w przedpokoju jej mieszkania, do nóg zaczyna łasić się kotka. Okazuje się, że zwierzę podarowała Ołeksandrze córka, żeby nie była samotna. Ale kotka nie ma imienia, kobieta woła ją po prostu „kici-kici”.
28 lutego 2022 r. po kobietę przyjechał samochód – została ewakuowana do Lwowa, córka o wszystko zadbała. Więc Ołeksandra mieszkała tam do jesieni 2022 r. Wspomina, że na zachodzie Ukrainy odnosili się do niej przyjaźnie:
— Nie czułam, że jestem we Lwowie, ludzie miło mnie przyjęli. Kiedy wychodziłam na zewnątrz [sąsiedzi] zawsze pytali: „No jak tam? Co u pani?”.
Kobieta opowiada, że za najem nie musiała płacić, jedynie za media. Ale dom to dom. Dlatego wróciła do Charkowa. Teraz trochę wychodzi na dwór, obchodzi pomału budynek dookoła, siedzi na ławce, kupuje sobie chleb w miejscowym sklepie. Zdarza się, że sąsiadka przynosi jej świeże warzywa ze swojego ogrodu.
Ołeksandra nie ogląda telewizji, żeby się nie zasmucać. Mówi, że i tak jest strasznie: w nocy od wybuchów drżą okna. Ale lubi rozwiązywać krzyżówki, żeby zachować dobrą pamięć.
Wasyl opowiada też o swoim 94-letnim ojcu: z nim też rozwiązuje różne zadania, ponieważ rozwija się u niego choroba Parkinsona.
Choroba Parkinsona
Chroniczna choroba ośrodkowego układu nerwowego. Wśród symptomów wyróżnić można: drżenie rąk, zaburzenia mowy itp. Lekarze jeszcze nie wiedzą, jak w pełni wyleczyć chorobę, ale istnieją leki, które pozwalają poprawić stan pacjenta i jakość jego życia.— Trzeba, kiedy rozpoczyna się demencja, ćwiczyć mózg. Tak jak mięśnie usychają z wiekiem, tak i mózg, trzeba go wspierać.
Chleb – najcenniejszy dar
Jako ostatnią odwiedzamy Tetianę. Ma 75 lat, mieszka na ósmym piętrze i porusza się przy pomocy chodzika. Ma w mieszkaniu zmiotkę i szufelkę z długimi rączkami, bo nie może się schylać. Inne przedmioty również muszą być na odpowiedniej wysokości, żeby łatwiej było po nie sięgnąć. Rozmawiamy w kuchni, w tle słychać kapanie wody z niedokręconego kranu. Kobieta mówi, że w jej domu wszystko niszczeje, ale to nic.
Od szóstej rano do niemal południa zmywała naczynia. A kiedy przyjechaliśmy, była już wyszykowana: szary szlafrok, fryzura z lokami opadającymi na twarz. Promienieje uśmiechem, a ja zdaję sobie sprawę, że Tetiana nie ma prawie nikogo z kim mogłaby porozmawiać.
— Kiedy zaczęła się wojna, nie zdawałam sobie sprawy, że to wojna. Wtedy mogłam jeszcze chodzić o kulach. I wszyscy biegają, sąsiedzi krzyczą, a ja nic nie rozumiałam. Po raz drugi patrzę w okno: lecą „Grady”. Potem spadła bomba, rozwaliła pięciokondygnacyjny budynek. Potem jeszcze tu u mnie spadły bomby i mnie odrzuciło [pod wpływem fali uderzeniowej].
Winda w budynku wtedy nie działała, ale mimo to ratownicy na czas dotarli do kobiety i udzielili jej pomocy medycznej. Opowiada, że byli w hełmach, kamizelkach kuloodpornych i przypięli kroplówkę do żyrandola.
Od tego czasu chodzenie stało się dla Tetiany jeszcze trudniejsze.
— Ten cud był dla mnie jak życie, zaczęłam z nim chodzić, a nawet pomógł mi mówić.
Organizację Rescue Now kobieta nazywa „Renhaus”, bo ciężko jest jej wymówić prawidłowo nazwę. Wasyl mówi, że podopieczni często skracają nazwę do „Reskinał”.
Wolontariusze zaczęli przywozić Tetianie leki, nawet te, których nie można było dostać w miejscowych aptekach. A także paczki produktów spożywczych. Kobieta przyznaje, że to właśnie baton (rodzaj chleba pszennego — przyp. tłum.) był dla niej najcenniejszym darem. Mówi, że aż jej wstyd z powodu tego, jak bardzo miała na niego ochotę.
— I sprawa nie w pieniądzach. Mam emeryturę, wynosi cztery tysiące [hrywien]. Ale kiedy jeszcze nie działała winda, wolontariusze z „Renhaus” na nogach przynosili na ósme piętro chleb. I oni nie rozumieją, co znaczy chleb, kiedy ty jesz te suchary, a one o tu (pokazuje na gardło — przyp. autora).
Tetiana całe życie mówiła po rosyjsku. Mówi, że jej ojciec był Rosjaninem i nienawidził swojej żony ze Słobożańszczyzny za to, że mówiła po ukraińsku.
— U nas ukraiński nie był szanowany, nigdy. Ojciec mówił matce: „Mieszkasz tu tyle lat i nie możesz nauczyć się rosyjskiego?”. Gdyby on dożył i zobaczył ten rosyjski, to myślę, że wszystko by zrozumiał.
Tetiana pracowała jako inżynierka w maszynowni fabryki. Kiedy była po trzydziestce, upadła w pracy – nagle zrobiło jej się słabo. Od tego czasu nie mogła samodzielnie jeść, pić i chodzić, ze szpitala wypisali ją bez żadnej wiary w to, że przeżyje. Mówi, że dowiedziała się o tym dopiero po wyzdrowieniu. Odzyskać zdrowie pomogła Tetianie jej wytrwałość i optymizm, te cechy pomagają jej również teraz. Wasyl jeszcze w samochodzie opowiadał, jak podziwia tę kobietę:
— Ujęła mnie jej wola życia. Ona jest niemal jedyną, u której jest postęp w kierunku wyzdrowienia. Z nią było całkiem źle (chodzi o stan zdrowia — przyp. red.). Ale mówi: „Nie, nie, nie, ja zejdę na dół się z wami spotkać”. I oto schodzi z chodzikiem. I ja czekam na nią, żeby razem z nią wejść na górę. Cała pozytywna, świetna babeczka. Wita mnie z uśmiechem, a ja ją komplementuję. I ona po prostu cała promienieje.
Tetiana zbiera blaszane puszki, myje je i przekazuje na świece okopowe. Mówi, że czytać już nie może, ale ogląda telewizję. Czuje jednak, kiedy tam kłamią – pokazuje na serce. Dodaje, że często kłóci się z sąsiadami, bierze w obronę SZU, są jednak wśród charkowian i tacy, którzy czekają na okupantów.
— Kiedy [w młodości] wydawali mi dokument tożsamości to u mnie napisali, że jestem Ukrainką, a młodszej siostrze napisali, że jest Rosjanką. I mi się zrobiło smutno. Teraz myślę, że Bóg mi tym wynagrodził.
Wynagrodził za dobroć, myśli Tetiana. Wspomina jak zawsze starała się pomagać innym, np. wnieść ciężkie torby.
Kiedy chwalę fryzurę, Tetiana żwawo wstaje, żeby pokazać jak udało się ją samodzielnie zrobić: jak dobierała włosy, jak spinała je klamrą i przyciskała do ściany, żeby fryzura wyszła. Nawet w tej prostej chęci bycia piękną kryje się wielkie pragnienie życia.
— Kiedy idę, mówię tak: „Plecy prosto, nogi równo, szerzej, i uśmiech na twarzy, i uśmiechać się!”.
Tetiana zostaje w swoim mieszkaniu sama, podobnie jak pozostałe kobiety, które dzisiaj poznaliśmy. Żyją w swoich małych światach. Najprawdopodobniej nigdzie nie wyjadą. Charków stoi. A razem z nim one – w domowych, puszystych szlafrokach, z ciepłymi, wdzięcznymi uśmiechami, z chlebem, który jest najważniejszy. Takie gwiazdeczki.
Taniec i lody
Około 12 spieszymy do regionalnego centrum opieki społecznej dzielnicy Nemyszlanskiej (jedna z dziewięciu dzielnic Charkowa). Tutaj Rescue Now realizuje jeszcze jeden projekt – osoby w starszym wieku malują, uczą się lepszego korzystania ze smartfonów, a także tańczą. Droga do centrum prowadzi przez prospekt Bohaterów Charkowa, który wcześniej nazywał się Moskowski. W drodze do centrum zaczynam słyszeć dziwny dźwięk, podobny do buczenia czy grzechotania. Wasyl wyjaśnia, że tą drogą jechały czołgi i pozostawiły wiele drobnych szczelin.
Na pierwszym piętrze centrum, na końcu korytarza, jest sala do tańca. Na ścianie wisi kawałek materiału z napisem „Kocham Charków”. Dziesiątka starszych osób szykuje się do zajęć, rozmawiając w niewielkich grupach. Do pomieszczenia wchodzi młoda kobieta. To Olha, jest psycholożką, ale tańczyć też lubi, dlatego dzisiaj prowadzi warsztaty z tańca adżarskiego.
Olha ubrana jest w czarną suknię, zielony naszyjnik, który w trakcie tańca zsuwa jej się na plecy, i w baletki do tańca. Jej ruchy są lekkie, a uśmiech promienny. Dopinguje swoje uczennice oraz jednego ucznia Mykołę. Nikt nie wstydzi się tańczyć, nawet jeśli nie wychodzi za pierwszym razem. Patrzę na tych ludzi i widzę piękno. Piękno prób, ruchów, lekkich rumieńców, piękno siwizny i skupionych spojrzeń. W trakcie przerwy jedna z kobiet, Tetiana, pokazuje mi zdjęcie swojej wnuczki, a Liudmyła opowiada o tym, że tańczy i śpiewa całe życie, bo to kocha. W tej sali samotność zanika, przeganiają ją taneczne ruchy, śmiech i muzyka.
Olha mówi, że pracuje jako psycholożka zarówno z dziećmi, jak i z dorosłymi. A podczas pełnoskalowej agresji zaczęła również uczyć tańca. Narzeczony Olhy jest z Gruzji, więc pokochała ona kulturę jego rodzinnego kraju:
— Lubię wspierać ludzi i tańczyć z nimi. Cieszę się, kiedy widzę ogień w oczach. Najcenniejsze jest, kiedy zaczynają pięknie i płynnie się ruszać oraz wierzyć, że potrafią tańczyć. Zdarzało się, że przychodziła kobieta, która nie mogła nawet podnieść ręki – miała ponad 80 lat, a potem stopniowo zaczynała tańczyć i udawało jej się to. Dla mnie bardzo ważne jest, jak taniec potrafi zmieniać ludzi.
Pod koniec tańców wszyscy częstowani są lodami w waflach, rozgrzani tancerze wesoło naradzają się i decydują, dokąd pójdą dalej. Dopytują, kiedy rozpoczynają się zajęcia z chóralnego śpiewu w przyszłym tygodniu i kiedy odbędą się kolejne zajęcia z tańca adżarskiego. Ich życie na pewno nie skończyło się wraz z przejściem na emeryturę, a możliwe, że w jakimś aspekcie się zaczęło.
Zajęcia dla osób starszych Rescue Now zaczęło organizować niedawno, na początku wiosny 2024 r. Podpisano na razie memoranda z dwoma centrami usług społecznych, z dwóch dzielnic Charkowa. Po dwóch miesiącach pracy mają już 130 uczestników, zdążyli zorganizować spotkania przy herbacie, arteterapię, kursy tańca, kursy języka ukraińskiego i korzystania ze smartfonów.
Ojciec Wasyla też tańczy w miejscowym parku, ma nawet partnerkę „małolatę”, żartuje mężczyzna, bo ona ma 86, a on – 94 lata. Mieszkają w tej samej dzielnicy, dlatego też Wasyl myśli, czy swojego tatę również nie zapisać na zajęcia organizowane przez Rescue Now. Może wkrótce pojawi się tu jeszcze jeden tancerz?
Samotne starsze osoby z Charkowa i projekt „Patronat” Rescue Now wspomóc można poprzez darowiznę.